Terey jest patriotą. Czuje się Węgrem do szpiku kości. Na dobre i na złe.
Jego patriotyzm wystawiony był na niebylejakie próby. Jako Węgier bez szemrania poszedł bić się z Sowietami. Jako Węgier zaakceptował nową rzeczywistość po wojnie. I nowych Węgrów przy sterze władzy. „Z Rosjanami przyszli tacy, którzy kiedyś u nas mieszkali, dla tamtych byli najlepszymi Węgrami, dla nas nie. Niewiele mieli wspólnego z krajem, którego nie znali”. Ale jednak byli Węgrami.
„Kocham Węgry. Czas miesi nas jak piekarz ciasto, szukam zaczynu, próbuję rozpoznać siły, które służą narodowi, chcę sprawiedliwości i wolności”. Zaakceptował socjalizm, uznał jego historyczną legitymację. „I te zmiany są nieodwracalne” – skonstatował. Ba, uznał, że właśnie nowy reżim jest tym zaczynem, który pozwoli Węgrom się podnieść i wyrosnąć. „Drzemie wiele siły na narodzie, socjalizm je budzi, to nie frazes”.
Komunistą nie był, ale do komunistycznej władzy przylgnął. Może początkowo zaakceptował ją w masochistycznym odruchu samookaleczenia za służbę przegranemu państwu, które poszło na sojusz z Hitlerem, jak hiena na służeniu Niemcom korzystało, inkorporując część Słowacji, sowieckiej Ukrainy, Jugosławii i Rumunii. I okryło się hańbą. Ale potem wmówił sobie, że socjalizm to postęp. Istvan definiuje się bowiem jako człowiek z innego, nowego świata. „Żyć – to znaczy nie godzić się na świat zastany, przyspieszać zmiany, obalać rządców i budować”. Więc do komunistów przywarł, bo chciał z nimi zmieniać świat.
W Nowym Delhi refleksji patriotyczno-politycznych początkowo nie ujawnia. Chociaż wyjechał na placówkę po śmierci Stalina, kiedy odwilż w ZSRR już dawała o sobie znać. Co prawda w Budapeszcie nadal rządzili staliniści, ale jakieś tam zmiany nastąpiły. Mógł więc się zastanawiać, co dziać się będzie dalej, jeśli w Moskwie doszło już do przetasowań kadrowych (począwszy od egzekucji Berii), chociaż na referat Chruszczowa trzeba będzie jeszcze poczekać. Nostalgii za krajem Terey większej nie uzewnętrznia. Może tęskniąc okazjonalnie za leczo i „byczą krwią”.
Kiedy w październiku 1956 r. reżim Rakosiego zaczyna się chwiać, a ludzie wychodzą na ulice, Istvan się budzi. Zastanawia się, co poszło nie tak. Powtarza sobie słowa przyjaciela o imieniu Bela: „Nie idea zawiniła, tylko małość ludzi, którzy nauczyli się słuchać dyktatu, nie rozkazują, a od lat powtarzając cudze rozkazy, boją się wolności, bo sami nie wiedzieliby, co z nią począć. Nie ufają narodowi, więc go pilnują”.
Bo Istvan uosabia tak wielu literatów, intelektualistów, którzy dali się zaczadzić, dali zniewolić sobie umysły. W Polsce powojennej było ich przecież na pęczki.
Lojalnemu wobec reżimu Istvanowi trudno było przełamać się i przyznać do błędnego wyboru. Trudno, bo Istvan był władzy posłuszny, ale zeszmacić się do końca nie dał. Bela przywołuje losy wspólnego przyjaciela Tibora. Tibor był represjonowany: „Półtora roku pisania życiorysów, rozrastających się w powieść, pełną podtekstów, niedomówień, podejrzeń”. „Tibor wspominał i Ciebie, padało Twoje nazwisko w czasie śledztwa, stawiano mu Ciebie jako przykład lojalności, rzetelnej współpracy”. Ale przecież zeznań przeciwko Tiborowi Istvan nie składał. A zatem nie donosił, nie sięgnął moralnego dna.
