Polityka détente (odprężenia), czyli zmęczenie, kóre nie zadowoliło nikogo

Pewien polski dyplomata napytał sobie biedy na placówce w Moskwie w połowie lat siedemdziesiątych. Stał na trybunie w gronie korpusu dyplomatycznego. Kiedy na Placu Czerwonym ruszyła parada wojskowa i zaczęły się wtaczać dziesiątki czołgów, wozów opancerzonych, dział artyleryjskich i wyrzutni rakiet, nasz starszy kolega skomentował po francusku, że własnie defilują „les chevaliers de la détente”, co niekoniecznie musiało znaczyć tylko, że miał na myśli „rycerzy odprężenia”. Bo po francusku „détente” to nie tylko odprężenie w sensie politycznym, ale też tyle co cyngiel czy spust. Ktoś na polskiego dyplomatę doniósł i miał on ze swego niewinnego żarciku nieprzyjemności. Wrócił z placówki przed czasem. A ów żarcik dość trafnie oddawał istotę militarystycznego myślenia w polityce ZSRR, ale także polityki Putina. Bo odprężenie odprężeniem, ale Rosja zawsze chciała (nawet jeśli nie musiała) szykować się do wojny.

Jak wspomnieliśmy, termin „détente” używano w odniesieniu do procesu łagodzenia napięcia między stronami zimnej wojny w latach 70-ych ubiegłego wieku i na trwale wszedł on do katalogu doktryn polityki międzynarodowej.

Przebłyski idei pojawiały się wcześniej. Były objawem zmęczenia konfrontacją i poszukiwania bardziej elastycznej alternatywy dla powstrzymywania. Jeszcze w czerwcu 1953 r. sam Churchill proponował pośrednie rozwiązanie między twardym powstrzymywaniem a kompromisem o wymiarze wielkiego dealu z Sowietami. Twierdził, że dziesięć lat względnego spokoju połączone z rozwojem nauki i technologii może zmienić świat, czytaj: poddać erozji wpływy komunizmu.

Szczyt genewski USA, ZSRR, Wlk. Brytanii i Francji w 1955 r. miał być pierwszym krokiem ku zakończeniu zimnej wojny. Ale wynegocjowanie neutralnego statusu Austrii okazało się maksimum tego, co mogło zostać wtedy osiągnięte. Wizja przyszłości Niemiec pozostawała problemem nie do rozwiązania. Chruszczow nie widział, co miałby dostać w zamian za zgodę na zjednoczenie.

W połowie lat pięćdziesiątych pojawiły się koncepcje rozrzedzenia zbrojeń w Europie Środkowej, zmniejszenia obecności wojskowej ZSRR i USA. W 1957 r. propozycję strefy bezatomowej w Europie Środkowej zgłosił Rapacki. Gorącym zwolennikiem tej koncepcji stał się sam architekt powstrzymywania – George Kennan. Niewątpliwie osiągnięcie przez oba bloki zdolności nadzabijania było jedną z ważnych przesłanek odprężenia.

Przyjęto uważać, że koncepcyjnie odprężenie zrodziło się w głowie Charlesa de Gaulle’a. Uznał on, że jeśli Sowieci zobaczą, że Europa Zachodnia pokaże samodzielność od USA w relacjach ze Wschodem, udowodni, że nie jest jedynie satelitą Ameryki, to i wtedy ZSRR zwiększy zakres swobody państw Europy Wschodniej, rozluźni swój uchwyt i złagodzi kaustyczną politykę. Francja oczywiście przeceniała swoje możliwości. I gotowość Moskwy do dania większej przestrzeni politycznej satelitom. Miała polityka budowy mostów swoich zwolenników i w USA. Sam Brzeziński w latach 60-ych uważał, że może ona, sprzyjając reformom wewnętrznym w krajach socjalistycznych, popychać je w stronę modeli socjaldemokratycznych.

Mogły zyskiwać sympatię deklaracje de Gaulle o trwałości polskiej granicy zachodniej i inne gesty wobec obozu socjalistycznego, ale to w Bonn leżał klucz do odprężenia. Za Adenauera, chorobliwie odrzucającego wszelkie propozycje osłabiające amerykańskie zobowiązania obronne, nie wchodziło w grę uruchomienie oferty normalizacyjnej. Ale przyjście do władzy socjaldemokratów w RFN zmieniło radykalnie sytuację. A stłumienie praskiej wiosny w 1968 r. wygasiło zapał Zachodu do wspierania tendencji wyzwolicielskich na Wschodzie. Debellacja Europy Środkowej tym bardziej była wykluczona. Sam de Gaulle odszedł w międzyczasie z polityki, ale jego myśl podchwycono gdzie indziej, bo w szeregach niemieckich socjaldemokratów.

