Appeasement, czyli czy każdego da się ugłaskać?

Kiedy w 2007 r. Putin wygłaszał w Monachium zasadnicze przemówienie, w którym zapowiadał konfrontacyjny i neoimperialny kurs, niektórzy politycy zachodni nie potraktowali jego programu poważnie. Ale spore grono polityków i dyplomatów, choć odniosło się do sygnałów Putina z powagą, to uznało, że konfrontacji uda się uniknąć, a Putina da się jakoś udobruchać. Tak rozwinęła się promowana zwłaszcza w Berlinie i Paryżu współczesna edycja doktryny appeasementu. Dziś, po agresji rosyjskiej na Ukrainę, niektórzy z orędowników appeasementu, jak choćby prezydent Steinmeier, czy były minister spraw zagranicznych Niemiec Gabriel, mieli odwage uderzyć się w piersi i przyznać do błędu. Ale Angela Merkel już nie. Wielu ówczesnych głosicieli appeasementu zwyczajnie dziś nabrało wody w usta. Ale niektórzy próbują swój błąd wypierać snując tezy, że gdyby Ukraina uznała rosyjską zwierzchność nad Krymem i porzuciła marzenie o członkostwie w NATO, do wojny by nie doszło. Appeasement wobec Rosji tak trwale wszedł im w krew.

Appeasement  to z angielskiego zaspokajanie, uspokajanie, łagodzenie. Przypomnijmy, że tak przyjęto określać politykę mocarstw zachodnich (Wlk. Brytanii i Francji) wobec Niemiec w latach 1935–1939. Ale przecież appeasement stosowano w praktyce już wcześniej, co najmniej od negocjowania porozumień z Lokarno w 1925 r. Niemcy weimarskie nie kryły zamiaru rewizji Traktatu Wersalskiego. Koncepcja lokarneńska polegała na uzyskaniu ich zapewnień o honorowaniu granic zachodnich w zamian za pozostawieniem otwartą kwestii przebiegu granic wschodnich Niemiec. Rewizjonistyczne apetyty Niemiec próbowano w Lokarno udobruchać kosztem Polski (i Czechosłowacji). Nie przyjmowano potem do wiadomości, że program Hitlera szedł jeszcze dalej. Nie chodziło mu wyłącznie o obalenie Wersalu. Chciał odtworzyć Niemcy w „etnograficznych granicach” i zapewnić im „przestrzeń do życia” na wschodzie. A myślano, że drobnymi ustępstwami wyczerpie się jego chciejstwa.

Z tego właśnie międzywojennego kontekstu wyrasta też szersze zastosowanie terminu, pejoratywne i oznaczający ugodowe postępowanie wobec państw agresywnych. To najbardziej wstydliwa z biernych polityk. Stosowano ją niestety całkiem współcześnie i nie tylko wobec Rosji.

Do dziś trwają spory, czy przedwojenny appeasement wynikał z naiwności polityków czy też był wymuszony brakiem gotowości ze strony mocarstw zachodnich do nowej wojny z Niemcami. Istniały wówczas niewątpliwie obiektywne przesłanki dla wypierania perspektywy wojennej w myśleniu elit politycznych Zachodu. Wlk. Brytania potencjał militarny miała skromny i przestarzały. Aleksander Cadogan, wielce wpływowa postać w brytyjskim MSZ, twierdził w swoich wspomnieniach, że ani Francja, ani Wlk. Brytania nie mogły okazać jakiejkolwiek bezpośredniej pomocy Czechosłowacji na okoliczność inwazji Hitlera. Jedyne, co mogły zrobić, to zainscenizować operacje ofensywne przeciwko Niemcom (jak uczyniły to zresztą we wrześniu 1939 r. dla uwiarygodnienia gwarancji wobec Polski pod postacią „drole de guerre”). Wlk Brytania mogła, w ocenie Cadogana, wyekspediować w 1939 r. na kontynent chudy komput, bo nie więcej niż dwie dywizje wyposażone w archaiczne już wtedy uzbrojenie. Z 27 eskadr myśliwców aż 20 dysponowało przestarzałymi lub starzejącymi się samolotami. Żeby nie być gołosłownym – żaden z samolotów nie miał na wyposażeniu ośmiolufowego karabinu, uchodzącego wtedy za wyróżnik nowoczesności. Cóż z tego, że Brytyjczycy chwalić się już wtedy mogli radarem. Brakowało im wszakże siły uderzeniowej.

