Prawa człowieka, czyli wartości w polityce

W przemówieniu inauguracyjnym wygłoszonym w styczniu 1977 r. prezydent USA Jimmy Carter zadeklarował bezgraniczne oddanie nowej Administracji sprawie praw człowieka. Słowa starał się przez całą kadencję (choć tylko jedną) dotrzymać. Uczynił prawa człowieka kluczowym elementem polityki zagranicznej USA. Stały się one mocarnym orężem politycznym w starciu z blokiem komunistycznym. Ale wystawiły też na cierpkie słowa krytyki zadeklarowanych sojuszników Ameryki, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej. To z postacią Cartera przyjęto wiązać początek złotej ery praw człowieka w polityce międzynarodowej.

Carter był z przekonania moralistą. Pomysł uczynienia praw człowieka osią doktryny polityki zagranicznej (nawet jeśli stała za tym motywacja czysto geopolityczna) uzyskał więc wiarygodnego patrona. Koncepcja praw człowieka zrewolucjonizowała paradygmat stosunków międzynarodowych. Wyrażała utopijną wiarę w możliwość przekroczenia zasady suwerenności i zasady nieingerencji w sprawy wewnętrzne państw narodowych w imię powszechnego zagwarantowania podstawowych praw jednostki, stworzenia prawnomiędzynarodowej i politycznomiędzynarodowej ochrony jednostki ludzkiej. Nakładała na państwa imperatyw dbania nie tylko o obywateli własnych, ale i o los obywateli obcych państw, a w konsekwencji – całej cywilizacji ludzkiej. Jest ona więc doktryną prometejską w najczystszej postaci.

W obiegu politycznym prawa człowieka pojawiły się z Oświeceniem. Amerykańska Deklaracja Niepodległości z 1776 r., francuska Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z 1789 r. odzwierciedlały przypływ przekonań liberalnych w myśleniu o państwie (a wyrastały, chcąc – nie chcąc, z głównego nurtu chrześcijaństwa). Nie przekładał się ów liberalny manifest jeszcze na czynną postawę misyjną wobec innych narodów. A nawet jeśli, to dość szybko mógł się zdyskredytować – i w wydaniu francuskim (pacyfikacja Haiti, okupacja Hiszpanii), i wydaniu amerykańskim (ekspansja na Zachód a prawa Indian, niewolnictwo Afroamerykanów).

Tradycję walki o prawa człowieka wywodzimy oczywiście od jeszcze bardziej zamierzchłych czasów. Kamieniami milowymi była i Magna Carta z 1215 r., czy Bill of Rights z 1689 r. w historii angielskiej, czy też choćby Nihil Novi z 1505 r. i Artykuły henrykowskie z 1573 r. w historii polskiej. Ale akty te były nie tyle apoteozą koncepcji naturalnych praw jednostki ludzkiej, co instrumentami ograniczenia praw i władzy monarchy, władcy, suwerena. Koncepcja naturalnych praw rozkwitła politycznie dopiero z Oświeceniem.

Liberalizm wraz z dziewiętnastowiecznym rozbudzeniem tożsamości etnicznych wdał się w mariaż z nacjonalizmem. Efekt owej ideowej kontaminacji – liberalny nacjonalizm dobitnie wyraziła myśl Mazziniego, że bez własnego państwa narodowego jednostka ludzka pozbawiona będzie podstawowych praw wolnościowych. Włosi wypychając obcych ze swoich ziem i jednocząc kraj w XIX w. walczyli jednym słowem o prawa człowieka.

Ruchy socjalistyczne i komunistyczne toczyły bój o władzę na platformie emancypacji klas uciśnionych i zagwarantowania podstawowych praw socjalnych. O wiele czystszy przekaz znaczenia praw człowieka płynął na przełomie XIX i XX w. z ruchu sufrażystek i walki o prawa kobiet. Po pierwszej wojnie światowej zajął społeczność międzynarodową jednak przede wszystkim problem mniejszości narodowych. Prawa człowieka jako takie w pracach choćby Ligi Narodów zupełnie się nie zaznaczyły.