Odprężenie w Europie dokonało się głównie za sprawą Ostpolitik kanclerza Willy Brandta, co doprowadziło do regulacji statusu Berlina Zachodniego (1971 r.), normalizacji dwustronnych relacji ZSRR i Polski z RFN (1970 r.), przyjęcia obu państw niemieckich do ONZ. Administracja Nixona początkowo patrzyła na Ostpolitik z dużą podejrzliwością. Później poszła na détente jako środek taktyczny, chwilowy styl w długofalowych zmaganiach geopolitycznych. Widziała w nim szansę na bezpośredni pozytywny wpływ na społeczeństwa komunistyczne, wytrącenie z ręki władz komunistycznych argumentu o egzystencjalnym zagrożeniu ze strony Zachodu i jego agresywności, otworzenia społeczeństw wschodnich.

Bo Stany Zjednoczone potrzebowały przede wszystkim czasu i spokoju, aby wyjść z Indochin i zasklepić rany po klęsce w Wietnamie.

Sprzyjał odprężeniu europejski cud gospodarczy. W kilku krajach Europy Zachodniej lata 60-e to niespotykany przyrost gospodarczy. Zaczęto patrzeć tam na Europę Wschodnią pod kątem nowych możliwości handlowych. A i w krajach Europy Środkowej dostrzeżono korzyści płynące z intensyfikacji kontaktów gospodarczych.

Obóz socjalistyczny upatrywał w odprężeniu szansę na legitymizację nie tylko porządku terytorialnego w Europie, ale i porządku ustrojowego.

W wymiarze ogólnoeuropejskim skutkiem polityki détente było podpisanie Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w 1975 r . Ruszyły w 1973 r. rokowania nt. redukcji sił zbrojnych i uzbrojenia w Europie Środkowej.

W wymiarze globalnym ZSRR i USA wynegocjowały w 1972 r. pierwsze porozumienie o ograniczeniu zbrojeń strategicznych (SALT). Udało się także przełamać impas w innych wymiarach rozbrojenia (zawarto konwencję o zakazie broni bakteriologicznej czy porozumienia o obronie przeciwbalistycznej).

Medialnym symbolem nowej ery współpracy stał się wspólny lot Apollo-Sojuz w 1975 r.

Główną ideą détente była gotowość do współpracy i negocjacji. Współpraca miała przeważać nad rywalizacją, dialog nad przygotowaniami wojennymi. Miało détente dawać prawo słyszalnego głosu państwom mniejszym, zdominowanym dotąd przez obu hegemonów. I rzeczywiście europejscy satelici ZSRR zaczęli dynamizować swoją politykę zagraniczną (cały czas wszakże kontrolowaną strategicznie przez Moskwę), kontakty polityczne i powiązania gospodarcze z Zachodem na niespotykaną od podziału jałtańskiego skalę. Na détente skorzystały także państwa pozablokowe: państwa neutralne i niezaangażowane.

Teoretycy opisywali dwa wymiary odprężenia: polityczny (normalizacja stosunków, rozwój kontaktów politycznych) i militarny (rozbrojenie, środki budowy zaufania). Między nimi miało istnieć silne sprzężenie zwrotne. Nie zawsze było one jednak widoczne (np. permanentny impas w rokowaniach MBFR o redukcjach broni konwencjonalnej w Europie Środkowej nie poddawał się żadnym politycznym impulsom).

Zachód jednocześnie wzmógł ofensywę na polu praw człowieka. Nixon domagał się emigracji żydowskiej z ZSRR, Zachód zgodnie nalegał na uwzględnienie praw człowieka wśród zasad KBWE, a Carter uczynił prawa człowieka kręgosłupem polityki zagranicznej USA.

Reagan (w sojuszu z Thatcher) wyniósł ideologię prawnoczłowieczą na jeszcze wyższy poziom, choć pod otwarcie antykomunistycznym sztandarem. Uważał za swoją misję przekonanie Sowietów o konieczności porzucenia komunizmu. Był postrzegany za prekursora koncepcji demokratycznego pokoju.