W końcu jednak Istvan dokonuje przełomowej diagnozy: „Nie można tak żyć – zacisnął pięści – nie można…” I powitał nadzieję zmian z radością. Ale oczywiście na oportunistycznej zasadzie: „socjalizm tak, wypaczenia nie”. Jak Broniewski, Putrament. A Andrzejewski, czyli miłoszowski Alfa, wystąpił przecież z PZPR dopiero w 1957 r. Może jeszcze w październiku 1956 r. wierzył w odnowę, bo był prezesem warszawskiego oddziału ZLP, współtworzył „Europę” (dopiero po jej zamknięciu przed ukazaniem się pierwszego numeru zerwał z PZPR). Terey zrywać ze socjalizmem nie chciał. W Polsce niektórzy intelektualiści również. Dopiero stan wojenny w 1981 r. nieodwołalnie i stanowczo odrzucił ich od socjalistycznej idei. Ryszard Kapuściński do połowy lat siedemdziesiątych współpracował z wywiadem PRL. W sierpniu 1980 r. pojechał do Gdańska. „Gdy jedzie do stoczni, nie jest opozycjonistą, lecz pupilem władzy, zaufanym towarzyszem towarzyszy z KC” – Domosławski cytował w swojej książce Janusza Rolickiego, kolegę pisarza z „Kultury”. Kapuściński podziwia „Solidarność”, ale z dystansu. Po wprowadzeniu stanu wojennego traci jednak pracę w PAP i przechodzi definitywnie na opozycyjną stronę.
Kapuściński zresztą w czasach Tereya, jesienią 1956 r., odwiedzał Indie. Była to jego pierwsza zagraniczna reporterska wyprawa. Mógł nawet spotkać Tereya. Bo Terey bardziej niż z dyplomatami stykał się z dziennikarzami. Dzięki Nagarowi zapewne. Ale Terey i Kapuściński funkcjonowali przecież w różnych rzeczywistościach. Kapuścińskiego na lotnisku w Delhi witał ówczesny korespondent PAP Ryszard Frelek, późniejszy partyjny bonzo, sekretarz KC PZPR, Ambasador PRL i literat. A Terey wpada akurat wtedy jesienią 1956 r. na redaktora Marka Trojanowskiego z PAP. Towarzyszy mu Misza Kondratiuk z TASS-u, a jakże. Nagar zaczepia Trojanowskiego: „Polacy? … a was kto lubi? …Pyszlaki, krzykacze, obiecują a nie dotrzymują, bałaganiarze…” Wtóruje mu Misza: „Kobiety lubią panów Polaków. Koło dam umieją dreptać, napuszeni jak indyki”. Istotnie nasi korespondenci PAP byli wtedy tam bardzo szarmanccy.
Po dymisji Rakosiego w lipcu 1956 r. był Terey w reformatorskiej euforii: „Odejście Rakosiego oznaczało początek lawiny, serce mu waliło, zapowiadała się wielka odmiana…Kto będzie miał odwagę stanąć naprzeciw huczącego tłumu, powiedzieć prawdę i wziąć na siebie trud kierowania”. Ale swoich odczuć nie zdradzał. Monologi polityczne wygłaszał jeszcze wewnętrznie.
Ze zrozumieniem przyjął, że nowy komunistyczny lider „Gero się chełpił, że u nich na szczęście nie było Poznania…” I albo w naiwności swojej, albo dla przykrycia własnych emocji rzucił Nagarowi tezę absurdalną. „W Poznaniu musieli działać agenci zachodnich służb” – obruszył się Terey”.
Judyta i Ferenz spekulują, co dalej z Rakosim. Terey wyjaśnia im: „Pójdzie na boczny tor. Schowają go”. Rzeczywiście, schowali go w ZSRR. Spędził tam jeszcze 15 lat, objęty zakazem powrotu na Węgry. Tuż przed śmiercią zaproponowano mu warunki powrotu, ale je odrzucił. Woźny Ambasady, ten sam co wziął butelkę, i którego to Terey w ten sposób miał rozpijać, zdjął portret Rakosiego (Ferenz kazał schować zdjęcie w bibliotece, może za parę dni trzeba będzie je znowu powiesić: „A pan radca to jest okoń, nie da się połknąć”).
