Izolacjonizm autarkiczny, czyli strach przed światem i przyszłością

Polscy piewcy autarkii mają oczywiście pełną świadomość, że dziś, w czasach globalizacji, izolacjonizm może być ledwie desperacką próbą obrony możliwości niezachwianej kontroli nad społeczeństwem.

Globalizacja rozsadza niewątpliwie bariery i granice. Państwa nieuchronnie intensyfikują kontakty ze światem. Coraz trudniej jest się integrowaniu ze światem przeciwstawiać. Zygmunt Bauman prognozował kiedyś, że dojdzie niechybnie do wybuchu nowych wojen ery globalizacji. Będą one zwrócone przeciw tym, którzy globalizacji się opierają. Globalizacja wszakże nie potrzebuje siłowych metod dla swojej ekspansji. Budzi ona niepokoje związane z jej skutkami dla suwerenności państw. Pojawienie się zwłaszcza wirtualnego wymiaru interakcji międzyludzkich podkopuje tradycyjnie pojmowaną kontrolę państwa nad zachowaniami jego obywateli. Od kilku lat wzmacnia się tendencja wielu już państw do wirtualnego odgradzania swoich obywateli od świata. Pionierem i liderem budowy zapór są oczywiście Chiny. Ale coraz więcej państw rozważa zaostrzenie mechanizmów kontroli nad informacyjnymi przepływami w świecie wirtualnym, a zwłaszcza nad zasobami danych o własnych obywatelach. W realu wszakże odgraniczać się od świata jest coraz trudniej.

Łagodny wymiar izolacjonizmu nadal obowiązuje w polityce wielu państw. Związany jest z pojmowaniem zadań polityki zagranicznej. Nakazuje wstrzemięźliwość w podejmowaniu zobowiązań zewnętrznych. Jego usystematyzowaną postacią jest neutralność czy też niezaangażowanie. Wiele państw mniejszych chce kontrolować (i ograniczać) napływ obcych inwestycji (nie tylko związanych z wykupem ziemi czy nieruchomości) w obawie przed utratą gospodarczej suwerenności. Może izolacjonizm przejawiać się w różnych formach protekcjonizmu. Łagodny izolacjonizm można zrozumieć i należy uszanować.

Ale izolacjonizm już nie łagodny, ale zasadniczy, czyni odcięcie od świata elementem polityki opresyjnej wobec własnych obywateli. Jest wyrazem chęci konserwacji wewnętrznych porządków i spoistości ideologicznej. Dotyczy przede wszystkim państw totalitarnych. A polityka zagraniczna ma w tym przypadku być skorupą chroniącą sytuację wewnętrzną przed wszelką ingerencją z zewnątrz.

Izolacjonizm jako doktryna polityki zagranicznej, zakładająca ograniczenie kontaktów ze światem zewnętrznym i limitowanie udziału w życiu międzynarodowym, wymaga spełnienia pewnych warunków brzegowych. Dla jego skuteczności niezbędna jest względna samowystarczalność gospodarcza. Inaczej wystawia obywateli na wyrzeczenia dotyczące poziomu życia, a nawet klęski głodowe. Wymagać też izolacjonizm powinien brak realnych zagrożeń bezpieczeństwa (lub zdolność do ich samodzielnej neutralizacji), co w przypadku niektórych państw prowadzić może nawet do posługiwania się szantażem nuklearnym jako argumentem w polityce bezpieczeństwa (KRLD).

W latach 1978-1991 praktykowała izolacjonizm Albania. Po II wojnie światowej aż do końca lat pięćdziesiątych była lojalnym członkiem bloku sowieckiego (członkiem RWPG i Układu Warszawskiego). W 1958 r. poparła jednak Chiny w sporze z kierownictwem sowieckim dotyczącym koncepcji pokojowego współistnienia. Nie mniejszy problem miała z zaakceptowaniem przez ZSRR odmienności jugosłowiańskiej drogi do socjalizmu i kursem Chruszczowa na odbudowę stosunków z Tito. Pojednanie sowiecko-jugosłowiańskie odebrała jako cios we własne poczucie bezpieczeństwa.

Na zjeździe Rumuńskiej Partii Pracy w 1958 r. delegacja albańska jako jedyna odmówiła poparcia deklaracji partii komunistycznych bloku sowieckiego potępiającej Chiny. Kiedy ZSRR zaczął wycofywać swoich doradców i wstrzymywać obiecaną pomoc (dostawy zboża), przyjęła wsparcie chińskie i od 1960 r. w sensie politycznym kroczyła odtąd wspólnie z Chinami. Sowieci zyskali w Tiranie doktrynalnie miano zdradzieckich rewizjonistów. Sponsoring chiński nie był w stanie jednak rekompensować odcięcia od pomocy ZSRR. Kraj pogrążał się w ubóstwie. W 1968 r. ostatecznie wystąpiła Albania z Układu Warszawskiego.