Francję ograniczała w polityce wyrwa demograficzna po pierwszej wojnie światowej i psychologiczny opór przed nowymi poświęceniami. Z powodu strat wojennych liczba mężczyzn osiągających wiek poborowy w końcu lat trzydziestych dwudziestego wieku sięgała ledwie połowy planowanej konskrypcji i dochodziła z trudem do poziomu jednej trzeciej poboru niemieckiego przed wybuchem wojny. Jej polityczny kwietyzm dał się tłumaczyć.

Ale jednocześnie plany Hitlera były przejrzyste od pierwszych dni po przejęciu władzy. I ślepotą polityczną było ich nie dostrzegać. Konsekwentnie realizował zamiar rozmontowania systemu wersalskiego i podboju Europy. Myśleniem życzeniowym było, że ustępstwa w sprawach drugorzędnych powstrzymają go przed realizacją agendy strategicznej, jaką było zapanowanie nad Europą. Cadogan jeszcze jesienią 1938 r. wzywał do porzucenia przez Wlk. Brytanię roli europejskiego policjanta, skoncentrowania się na interesach brytyjskich w regionie śródziemnomorskim. Sugerował, aby pozwolić Hitlerowi szukać dla Niemiec „Lebensraumu” w centralnej i wschodniej Europie. Dopiero żądania Hitlera wobec Polski w końcu 1938 r. wstrząsnęły świadomością polityków brytyjskich i francuskich. Idea skanalizowania na wschód agresywnej energii Niemiec prowadziła w ślepy zaułek.

Jeśli jednak appeasement był wykalkulowaną koniecznością, to nie zrobiono wiele, aby kupiwszy czas w latach 1935-1938, wstąpić na ścieżkę zbudowania wiarygodnego potencjału militarnego, który mógłby powstrzymać Niemcy. Czy polskie sugestie co do naszej gotowości poparcia ew. francuskiej wojny prewencyjnej w 1936 r. przy okazji wkroczenia wojsk Niemiec do Nadrenii miały szanse na poważne potraktowanie, to już czysta spekulacja.

Appeasement nie był jednak li tylko taktycznym wybiegiem. Był gorliwie popierany przez kręgi biznesowe na Zachodzie, elity społeczne, opiniotwórcze media. Oponentów tej polityki do marca 1939 r. było niewielu. Także i polskie elity polityczne były zaczadzone pojednawczą retoryką niemiecką aż do listopada 1938 r., kiedy Niemcy zmieniły przymilny wobec Polski kurs i przedstawiły listę swoich żądań.
Uważa się, że początkiem polityki ustępstw wobec Niemiec był brak reakcji na przywrócenie poboru do wojska (w wyniku wypowiedzenia części V Traktatu Wersalskiego) i remilitaryzację Nadrenii w marcu 1936 r. Hitler liczył się ponoć z ewentualnością, że Francuzi mogą odpowiedzieć kontrakcją i wydał rozkaz, aby w przypadku napotkania wojsk francuskich przystąpić do odwrotu. Ale żadna francuska akcja nie nastąpiła. Na niwie dyplomatycznej przegłosowano co prawda krytyczną rezolucję w Lidze Narodów, ale poważniejsze sankcje Niemców nie spotkały. Domagał się ich zresztą w Lidze tylko Związek Sowiecki. Uznano i w Londynie, i w Paryżu, że Nadrenia to tylko przecież własne podwórko Niemiec i zasadniczego zagrożenia dla bezpieczeństwa Europy jej remilitaryzacja nie stanowiła.

Anschluss Austrii w marcu 1938 r. również większego potępienia nie wywołał. Bo przypominano, że przecież i w weimarskich Niemczech, i w powojennej Austrii usilnie domagano się zjednoczenia. Co prawda Wersal tego zabronił (bez zgody Ligi Narodów), ale wmawiano sobie, że na swój sposób Anschlus był realizacją zasady samookreślenia, która leżała u podstaw ładu powojennego w Europie. Co prawda Hitler zajął Austrię nie dopuszczając do przeprowadzenia projektowanego przez Schuschnigga plebiscytu, ale wkraczających Niemców witały przecież z radością niezmierzone tłumy. Wiedeński Heldenplatz nigdy wcześniej, i nigdy potem takich entuzjastycznych tłumów nie doświadczył. Nawet kiedy Austria wchodziła do Unii Europejskiej.