W rozmowach Terey tłumaczy: „wiedziano o nadużyciach, musiano wiedzieć…Jednak z tą wiedzą niełatwo było żyć. Nikt nie chciał wierzyć, krytykę uważając za głosy wrogów”. „Aparat służby śledczej… nie tylko łowił wrogów, ale ich stwarzał, aby mieć na kogo polować”. A prawo? Była przecież rewolucja: „to jest nieunikniona cena wielkich przeobrażeń”. „Ogrodnik przycina drzewo, aby bujniej owocowało”. Niełatwo było uwierzyć w ogrom zbrodni, które za Stalina popełniono.
Terey próbuje potem jednak krytycznie analizować czasy stalinowskie: „Każdy rząd może się znaleźć w takim położeniu, że musi się uciec do gwałtu, zwłaszcza rewolucyjny, różnica, ta zasadnicza polega na tym, że gwałt nie może być jedyną formą kontaktu z obywatelami…podobnie jak kłamstwo, bo przyznasz, że każdy rząd musi kłamać lub przynajmniej przemilczeć wiele spraw, które ludzi dotkliwie obchodzą”. I nie boi się wygłaszać swoje tezy towarzysko, co w czasach stalinowskich, ale nawet i potem, było w świecie socjalistycznych dyplomatów nie do pomyślenia. Na taką szczerość nie pozwalano sobie nawet w domu, przy dzieciach. Kiedy jesienią 1981 r. jeden z członków kierownictwa MSZ spotykał się z naszymi dyplomatami w Nowym Jorku, wszystko co od siebie mógł dodać do oficjalnego przekazu władzy na temat sytuacji w kraju było: „No jak widzicie, towarzysze, sytuacja jest nieciekawa”. Nieciekawa? Tyle się przecież działo.
Więc nie dziwota, że zaraz Tereya gasi czujny I Sekretarz Ferenz: „Na czyją tyś stronę się przemknął. Czy nie za blisko kapitalistów?”
Istvan uświadamia mu, że to bardziej Ferenz spika się z kapitalistami. On widzi sytuację taką, jaka ona jest: „Podle nam płacą w ministerstwie, każdy żyje nadzieją, że wyskoczy za granicę i złapie trochę dewiz, opierzy się, obsprawi, co nieco odłoży. Może nawet zrobi parę drobnych interesów na boku…” Nawet ich – dyplomatów reżim upokarzał.
I wieszczy Terey: „Zmiany będą. Musi być demokratyzacja ustroju…Ludzi tępi muszą odejść, to dopiero się zaczęło, i lepiej ich nie stawiać pod mur…trzeba ich odsyłać na emeryturę…dajmy im czas, żeby się dogrzebali sumienia…”
Ferenz podsumowuje obywatelską odwagę Tereya: „Masz nadzieję, że przetrzymasz ambasadora…a więc i mnie…Ach, ty poeto, poeto – szeptał wzgardliwie”.
23 października 1956 r. wybucha powstanie. Kiedy zaczyna się pierwsza sowiecka interwencja, dylematy obywatelskie w Tereyu wzbierają. I oczywiście nakłada się na nie troska o losy rodziny, najbliższych.
A pogadać nie ma już z kim. W Ambasadzie patrzą się na niego z coraz większym podejrzeniem. A w korpusie dyplomatycznym omijani są Węgrzy dużym łukiem. Nawet przez współtowarzyszy z sowieckiego bloku. Prawda, został mu jeszcze redaktor Nagar i kilku innych dziennikarzy.
Jedyne przyjęcie dyplomatyczne, na które się wtedy udaje, to raut w ambasadzie ZSRR z okazji 39 rocznicy Rewolucji Październikowej. Musiało się odbywać już po drugiej interwencji sowieckiej, która zaczęła się 4 listopada. Nikt z nim nie rozmawia. Terey obserwuje tłum z daleka.
W Ambasadzie Węgier na początku listopada zorganizowano pokaz filmowy z recepcją. Okazał się totalną porażką. Terey opisał je jako niespodziewanie „martwe przyjęcie”. „Ambasador kłócący się na schodach, a gości nie ma”. „Sześć osób, które zechciały przyjść, rozmawia szeptem jak w domu żałoby”. W swojej dyplomatyczniej karierze dwukrotnie doświadczyłem takich martwych przyjęć w polskiej Ambasadzie. Ale o tym przy innej okazji.