Albania służyła przez lata jako łatwy (a i substytucyjny) cel ataków propagandowych ze strony państw socjalistycznych, które (jak Rumunia) unikały bezpośredniego krytykowania Chin.

Albania od świata całkiem się jednak nie odcinała i pozostawała w szeregach ONZ, a nawet odgrywała tam rolę rzecznika Chin, do czasu kiedy ich miejsce zajmowały władze tajwańskie. Odmówiła jednak udziału w Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Dołączyła dopiero w 1991 r.
Ale i prochińska orientacja musiała dobiec końca. Rozbrat z Chinami zaznaczył się w zasadzie już w 1976 r., kiedy Albania wystąpiła z krytyką nowego, postmaoistowskiego kierownictwa Chin. Rozsierdziła Albańczyków też wizyta Tito w Chinach. W 1978 r. Chiny zaprzestały świadczenia pomocy wobec Albanii.
Albania zdecydowała się wtedy na pełną autarkię. Została ona odzwierciedlona w prawodawstwie kraju. Albania zabroniła sobie możliwość uzyskiwania pomocy finansowej od krajów kapitalistycznych i rewizjonistycznych.

Autarkię próbowano wykorzystać do rozbudzenia nastrojów nacjonalistycznych. A nacjonalizm miał zalegitymizować socjalizm. Enver Hodża proklamował „budowę socjalizmu własnymi siłami”. Co zakończono z wielką narodową ulgą w 1991 r. A dziś, proszę bardzo, jest Albania nawet członkiem NATO. I nieuchronnie wstąpi do Unii Europejskiej.

Izolacjonistyczną drogą podążała (i podąża do dziś) Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. Tam ideologiczną podstawą izolacjonizmu stała się doktryna „dżucze”. Dżucze to po koreańsku „podmiot”, czyli postulat podmiotowego traktowania narodu. „Człowiek panem własnego losu” jest sloganem wyjściowym doktryny. Ale jej konkluzja polityczna sprowadzała się do tego, że masy potrzebują „wielkiego przywódcy”.

Po raz pierwszy Kim Ir Sen wspomniał o dżucze już w 1955 r., choć dopiero w 1963 r. sformułował on pierwsze trzy jej kanoniczne zasady: samodzielności w polityce, samodzielności ekonomicznej i samodzielności obronnej.

Początkowo traktowano dżucze jako narodową wersję marksizmu-leninizmu. Ku połowie lat siedemdziesiątych doktryna (uzupełniona już o zasadę samodzielności ideologicznej) utraciła wszelki związek z marksizmem. Stała się katalizatorem i spoiwem ultranacjonalizmu. Z tego choćby powodu nie udały się próby jej eksportu. Jakąś formę zainteresowania przejawił w latach siedemdziesiątych jedynie Madagaskar.

Na arenie międzynarodowej KRLD nie stroniła bynajmniej od kontaktów. Była aktywna w organizacjach międzynarodowych. Starała się podtrzymywać poprawne relacje ze wszystkimi państwami socjalistycznymi. W sporze chińsko-rosyjskim nie opowiedziała się po żadnej ze stron. W 1975 r. dołączyła do ruchu niezaangażowanych. Aktywnie rozwijała współpracę militarną z wybranymi partnerami (np. w dziedzinie rakiet balistycznych i technologii nuklearnych z Pakistanem). Ale jej autarkia zgotowała społeczeństwu postępujące charłactwo, ocierające się o ludobójstwo. Gdyby nie pomoc ze strony Chin, północnokoreańskie państwo zawaliłoby się już dawno.

Od 1953 r. Polska wchodziła w skład Komisji Nadzorczej Państw Neutralnych na Półwyspie Koreańskim. A ambasadorowie KRLD w Polsce, zwłaszcza Kim Pyong Il, przyrodni brat „umiłowanego przywódcy” i „kochanego wodza”, Kim Dzong Ila, syna Wielkiego Wodza, mogli mamić nas możliwością skorzystania z gościnności Warszawy, gdyby doszło do kontaktów normalizujących relacje z USA. Nawet kiedy prezydent Trump zdecydował się doprowadzić do spotkania z Kim Dzong Unem.

W 2015 r. jako dyrektor Departamentu Azji i Pacyfiku w MSZ miałem okazję słyszeć interesujące tezy ambasadora KRLD Ri Geona w sprawie możliwej roli Polski.