Apogeum polityki appeasementu był pakt monachijski z 30 września 1938 r. Wyrokiem czterech mocarstw (Wlk. Brytanii, Francji, Niemiec i Włoch) w imię ratowania pokoju w Europie postanowiono przyłączyć Kraj Sudetów do III Rzeszy. Przedstawiciele Czechosłowacji nie zostali nawet dopuszczeni do sali obrad. Chamberlain zapisał się w historii niesławnie swoim powiedzeniem, że byłoby rzeczą straszną, niewiarygodną, fantastyczną zacząć kopać okopy i przymierzać maski gazowe z powodu kłótni w dalekim kraju między ludami, o których nic nie wiemy.

W marcu 1939 r. Niemcy podporządkowały sobie już całe Czechy, przyłączyły też Kłajpedę.
Wywołało to trzeźwiącą refleksję w Londynie. Gorączkowo zaczęto wysyłać sygnały, że dalsze agresywne poczynania Niemiec spowodują twardą reakcję Wlk. Brytanii. Udzielono gwarancji Polsce (31 marca 1939 r.), Rumunii oraz Grecji. Gwarancje te oceniano bynajmniej jako mało wiarygodne, bo armią lądową, a nawet lotnictwem, które miałyby powstrzymać Niemcy Wlk. Brytania wtedy nie dysponowała. Ponoć chciała w ten sposób przede wszystkim wymusić przełamanie niechęci przed wiązaniem się w konflikt zbrojny w kołach politycznych Francji.

Na tydzień przed wybuchem wojny Wlk. Brytania podpisała z Polską układ o wzajemnej pomocy (polsko-brytyjski układ sojuszniczy). Ale wszystko za późno i za mało. Appeasement zachęcił już tak Hitlera do wojny, że wycofywać się nie miał zamiaru. Żaden dyplomatyczny fines konfliktu wtedy już powstrzymać nie mógł.

Recydywa appeasementu w nasze dni była niewątpliwie spuścizną zimnej wojny. Zimnowojenna konfrontacja pozostawiła głęboki traumatyczny ślad w mentalności polityków zachodnich, nawet tych którzy pokoleniowo winni być na takie nawroty pamięci odporni. Wypychali oni przez lata ze swojej świadomości coraz bardziej konfrontacyjny kurs polityczny Rosji (i Chin). Wmawiali sobie, że Rosja nieuchronnie zakotwiczy w strukturach współpracy z Zachodem, a Chiny zaczną się demokratyzować i wyrzekną ekspansjonizmu. Z nadgorliwością korzystano w Europie Zachodniej z „dywidendy pokoju” i przestano łożyć odpowiednie środki na zbrojenia. Każdy kolejny akt świadczący o rozchodzeniu się dróg Zachodu i Rosji był bagatelizowany. Wzbraniano się przed konfrontacyjnym nastawieniem. A pewnym sensie próbowano Rosję udobruchać. Tolerowano Rosję w G7. Inny przykład: w 2007 r. OECD rozpoczęła proces akcesji Rosji do organizacji i nie zaszkodziła w tym rosyjska agresja na Gruzję w 2008 r. Dopiero inwazja na Ukrainę doprowadziła do zawieszenia procesu w 2014 r.

A przecież strategia Putina znana była od dawna. Podobnie, jak w latach trzydziestych ubiegłego wieku zamiary Hitlera, wyłożone tak klarownie w „Mein Kampf”. W pół roku po wejściu Rosji do Gruzji w 2008 r., administracja Obamy ogłosiła reset stosunków z Rosją. Niemcy do czasu uznania przez Rosję donieckich i ługańskich pseudorepublik w lutym 2022 r. opierały się przed zarzuceniem projektu Nordstreamu-2.