Było faktem – „Inne ambasady od nich stronią”. Po usunięciu premiera Nagy Terey konkluduje, że „urzędnicza podległość każdemu rządowi pozbawiła ich godności reprezentowania prawdziwych interesów Węgier”. Pamiętam, jak w 1990 r. stroniono od dyplomatów NRD, kiedy było już wiadomo, że ich państwo przestanie istnieć, a oni sami pójdą na bezrobocie. Nie mieli ochoty się nawet żegnać.
Ambasador Bajcsy, wiadomo – cwaniak, w opinii Judyty: „wyczekuje”. Przez cały czas trwania kryzysu. Wydaje Tereyowi instrukcję: „Nie pchajcie się z żadnymi oświadczeniami. Odsyłajcie do mnie, ja ich spławię…” „Pamiętajcie, Terey, że nie jesteście tu za poetę, nie puszczajcie przed czasem wodzy fantazji.”
Ale Terey rozgadał się już na całego. I co ciekawe, hamulce puszczają także Ferenzowi: „Masz monopol na odruchy uczciwości Istvan, ja nie chcę, żeby mnie popychali lufą w krzyż i prowadzili, bo przyszła pora płacić za tych, co w porę odskoczyli, zwinęli chorągiewkę”. Kurs Nagy’a oceniał jednak krytycznie: „Ustępujemy krok po kroku, godzimy się na kompromisy…” Ale jego wcześniejszy oportunizm wyraźnie uwiera mu sumienie: „Zapierałem się towarzyszy nie dla kariery, ja nie mogę żyć bez partii. Byłem młody, wierzyłem ślepo…” Istvan w szoku: „Co cię dziś naszło?” Taka ekspiacja ze strony człowieka, który do dyplomacji trafił z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, była czystym atakiem paniki.
Terey ten nagły wybuch szczerości ze strony Ferenza tłumaczy sobie, że „on dlatego mówi tak swobodnie, bo się ze mną nie musi liczyć, ma poczucie przewagi i wie, że ja pisuję, ale tylko wiersze, nie notatki z prywatnych rozmów, nie poufne raporty”.
Istvan też przecież miał wyrzuty: „Dochodziły wiadomości i nie wierzyłem im. Nie chciałem wierzyć. Prowadzeni na śmierć krzyczeli w nadziei, że tacy jak ja ich usłyszą. Słyszałem…Ale mówiłem: to niemożliwe, przynajmniej u nas, na Węgrzech. Myślałem, że Węgry znam.”
Ferenz daje Tereyowi życiową poradę: „Mówię ci, lepiej, że tu przesiedzimy najgorętszy czas…”
Istvan coraz bardziej uświadamia sobie, że kunktatorstwo, obojętność nie są uczciwą postawą. Zwierza się Ferenzowi: „ani świat, ani Bóg nie lubi letnich. Boję się, że nie dostąpimy łaski oczyszczenia. I nie będziesz miał sposobności przekonać się, do czego jesteś zdolny. Kim jesteś naprawdę”. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – pisała Szymborska. Pisała po tragedii, do której doszło w 1955 r., po czynie bohaterskim, w zagrożeniu dosłownym. Dyplomaci węgierscy wtedy, jak polscy w 1981 r., nie ryzykowali życiem, będąc w bezpiecznym placówkowym oddaleniu, ale sprawdzeniu podlegali.
Tak, przesilenia polityczne są czasem okazją do rachunku sumienia i testem przyzwoitości. Jak dla wielu wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. W dyplomacji mieli odwagę podjąć dramatyczne decyzje wtedy Romuald Spasowski i Zdzisław Rurarz. Obaj spisali wspomnienia. Obaj obszernie tłumaczyli, jak doszli do przełomowej decyzji. Wiarygodność tych wyjaśnień zawsze może być kwestionowana. Bo nigdy przecież nie przyznaliby, że działali pod wpływem impulsu, może nawet wywołanego strachem, może nawet pod wpływem podszeptów rodziny, czy też nawet całkiem obcych ludzi. Więc obaj opisywali, że prowadziła ich do decyzji długa i przemyślana droga.