Prawa człowieka po raz pierwszy weszły na agendę wielkiej polityki międzynarodowej w czasie II wojny światowej. Anglosascy alianci próbowali z ich pomocą zbudować alternatywną wizję świata i państwa w opozycji do faszystowskich totalitaryzmów. Roosevelt chciał w Karcie Atlantyckiej z 1941 r. odzwierciedlić swoją wizję „czterech wolności”, ale – gwoli sprawiedliwości – choć znalazło się w niej odwołanie do prawa narodów do samostanowienia, terminu „prawa człowieka” daremno tam szukać. Pojawia się on dopiero w Deklaracji Narodów Zjednoczonych z 1942 r. Ale w Karcie Narodów Zjednoczonych z 1945 r. prawa człowieka, choć gromko wyartykułowane, pełniły wszakże rolę raczej ornamentacyjną. Żadnych praktycznych skutków w samej organizacji nie generowały. Zmobilizowały wszakże grupę wybitnych jednostek do opracowania aktów normatywnych, które by słabości Karty z nawiązką rekompensowały. Za sprawą Rafała Lemkina przyjęto 9 grudnia 1948 r., będącą oczywistą reakcją na Holokaust (a wyrosłą inspiracyjnie jeszcze z tragedii Ormian w 1915 r.), Konwencję w sprawie ludobójstwa, a za sprawą m.in. René Cassina – w dzień później – 10 grudnia 1948 r. – Powszechną Deklarację Praw Człowieka. Nie udało się wszakże zrealizować idei Światowego Trybunału Praw Człowieka (pomysłu Sir Herscha Lauterpachta, jak Lemkin polskiego Żyda, a wybitnego brytyjskiego prawnika). Trzeba było szukać rozwiązania wyłącznie europejskiego. A prace nad Paktami Praw Człowieka przedłużyły się do 1966 r.

Prawa człowieka nabrały szybko antykomunistycznej konotacji. Ale w sensie politycznym, poza dyskursem o zniewolonym świecie oddzielonym od Zachodu „żelazną kurtyną”, politycznie w latach pięćdziesiątych nie były w rozgrywce z blokiem sowieckim grosso modo samoistną kwestią. Pojawiały się w komunikatach państw zachodnich (i dialogu politycznym) w kontekście prześladowania Kościoła katolickiego w państwach bloku sowieckiego (uwięzienie kardynała Mindszenty’ego, arcybiskupa Berana i wielu innych), w wysiłkach na rzecz umożliwienia łączenia rodzin, w krytyce za ograniczanie swobód obywatelskich (zamykanie niezależnej prasy, represje za wyrażanie poglądów, praktykowanie fałszowania wyborów).

Na forach międzynarodowych, zwłaszcza w ONZ, utrwalił się schemat debaty, w której państwa zachodnie koncentrowały się na swobodach politycznych i obywatelskich (i krytykowały blok wschodni za ich ograniczanie), państwa socjalistyczne zaś głosiły priorytet praw społecznych i ekonomicznych (i chwaliły się osiągnięciami, ganiąc Zachód za niezdolność do zagwarantowania prawa do pracy, etc.). Przypominało to niekończące się dywagacje o wyższości Świąt Wielkanocy nad Świętami Bożego Narodzenia. Wpływu na politykę wewnętrzną państw opresyjnych nie miało żadnego.

Lata sześćdziesiąte XX wieku to dekada dekolonizacji. Znawcy twierdzą, że dekolonizacja promowała prawa człowieka w sposób regresywny, albowiem wzmacniała zasadę suwerenności. W istocie nie o prawa jednostki przecież w niej chodziło, lecz o samostanowienie narodów. I nie przypadkiem Deklaracja ONZ o przyznaniu niepodległości krajom i narodom kolonialnym z 1960 r. nie wspominała o prawach człowieka w ogóle.

Prawa człowieka znalazły się na dalekich peryferiach polityki międzynarodowej. Dwudziestą rocznicę uchwalenia Deklaracji Praw Człowieka społeczność międzynarodowa postanowiła świętować w 1968 r., ni mniej ni więcej, w Teheranie szachinszacha Pahlawiego.

Tymczasem koniec lat sześćdziesiątych to okres formowania się grup dysydenckich i obrony praw człowieka w bloku sowieckim. Polski marzec, praska wiosna 1968 r. były katalizatorami wzrostu świadomości społecznej odnośnie do represyjności systemu sowieckiego. W samym ZSRR zaczął już krzepnąć ruch dysydencki.

Epoka odprężenia sprzyjała wprowadzeniu kwestii praw człowieka na agendę relacji Wschód-Zachód. Przełomową w tym rolę odegrał proces helsiński. Blok socjalistyczny dążył do usankcjonowania terytorialno-politycznego pojałtańskiego status quo. Usatysfakcjonowany zapisami, które legitymizowały pośrednio ustrój socjalistyczny w państwach wschodnich, zgodził się na wpisanie poszanowania praw człowieka jako jednej z dziesięciu zasad Aktu Końcowego KBWE z 1975 r. Rozrósł się także tzw. trzeci koszyk KBWE, w którym zapisano zobowiązania do ułatwiania kontaktów międzyludzkich (a także dostępu do informacji, dostępu do dóbr i wartości kultury, wymiany w dziedzinie edukacji i in.).