Nawet aneksja Krymu w 2014 r. nie uświadomiła niektórym politykom konieczności fundamentalnej rewizji polityki wobec Rosji. Byłem świadkiem, kiedy w Strasbourgu na posiedzeniu Komitetu Delegatów Ministrów zwołanym w przeddzień podpisania w Moskwie aktów aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r., poświęconym specjalnie sytuacji wokół Krymu, niektórzy mówcy wręcz wzbraniali się przed używaniem słowa „Rosja”. Tak bardzo nie chcieli urazić Rosji? Sekretarz Generalny Rady Europy Thorbjorn Jagland uczynił to dopiero (i to nieśmiało) w ósmej minucie swojego dziesięciominutowego przemówienia.

Po zawieszeniu praw delegacji rosyjskiej w Zgromadzeniu Parlamentarnym żalił się w rozmowach dwustronnych, że komplikuje mu to program rozwijania współpracy technicznej z Rosją. A w latach późniejszych stanął na czele akcji przywracania Rosji „należnego” miejsca w Zgromadzeniu Parlamentarnym. Wspierany był w tym przez Francję i Niemcy, ale także przez PiS-wską dyplomację. Jednym z kompromitujących zachowań MSZ RP pod wodzą Jacka Czaputowicza było wsparcie decyzji Komitetu Ministrów RE w 2019 r., prowadzącej do przywrócenia prawa głosu Rosji w ZP RE. Bo ponoć Jagland obiecał, że pomoże w doprowadzeniu do zwrotu smoleńskiego wraku. Kierownicy polskiej dyplomacji za czasów PiS rzetelnie zapracowali sobie na miejsce w limbus fatuorum. Tak Rada Europy stała się modelową wręcz areną appeasementu.

Kiedy Rosja represjonując Aleksieja Nawalnego w 2021 r. w sposób oczywisty nie wykonała orzeczenia Trybunału Praw Człowieka, nie brakło oświadczeń liderów organizacji, a i Komitet Ministrów wezwał Rosję do implementacji orzeczenia, ale żadnych poważniejszych konsekwencji nie wyciągnięto. Rosja pozostawała pełnoprawnym członkiem organizacji, która szczyci się najwyższymi standardami praw człowieka, demokracji i praworządności. Wszyscy mieli już wtedy świadomość, że jeszcze dwadzieścia lat temu z takim stanem represyjności reżimu nigdy do Rady Europy szans na wejście nie miałaby żadnych. Strasburski appeasement wiarygodności Radzie Europy nie dodał. Jeszcze bardziej tylko ją politycznie zmarginalizował.

Szybkie pozbawienie Rosji członkostwa w RE po agresji na Ukrainę w 2022 r. reputację organizacji ochroniło. Jagland już dawno na emeryturze, ale wykonawcy polityki appeasementu sprzed lat wciąż okupują kierownicze stanowiska w Sekretariacie.

Kiedy w 2002 r. zostałem szefem planowania politycznego w MSZ RP uderzyły mnie naiwne oceny osobowości Putina wygłaszane w wielu stolicach zachodnich, które odwiedzałem w ramach konsultacji. Mówiono, że inteligentny, że zna Zachód (i lubi zachodni styl życia), że racjonalny, że przewidywalny. No, po prostu niebo a ziemia w stosunku do Jelcyna. A ja widziałem w nim od początku zapiekłego „wielkorusa”, niepogodzonego z rozpadem ZSRR (wierzącego w nowe wydanie „Dolchstosslegende”), nieufnego wobec nawet najżyczliwszych partnerów, zdolnego do przekraczania nieprzekraczalnych linii moralnych w polityce. Naiwność Zachodu, że uda się go udobruchać czy oswoić, przerosła z czasem w ponurą karatajewszczinę.

Procesja zachodnich przywódców, którzy pielgrzymowali do Moskwy na początku 2022 r., aby zapobiec wojnie, mogła budzić skojarzenia z wizytami u Hitlera w 1938 r., by zażegnać kryzys sudecki. Putin upokarzał rozmówców, łgał im na potęgę i budował sobie wizerunek pana sytuacji. I skutecznie zarzucał zachodnim politykom jarzmo niemalże kaudyńskie. Bo zawsze pokój wart jest najwyższego upokorzenia? Przedłużanie się wojny na Ukrainie, niewątpliwie ośmieli polityków zachodnich do szukania z Putinem modus vivendi, które oby się nie stało nowym wydaniem appeasementu.

Z Sekretarzem Generalnym Rady Europy Thorbjornem Jaglandem (Strasburg, 2011 r.)