Wanda Spasowska wyznawała: „Powiedziałabym, że to był jakiś proces, w ogóle proces zmieniania mojego męża trwał latami. On był rozczarowany i zrozpaczony, jak się przekonał, czym jest komunizm, który przez ojca miał wbity do głowy. Mało tego, przed śmiercią ojca obiecał mu, że będzie kontynuował i będzie wiernie budował lepszą przyszłość świata. To go trzymało. Ale, jeżeli chodzi o te ostatnie wypadki, wtedy w grudniu, to się stawało zupełnie niemożliwe do tolerowania, bo mąż miał wiadomości prawdziwe, a jednocześnie miał te wszystkie polecenia i wskazówki z Warszawy. Oni uważali, że wszystko jest normalnie.”
Zdzisław Rurarz – w relacji dziennikarza – „podjął decyzję w pełni świadomie. W jakiś sposób dojrzewał do niej od wielu już lat, choć decydujące okazało się wprowadzenie stanu wojennego. Spacerując kiedyś z żoną po Genewie na początku lat siedemdziesiątych, gdzie akurat pracował w Stałym Przedstawicielstwie PRL przy Europejskim Biurze ONZ, zwierzył się, że przyjdzie moment, kiedy zwróci się o azyl polityczny na Zachodzie. Zdążył już bowiem wiele zaobserwować i przemyśleć, widząc sposób działania partii i socjalistycznego państwa.”
Obaj byli u szczytu kariery. Obaj byli skazani już tylko na zjazd w dół. Obaj byli związani z wywiadem wojskowym. Być może łajdactwo, związane z donoszeniem na innych, najbardziej ich uwierało. Dezerterując chcieli sobie zmazać tę plamę? Być może.
Ja mogłem jeszcze spotkać polskich dyplomatów, którzy pracowali pod zwierzchnictwem Spasowskiego. I wspominali go niestety jako tępego doktrynera. Spotkałem współpracowników Rurarza, który, w ich opowieściach, brał garściami dobrodziejstwa, związane z PRL-owskimi przywilejami ludzi władzy. A wszyscy owi współpracownicy byli decyzjami obu dyplomatów zaskoczeni. Nie zauważyli tego powolnego dojrzewania? Może im tej decyzji zazdrościli?
Ferenz wprowadza do rozmowy wątek geopolityczny: „będzie wojna”. Ale Istvan go gasi, bo, według niego, ZSRR i USA to „potęgi nieskore, żeby skoczyć sobie do gardła”. Tak, Amerykanie na rzeź budapeszteńską nie zareagowali zbyt ostro. Mimo, że wielu Węgrów komunikaty Radia Wolna Europa potraktowało jako zapowiedź, że Amerykanie ruszą Węgrom z pomocą. Czesi i Słowacy w 1968 r. takich nadziei już nie mieli. A Polacy w 1981 r. tym bardziej. Geopolityka. Strefy wpływów. Strach przed III wojna światową.
Po 4 listopada Major Stowne, jeden z Anglików, którzy „dobrze mogą się czuć tylko w Indiach”, a został tam po ogłoszeniu niepodległości, bo kochał się z córką milionera, która zaginęła (ponoć zapadła na trąd), a on „pozostał sam z legendą”, nie krył radości z postawy Węgrów: „Gratuluję. Nareszcie zdecydowaliście się wyrwać z czerwonego wora, który wam na łeb zarzucono”. Ale wtedy Kadar już zniknął z Budapesztu. „Dlaczego? W Szolnok formuje nowy rząd. Po czyjej stronie słuszność? Czas pokaże”. Terey jednak Nagy’owi nie ufał.
Kiedy walki w Budapeszcie trwają, niepokoi się Terey.: „Chłopcy, Ilona…co z nimi będzie?”. Ale kochanka Margit ciągnie go w drugą stronę: „Nie dam ciebie…Nie zabierzecie mi go”. „Wiedziała, że czeka ją próba, i nagle dostrzega swoja wielką, niepowtarzalna szansę – będę go miała, będę”. „Nie będzie miał gdzie i do kogo wrócić”. Tak sobie marzyła. Naiwnie, niepoprawnie. Nie wiedziała jednak, co mu w duszy grało.
Istvan jakoś losami rodziny głębiej się nie przejmował: „Nie, nic się im nie stanie”. Nie szukał kontaktu z nimi.