Zakończyła okres détente radziecka interwencja w Afganistanie. Na swojej pierwszej konferencji prasowej w roli prezydenta w 1981 r. Ronald Reagan zakomunikował, że „détente to jednokierunkowa ulica, którą Związek Radziecki używał, aby realizować swoje cele”. I ogłosił kres tej polityki. Dowodziło to tezy, że podstawy polityki odprężenia były dość kruche. Wystarczyło w sumie niewiele, aby dać sobie z wysiłkiem łagodzenia napięć spokój. Rozczarowanie détente było wszakże zrozumiałe. I to po obu stronach. Zachód był sfrustrowany brakiem liberalizacji reżimu w państwach socjalistycznych, Wschód zaś brakiem spodziewanych profitów gospodarczych (np. utrzymywano cały czas system kontroli i ograniczenia eksportu COCOM). A odprężenie w Europie pozostało zakładnikiem globalnej rywalizacji dwóch mocarstw. I symbolicznym grobem europejskiego détente stał się peryferyjny jak by nie było Afganistan.

Kres détente wschodni eksperci wiązali z kryzysem gospodarczym na Zachodzie (wpływ kryzysu naftowego), co miało pogłębić tam sprzeczności wewnętrzne, na fali których uwidoczniła się dominacja konserwatywnych sił politycznych.

Reagan zaproponował w zamian détente własną doktrynę. Doktryna Reagana przewidywała udzielanie wszelkiego wsparcia antykomunistycznym siłom w państwach w sferze wpływów ZSRR. Wsparł mudżahedinów, uzbroił contras w Nikaragui, i wszędzie, gdzie się dało, komunistyczne wpływy chciał ekstyrpować. Wrogowie naszych wrogów stali się naszymi przyjaciółmi. Powielono wywrotową taktykę komunistów z lat czterdziestych czy pięćdziesiątych.

Przyjmuje się, że drugi okres détente miał początek po przejęciu władzy w ZSRR przez Michaiła Gorbaczowa.

Przyznać trzeba, że i po nastaniu Gorbaczowa, mimo jego reform wewnętrznych i deklaracji, a także inicjatyw w dziedzinie polityki zagranicznej, proces przełamywania nieufności przebiegał powoli.
Obserwowałem, jak owe złogi były usuwane na polu europejskiego rozbrojenia. W marcu 1989 roku rozpoczęły się w Wiedniu nowe rokowania w sprawie rozbrojenia konwencjonalnego (CFE) w gronie państw NATO i Układu Warszawskiego oraz rokowania w sprawie środków budowy zaufania i bezpieczeństwa (CSBM) w gronie wszystkich państw KBWE. Mimo dość konstruktywnych ramowych stanowisk wyjściowych, jakie przedłożyły państwa UW (na forum rokowań o środkach budowy zaufania złożyły ją w marcu 1989 r. Bułgaria, Czechosłowacja, NRD i Węgry, ale oczywiście napisano ją w Moskwie i uzgodniono w pełnym gronie sojuszników), Zachód pozostawał ostrożny w swych oczekiwaniach.

Na rokowaniach dotyczących środków budowy zaufania (CSBM) postanowiliśmy w gronie polskiej delegacji we Wiedniu przyspieszyć proces przełamywania barier. Opracowałem wtedy wiosną 1989 r. polską propozycję dotyczącą wymiany informacji wojskowej. Odchodziła ona od założeń tradycyjnego stanowiska UW m.in. względem stopnia uszczegółowienia tej informacji. Przez całe lata osiemdziesiąte UW stał na stanowisku, że informacja mogła być podawana w rozbiciu jedynie do szczebla dywizji. Nawet na konferencji sztokholmskiej, gdzie doszło do przełomowej zgody UW na przeprowadzanie inspekcji, w kwestii tzw. dezagregacji informacji ZSRR trwał w uporze, że niżej poziomu dywizji zejść nie jest gotów. W moim projekcie proponowałem przyjąć poziom pułku. Bo wiedziałem z prac w ramach Komisji Rozbrojeniowej Układu Warszawskiego, że taki poziom dezagregacji informacji ZSRR był gotów zaakceptować w kontekście redukcji uzbrojenia konwencjonalnego. Przedłożenie takiej koncepcji (jak chciał Zachód) na rokowaniach o środkach budowy zaufania nie tylko na samym starcie usuwałoby wtedy największy problem w kontekście środków budowy zaufania, ale i uwiarygadniałoby nasze konstruktywne stanowisko na rokowaniach CFE.