Z kontaktów Trump-Kim nic na dłuższą metę nie wyszło i wyjść nie mogło. A społeczeństwo północnokoreańskie pogrążało się w ubóstwie i ucisku. Izolacjonizm opresyjny KRLD stał się wyzwaniem moralnym dla świata. Nie pomagać cierpiącym ludziom źle, ale przez pomoc pomagać reżimowi trwać – jeszcze gorzej. Nie mają takiego wyrzutu Chiny. Podział Półwyspu służy ich interesom geopolitycznym. A bez nacisku ze strony Chin, reżim może trwać i trwać.

Przez prawie pół wieku izolacjonizm praktykowała Birma (Mjanma). W 1962 r. dokonał się tam przewrót wojskowy, a generałowie pod wodzą Ne Wina ubrali dyktaturę wojskową w kostium socjalizmu. I ZSRR, i Chiny poparły przewrót. Władzę sprawowała Birmańska Socjalistyczna Partia Postępu, a celem polityki stała się „birmańska droga do socjalizmu”. Przeprowadzono kompleksową nacjonalizację, ustanowiono jednopartyjny system polityczny, wprowadzono cenzurę i ograniczono kontakty z zagranicą (obywatele kraju musieli ubiegać się o wizy wyjazdowe, a wizy dla cudzoziemców wystawiano na pobyt najwyżej 24-godzinny).

Ale socjalistyczna retoryka nie przekonywała Moskwy. Choć moralnie wspierała Moskwa ruch niepodległościowy w Birmie, a ojciec birmańskiej niepodległości Aung San był nawet w młodości działaczem ruchu komunistycznego (z którego go usunięto) i zawsze pozostawał pod wpływem idei socjalistycznej. Birmy nie zaliczono na Kremlu do grupy państw socjalistycznych, a nawet do grupy państw o orientacji socjalistycznej. ZSRR wspierał generałów dyskretnie. Sporo studentów i specjalistów birmańskich zdobywało kwalifikacje w ZSRR. A wyczuwalna z czasem sinofobia w Birmie wykluczała poparcie ze strony Chin. Choć na starcie niepodległości Chiny okazały Birmie odczuwalną pomoc.
Załamał się birmański socjalizm w 1988 r. Dyktatura zrzuciła ideologiczne szaty. W 1990 r. odważyła się na wybory, które przegrała. Nie uznała jednak ich wyników i rządziła do kontrolowanego przekazania władzy w 2011 r. Ale pozostawać w cieniu cywilnej władzy długo wytrzymać nie była w stanie. Na początku 2021 r. przeprowadziła kolejny przewrót. I dokręciła śrubę opresji.

Chiny i Rosja zablokowały brytyjski projekt rezolucji Rady Bezpieczeństwa potępiającej przewrót. Bezsilny w presji okazał się ASEAN, choć Mjanma w 1997 r. przystąpiła do organizacji.

Powrotu do izolacjonizmu w poprzednim wydaniu wszakże nie będzie. Lecz znów pojawia się wyzwanie moralne: jak z reżimem lekceważącym sygnały potępienia ze świata, objętym nawet sankcjami, choćby nawet tylko personalnymi wobec liderów junty, postępować?

W Europie zresztą wyzwanie w 2020 r. było jeszcze bardziej palące – poczynania reżimu Łukaszenki. Przez lata silny wpływ na zachowanie Zachodu miała teza, że im większa izolacja Białorusi, tym bardziej skłonna jest ona integrować się z Rosją, wręcz do utraty niepodległości. Dylemat ten był łatwą zasłoną dla niewyciągania zasadniczych wniosków z fiaska jakichkolwiek prób nawiązywania dialogu z Łukaszenką. Po masowych protestach i niespotykanych represjach ze strony reżimu w 2020 r. dylemat ten stracił na ostrości. Nie było innej drogi niż konsekwentnym ostracyzm Łukaszenki. Bo Białorusini w swoim proteście wobec Łukaszenki stali się narodem państwowym, z własną tożsamością i samoświadomością. Żadne ruchy integracyjne z Rosją, wypłukujące resztki samodzielności politycznej i gospodarczej Białorusi, tego nie odwrócą. Pozwalając Rosji na wykorzystanie terytorium Białorusi do ataku na Ukrainę, Łukaszenka stał się wspólnikiem losu Putina. Ale społeczeństwo z narzuconej mu przez Łukaszenkę anhedonii wyzwoli się nieodwołalnie.

Politycy postulujacy dziś izolacjonizm (z reguły pod słusznymi hasłami obrony suwerenności państwa i tożsamości narodu) zdradzają lęki przed przyszłością i mogą być podejrzewani o wręcz zamordystyczne zamiary. Obudź się, młodzieży, nim ci smartfona odetną.

Nie ma nic bardziej deprymującego niż samotność przy stole negocjacyjnym (San Marino, 2007)