Spekulował otwarcie o możliwych scenariuszach dla swojej ojczyzny i dla siebie. Konkludował: „wszystko zależy od postawy Rosjan”. I nie krył nadziei związanych z Kadarem: „Jest inny. Człowiek z sercem”. Ale Nagar sprowadza go na ziemię: „W polityce trzeba myśleć głową i żołądkiem, a najmniej angażować w nią serce, serce nie jest dobrym doradcą”.
Istvan wiedział już, że do powstańców budapeszteńskich nigdy by nie dołączył: „Ja do Rosjan więcej nie będę strzelał”. Był prawie dwa lata na froncie na Ukrainie. Wyleczył się z przemocy i żołnierki. Został pacyfistą: „Jak ja nienawidzę wojny. Jakże nienawidzę tych, którzy ku niej popychają”.
W ten to sposób Terey wstał na stronę Kadara. I nie rozpaczał, kiedy to ludzie Kadara odwołali go do kraju. Ba, wracał do Budapesztu, żeby Kadara wspierać. Bo tak pojmował nakazy patriotyzmu?
Po trzech dniach sowieckiej interwencji ujawnia w Ambasadzie swoje poglądy: „Jesteśmy Węgrami…A tam się toczy walka o naszą niepodległość. Ferenz go koryguje: „O socjalizm”. Istvan strzela frazą zamykającą dyskusję: „Dla mnie to jedno”. Iluż to Polaków służących komunistom, także dyplomatów, nazywało swoje lojalnościowe wybory mniejszym złem. Bo inaczej Polska przekształcona byłaby w szesnastą republikę? Bo inaczej wojna domowa w Polsce doprowadziłaby do wybuchu III wojny światowej? Wielu z nich swoje poparcie dla „władzy ludowej” nazywało aktem patriotyzmu. Nawet Jaruzelski. Co się dziwić Tereyowi.
Długo był rozdarty, to fakt. Mówił: „jak rozmawiam z Ferenzem, wiem, że powstańcy mają słuszność, to samo z ambasadorem, jak z Judytą i innymi, myślę, co robić, żeby ratować Węgry przed rozdarciem. Samo istnienie państwa. Możemy przestać istnieć, rozdzielą nas, znikniemy z map. Tak się działo nawet z większymi narodami.”
A Terey i cała Ambasada siedziała w te dni w izolacji, odcięta nawet od łączności z krajem. „Bajcsy chciał się spotkać z ambasadorem radzieckim, ale ten powiedział, że nie ma czasu…wtedy zadzwonił do Chińczyków…” Wielką legendą PRL-u było, że to właśnie Chińczycy powstrzymali Chruszczowa przed interwencją w Polsce w 1956 r. Dlatego nawet kiedy Pekin wziął z Sowietami rozbrat, Chińczyków w Warszawie darzono skrywaną, bo skrywaną, ale sympatią. Ale przed interwencją na Węgrzech Chińczycy Sowietów nie powstrzymali.
Powstanie w końcu padło. Bajcsy informuje kolektyw: „Depesze, jakie otrzymałem z Budapesztu, mówią o całkowitym opanowaniu sytuacji…”. „Unikajcie niepotrzebnych zwierzeń..” „Bądźcie rozsądni, lepiej udać durnia”.
Nadchodzi też depesza osobista, która uspokaja Tereya: „Jesteśmy zdrowi stop nie martw się kochany stop już spokój stop Ilona”.
III wojna światowa nie wybuchła. Pojawiła się plotka, że ZSRR i USA dogadały się w końcu października, że w zamian za neutralność ZSRR w konflikcie wokół Kanału Sueskiego NATO powstrzyma się od działań innych niż humanitarne w przypadku sowieckiej interwencji na Węgrzech. Ale my – Polacy, zwłaszcza spod znaku prawicy, budując nasze scenariusze historii alternatywnej Polski po 1945 r. czynnik geopolityczny jakoś lekceważymy. Czy w ówczesnej geopolityce była dla nas jakakolwiek szansa na finlandyzację czy titoizację? Czy ktoś dziś w waszyngtońskich czy natowskich archiwach wykopał jakikolwiek scenariusz interwencji Zachodu w Polsce, militarnego wypchnięcia Sowietów z Europy Centralnej w tamtych latach?
