Kontynuujemy dziś przegląd doktryn polityki zagranicznej polegających na reagowaniu na zachowania innych państw poprzez stosowanie środków restrykcyjnych.
Amerykański bojkot Kuby jest dobrym przykładem reakcji w swoich źródłach geopolitycznej, która, mimo braku efektów na przestrzeni ponad pół wieku, przerosła w postawę, podyktowaną w dużej mierze względami zabiegania o głosy kubańskiej diaspory politycznej, a nie interesami polityki zagranicznej.
Jeszcze w 1958 r. USA wprowadziły embargo na dostawy broni na Kubę, bardziej szkodząc reżimowi Bautisty niż partyzantom Castro. A po zwycięstwie rewolucji dało embargo pretekst nowej władzy, by zwrócić się do ZSRR o zaopatrzenie militarne. Latem 1960 r. Amerykanie zredukowali znacznie kwotę importu kubańskiego cukru, co Castro potraktował jako akt wrogi (i znów pomogli Sowieci, wykupując nadwyżki kubańskiego cukru). Kiedy więc w październiku 1960 r. Amerykanie zaprzestali dostaw ropy naftowej na wyspę, Castro oczywiście mógł liczyć na zapełnienie luki przez ropę sowiecką. Tej wszakże odmówiły przerabiać znajdujące się w amerykańskich rękach rafinerie. Rewolucyjne władze kubańskie znacjonalizowały więc (bez rekompensaty) amerykańskie rafinerie naftowe, a Stany Zjednoczone wprowadziły pierwsze embargo na eksport wszelkich towarów amerykańskich (poza żywnością i lekarstwami) na Kubę. Kubańczycy poszli więc na całość i znacjonalizowali wszystkie amerykańskie firmy.
USA zerwały na początku 1961 r. stosunki dyplomatyczne i doprowadziły do wykluczenia Kuby z Organizacji Państw Amerykańskich (wróciła tam w 2009 r.); wywierały też presję na wprowadzenie w ramach Organizacji sankcji wielostronnych (obowiązywały w latach 1964-1975). Po fiasku operacji w Zatoce Świń w kwietniu 1961 r., stosunki zaogniły się jeszcze bardziej. W 1962 r. prezydent Kennedy kilkakrotnie rozszerzał zakres sankcji, które przewidywały wtedy całkowite embargo na handel z Kubą (za wyjątkiem dostaw żywności i lekarstw). Po kryzysie rakietowym na jesieni 1962 r. wprowadzono zakaz podróży Amerykanów na Kubę. A Kubańczycy amerykańskie embargo nazywają po dziś „el bloqueo”.
Do amerykańskich sankcji wobec Kuby, mimo niesłabnących wysiłków kolejnych administracji, nie chcieli przyłączyć się europejscy sojusznicy, podobnie jak państwa rozwijające się. Ameryka pozostała samotna w swoim antykubańskim zaperzeniu. W 1992 r. po raz pierwszy Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję krytykującą embargo. I weszło to już w zwyczajową rutynę obnażającą amerykańską izolację polityczną (cóż z tego, że dołączał do USA w głosowaniu przeciw rezolucjom jedyny komiliton, czyli Izrael, a wstrzymywały się od głosu Wyspy Marshalla czy Palau). USA, jak w żadnej innej kwestii na forum ONZ, czuły się boleśnie osamotnione.
Kubańskie embargo zachęcało krytyków polityki amerykańskiej do używania go jako koronnego dowodu na hipokryzję polityki amerykańskiej, która pozwala dławić maleńką wyspę i jej mieszkańców, a jednocześnie oferuje wsparcie i komitywę w niczym nie lepszych od braci Castro i ich następców dyktatorów i oprawców (Duvalierów, Pinochetów, Marcosów i innych). Władzom kubańskim dawało embargo wymówkę w tłumaczeniu gospodarczych niepowodzeń i ograniczaniu swobód obywatelskich.
Prezydent Obama sankcje złagodził. Wznowiono stosunki dyplomatyczne, a w 2015 r. doszło do pierwszego amerykańsko-kubańskiego spotkania na szczycie po przeszło pół wieku. Ale do zasadniczego przełomu jeszcze daleko. Utrzymują się ograniczenia podróży dla obywateli amerykańskich i embargo gospodarcze. Prezydent Trump zresztą niektóre z decyzji Obamy luzujących sankcje odwrócił. Kluczowe są w opinii ekspertów wewnętrzne uwarunkowania polityki amerykańskiej. Każdy polityk amerykański zabiegający w wyborach prezydenckich o poparcie Florydy, musi liczyć się z opinią wpływowego lobby kubańskiego, a lobby to domaga się polityki twardej i nieustępliwej.
Wpływ embarga na pozycję międzynarodową Kuby był żaden. W niczym też nie osłabił władzy reżimu. Komunistyczny kobold przy życiu trwa, co prawda już nie w tym zdrowiu, co kiedyś, i choć bez zdolności do złośliwego rozrabiania, jak choćby kiedyś w Afryce (Angola, Mozambik, Etiopia), to Amerykę drażni. I to w imię tego drażnienia Kuba popiera Rosję, w tym jej agresję na Ukrainie.
Pozostaje embargo symbolicznym wyrazem niepogodzenia się z rewolucją kubańską. Mimo oczywistych strat dla amerykańskiego wizerunku, jest on jednak dla światowego supermocarstwa znośnym obciążeniem. Postrzega się go w wymiarze koncepcyjnym jako przeżytek, bo uderza w Bogu czasem winnych obywateli, zamiast dotykać elity rządzące. Jedyną otuchą dla władz USA jest to, że reżim komunistyczny na Kubie prędzej czy później musi upaść, a wtedy można będzie orzec, że embargo służyło dobrej sprawie. Finis coronat opus.