Szef naszej delegacji ambasador Włodzimierz Konarski, miał pełne przekonanie co do niebagatelnych pozytywnych implikacji, także dla wizerunku Polski, jakie miałoby wniesienie przez nas takiej propozycji. Mimo jego nieskrywanych obaw, jak mogą zareagować Sowieci na takie wybieganie przed szereg, wziął mnie ze sobą i poszedł z projektem do ambasadora ZSRR Olega Gryniewskiego. Co ciekawe Gryniewskiemu towarzyszył w naszych konsultacjach nie główny doradca wojskowy generał Wiktor Tatarnikow, lecz Giennadij Jewstafiew (powszechnie wśród negocjatorów wskazywany jako rezydent KGB). Wysłuchali, ale nic nie obiecali. Po kilku dniach przekazali nam oni wszakże pozytywną reakcję Moskwy (ze zmianami co prawda, ale nie w kwestiach zasadniczych). Konarski nie mógł uwierzyć. A dla mnie był to jednoznaczny sygnał, że ZSRR (a przynajmniej czynniki polityczne w Moskwie) chcą sukcesu na rokowaniach we Wiedniu. Złożyliśmy jako Polska na forum tzw. grupy roboczej „A” rokowań CSBM dokument z tym nowym podejściem i propozycjami zapisów. Rokowania w sprawie środków budowy zaufania ruszyły pełną parą.

Najmozolniej nieufność przełamywano oczywiście wśród establishmentów wojskowych. Mimo kilku lat pieriestrojki Gorbaczowa opór wśród generalicji Układu Warszawskiego przed nowym spojrzeniem na Zachód był inercyjnie zaporowy. Dogodną okazją do jego demontażu było seminarium w sprawie doktryn wojennych. O potrzebie dialogu w sprawie doktryn mówił już Plan Jaruzelskiego z 1988 r. Kiedy Amerykanie podsunęli podobną sugestię we Wiedniu, natychmiast przystąpiliśmy do działania.

Zredagowałem (przy walnym wkładzie MSZ i PISM) polską propozycję w sprawie przeprowadzenia we Wiedniu seminarium nt. doktryn w ramach rokowań o środkach budowy zaufania. Złożyliśmy ją na początku czerwca 1989 r. A pod koniec czerwca ze wspólnej inicjatywy ministrów spraw zagranicznych RFN Hansa-Dietricha Genschera i Polski Tadeusza Olechowskiego przeprowadzono sympozjum, które było swoistym testem użyteczności takiego pomysłu. Test wypadł pomyślnie. Agendę seminarium KBWE sprawnie uzgodniono i w styczniu 1990 r. do Wiednia zjechały dziesiątki generałów NATO i UW (a także państw neutralnych). Po raz pierwszy w życiu spotkali się oko w oko z dowódcami wojskowymi, przeciw którym mieli walczyć. Znali ich charakterystyki personalne, wiedzieli o nich wiele, nigdy wszakże nie mogli ich na żywo zobaczyć i porozmawiać, choćby przez tłumacza. Przez trzy tygodnie dyskutowali generałowie o doktrynach.

Zmieniali się w zależności od tematyki. Przyjeżdżali i odjeżdżali. Same deliberacje były drętwo-formalne. O wiele ważniejsze było to, co działo się poza murami Hofburga. Codzienne pasmo lunchów i cocktaili, heurigerów i abendbrotów. Było w tym niewątpliwie coś z atmosfery kongresu wiedeńskiego 1815 r., choć żadne rozstrzygnięcia wtedy wcale nie zapadały. Dla stałych delegatów państw, rezydujących we Wiedniu, zapewnianie ciągłej opieki i logistyczne zabezpieczenie pobytu gości stało się niemałym wyzwaniem. Ale sukces choć niemierzalny, ulotny, bo atmosferyczny, przerósł oczekiwania. Kiedy jednak pracowałem nad projektem następnego seminarium KBWE ws. doktryn militarnych, usłyszałem jeden wielki jęk moich NATOwskich kolegów: „Żadne trzy tygodnie! Maksimum trzy dni!”. Nie bardzo się z tym zgadzałem, ale co było robić. Przełom wszakże już się dokonał.

Wielu ówczesnych oficerów państw Układu Warszawskiego wprowadzało później swoje armie do NATO. Bez psychicznych blokad. Nie wyzbyły się blokad niestety kolejne pokolenia rosyjskich generałów. Do dzisiaj. Rosja (putinowska) nie potrafi żyć bez wroga. I bez wojny.

Generałowie i pułkownicy w cywilu (plus dwóch dyplomatów – amb. J.M. Nowak i ja) przed kolejną próbą budowy zaufania we Wiedniu