Co martwiło jeszcze Tereya, to obojętność Hindusów na los jego narodu: „Wszystko dla Hindusów ważniejsze….nawet pojawienie się szarańczy od wydarzeń w Europie”. Przed ambasadą ZSRR odbyła się wprawdzie demonstracja, ale „Hindusów stało ze dwudziestu”, z uniwersytetu. „Rozproszeni potężną pieśnią z megafonu…wygwizdali samego Nehru”. Bo, w ich opinii, „Nehru stchórzył i poparł ZSRR…”. O reakcji obecnych władz (i opozycji) Indii na agresję rosyjską na Ukrainę nie wypada w tym kontekście nic tu pisać.
Słyszy Istvan: „Już prasa przestaje się zajmować Węgrami, panie Terey. Już są nieważne”.
Węgrzy musieli zrozumieć, że świat nad ich zmaganiem się ze Sowietami nie zapłacze. Pójdzie za swoimi sprawami. Ale czy oznaczało to kres nadziei na lepsze jutro? Pyta się Terey: „Czy mamy nadal szansę w ręku?” „Kadar ma przeciw sobie wszystkich poza garścią, którzy podobnie jak on myślą, że ocalą Węgry, to, co jeszcze zostało z szaleństwa i pogromu”. „Czy ocalił (Kadar) w sobie wiarę w socjalizm?” Terey, zdaje się, ma nadzieję, że Kadar potrzebuje takich jak on. I co włączy się Terey w budowę gulaszowego komunizmu? Nie mógł mieć przeczucia, czym to się skończy? Nie był w tym oczywiście osamotniony.
Teraz już odwaga wśród zespołu Ambasady gwałtownie staniała. Ambasadorowi powstanie „śmierdziało od początku kontrą”, co Istvan kwituje: „Znaczy, że nic nie zrozumiał”. Ferenz był zadowolony, że „Chruszczow nie dał Węgier”. Istvan skomentował: „Węgry nie są łyżką, którą można wetknąć za cholewę”. „Socjalizm, jaki by był, jest naszą własną sprawą, nie do oddzielania od niepodległości”. Ferenz widzi w tym nowe wcielenie oportunizmu: „Z ciebie jest gracz…więc idziesz na nową koniunkturę”.
Wszyscy się wzajemnie obserwują. Czy ktoś wybierze z nich emigrację?
Szyfrant komunikuje Tereyowi otwarcie: „Nic mnie nie obchodzi, jeśli całe ambasady zwieją. Urzędników byle kim się zastąpi, ale bramkarza albo skrzydłowych…gdzie znaleźć takie talenty?”. No tak, prawie cała złota jedenastka z Puskasem na czele zwiała. I rzeczywiście wielki węgierski futbol nie odrodził się już nigdy. Szyfrant Kereny to był „mały, tęgi człowieczek”. Życiowo dobrze przećwiczony: „już taką mam naturę, że jak rozszyfruję depeszę, przepiszę na czysto, od razu zapominam”. Powtarzał naokoło: „Ja jestem prosty szyfrant. Wzięli mnie z wojska i wysłali tutaj, robię swoje”. I miał gdzieś polityczne wybory. Ale Tereya informuje, że „Wolna Europa mówiła o dezerterach z placówek: Nowy Jork, Paryż, Londyn. W Wiedniu ambasadę atakował tłum emigrantów”.
Terey odpala: „Mogą jechać, gdzie chcą…Uczuciowe szczury…ilu z nich długo siedziało wysoko za biurkiem, w cenzurze, w sądach, w bezpieczeństwie?”
Szyfrant diagnozuje, że uciec może „nawet Stary, bo już wyżej nie pójdzie, a co odłożył, przekazał do Szwajcarii, tego mu i Kadar nie odbierze”. I przepowiada Tereyowi: „Wy zostaniecie, ale możecie sami się spalić, towarzyszu, mówię szczerze, bo wy zaraz skaczecie do oczu. Nie patrzycie komu…”
Ale jednak Szef na Tereya patrzy podejrzliwie: „po czyjej stronie wy jesteście, Terey?” Istvan na to: „Pan ambasador wie, nie ma o czym mówić”. Ale nie przekonuje Ambasadora. Ten podejrzewa Tereya o zamiar dezercji. Okazuje się, że jego jednorazowa kochanka Grace ostrzegała ambasadora, że Istvan chce zostać po tej stronie, że nie wróciłby. Że ucieknie do Australii. Zemsta byłej kochanki?
„Brednie!”„Dogadzałaby im moja ucieczka” – zaprzecza Terey. Niepewna wyboru Tereya jest oczywiście Margit: „Wróciłbyś na niepewne do tego Kadara?” Istvan odpowiedź ma gotową: „A co mnie on obchodzi? Wracałbym do ojczyzny”. I zdaje się, że swoją niezdolnością do zaakceptowania jego pojmowania patriotyzmu Margit go odrzuca: „Margit żądała, by dzielił jej niechęć do Węgier. To jego ojczyzna. Jak o matce, nie wolno mówić źle”. Wygarnia jej: „Chcesz, żebym dostąpił przez zdradę oczyszczenia”. Terey już wie, że to jej niedoczekanie.
Margit nie daje za wygraną: „Pisz o swoich Węgrach, ale wyzwól się z obroży, która cię dławi, ze swego czasu, z jego doraźnych układów”.
Istvan jednak emigracji się zwyczajnie boi: „Nawet jeślibym z oddalenia widział, co może Węgrom zagrażać, i swobodniej mógł przemawiać, zostaje jedno wielkie niedopowiedziane zastrzeżenie; „Ale ty z nami nie będziesz dzielił przyszłości, nie nadstawiasz grzbietu, tyś już wysiadł, powiedziałeś swoje – nie – nie i dość, możemy nawet rozumieć taką decyzję, ale przynajmniej oszczędź nam pouczeń”. I konstatuje: „Wszystko, co napiszę tam o Węgrach, będzie pisaniem o przeszłości….” A jednak powstawała wtedy potem wielka literatura emigracyjna. Polski Miłosz, czy węgierski Marai. Chociaż istotnie ich wpływ na ojczyznę był niewielki, a już w przypadku Maraia odkryto go dla Węgier i Zachodu dopiero po jego samobójczej śmierci. Ale jednak taki Hłasko na emigracji pisarsko się nie odnalazł.
Margit sprawę spłaszcza: „A czy musisz ją (ojczyznę) wlec za sobą? Znajdziesz sto tematów, inny kraj, nowi ludzie…” I podejrzewa, że strach przed literacką śmiercią na emigracji jest tylko pretekstem: „A może liczysz na mnie? Ja wezmę na swoje sumienie, uwolnię z więzów i uprowadzę dostatecznie daleko….”
On jednak wie, że musi wracać.
Nie zniechęca go wiadomość, że jego przyjaciel Bela Sabo został zabity na granicy austriackiej.„Tylu osobom sprawiłbym radość, jakże wygodnie byłoby powiedzieć: myśmy przewidywali, od dawna się na ucieczkę zanosiło…jest winny, nareszcie mamy winnego”.
Mało który dyplomata, polski dyplomata uściślijmy, musi stawać przed podobnymi wyborami. Stawali dyplomaci białoruscy po wydarzeniach 2020 r. i kilku z nich zdecydowało się na odważny wybór. Stawali Rosjanie po agresji na Ukrainę, ale odważnych wyborów było tam jeszcze mniej. Nie wspominając o Afgańczykach po powrocie do władzy Talibów w 2022 r.
No dobrze, ale świadomość obywatelska nie musi budzić się tylko w chwilach tak dramatycznych. Czasami gwałtowna zmiana polityki własnego rządu może uruchomić instynkt przyzwoitości. Tak? A iluż to dyplomatów niemieckich podało się do dymisji po dojściu Hitlera do władzy. Kilku tak, w tym Rudolf Nadolny w 1934 r., ale akurat on uczynił tak dlatego, że nie akceptował antybolszewickiej retoryki Hitlera i był zwolennikiem ścisłej współpracy Niemiec z ZSRR.
Dyplomata ma lojalnie służyć władzy. Dopóki uznaje ją za prawowitą? Czy może sobie kreślić także czerwone linie programowe, jak spora grupa zawodowych dyplomatów amerykańskich po dojściu Trumpa do władzy, choćby ambasador Bridget Brink?
Zostawmy Tereya i przejdźmy do sedna: gdzie u Pana były i są te czerwone linie, nasz kierowniku placówki? Przed laty i teraz. Opowiem, a jakże, ale nie teraz.