Albowiem początkowo skromnym priorytetem Zachodu było ledwie ułatwienie kontaktów (nawet pocztowych i telefonicznych) i łączenie rodzin. Nie wiązano KBWE z możliwością zmian systemowych w państwach socjalistycznych – wolnymi wyborami, swobodą słowa czy zgromadzeń. Pierwotny kontekst dla dyskusji na forum KBWE stanowiło utrudnianie przez reżimy wschodnie wyjazdu w ramach łączenia rodzin, emigracja Żydów z ZSRR czy wyjazd osób narodowości niemieckiej z Polski. Jeszcze zresztą w 1974 r. w Stanach Zjednoczonych przyjęto poprawkę Jacksona-Vanika, która uzależniała klauzulę najwyższego uprzywilejowania od liberalizacji praktyk emigracyjnych w ZSRR. Tak próbowano stworzyć dźwignię wpływu wykorzystując zainteresowanie Wschodu kontaktami gospodarczymi, kredytami i technologiami zachodnimi.

Mało kto – i na Zachodzie, i na Wschodzie – przypuszczał, że zapisy Aktu Końcowego staną się tak silną inspiracją dla ruchów opozycyjnych w bloku wschodnim. Nawet takie tuzy strategii jak Kissinger. Z lekceważeniem odnosił się on do rokowań KBWE. Publicznie ogłaszał, że jak dla niego, to postanowienia „trzeciego koszyka” mogłyby być sporządzane w języku ki-suahili. Zgodził się w 1975 r. na utworzenie Departamencie Stanu Biura ds. praw człowieka, ale materiałów sporządzanych przezeń ponoć nie chciał nawet oglądać. Zmienił co prawda później zdanie o KBWE, ale przyszło mu to z oporem.

Strategia opozycji demokratycznej w swojej prostocie okazała się nad wyraz skuteczna. Nie chodziło w niej o udowadnianie, że socjalizm jest zły, ale o domaganie się wykonywania przez władze dobrowolnie przyjętych na siebie zobowiązań. Karta 77 w Czechosłowacji, KOR i ROPCiO w Polsce mogły powoływać się na konkretne zapisy dokumentów KBWE. Wszędzie na Wschodzie zaczęły powstawać komitety helsińskie.

A Zachód dał wyraz na spotkaniu przeglądowym w Belgradzie (1977-1978), że będzie państwa socjalistyczne rozliczał z wykonywania tych zobowiązań skrupulatnie. Spotkanie zakończyło się bez przyjęcia dokumentu końcowego, a sygnał był czytelny – odprężenie bez liberalizacji reżimu w państwach socjalistycznych nie ma sensu.

Ronald Reagan (przy wsparciu Margaret Thatcher) pogrzebał odprężenie. Przyjął zdecydowanie antykomunistyczny kurs, wysunął na plan pierwszy promowanie demokracji, przestał karcić swoich sojuszników za niedostatki w prawach człowieka. Proces KBWE stał się areną ostrych konfrontacji (na ciężki klimat spotkania madryckiego wpłynęło m.in. wprowadzenie stanu wojennego w Polsce).

W styczniu 1987 r. zetknąłem się z problematyką praw człowieka i „trzeciego koszyka” po raz pierwszy. Zostałem w trybie nagłym dołączony do delegacji polskiej na spotkanie przeglądowe KBWE we Wiedniu. Delegacja została mocno zdekompletowana, albowiem trzech jej kluczowych członków odmówiło wyjazdu na kolejną rundę spotkania. Powodem tej, niespotykanej w słusznie minionych czasach, postawy „strajkowej” była krytyczna ocena kwalifikacji i zaangażowania szefa delegacji polskiej. Zamiast bawić się w komeraże, członkowie delegacji postawili sprawę wprost. Szefa wezwano na konsultacje, członkom delegacji przyznano rację, więc szybko szefa odwołano, ale wprowadziło to zamieszanie w sprawach kadrowych. Akurat wracałem z sesji Salzburg Seminar, kiedy dowiedziałem się na peronie dworca Westbanhof we Wiedniu, że zostaję w Austrii na dłużej i będę obsługiwać „trzeci koszyk’ na spotkaniu przeglądowym. Moje wcześniejsze doświadczenia z KBWE wiązały się wyłącznie z problematyką militarnych środków budowy zaufania.

Styl dyskusji w grupie roboczej „trzeciego koszyka” wyraźnie odróżniał się od debaty w sprawach militarnych. Dyskusje o środkach budowy zaufania (czy o rozbrojeniu) były o wiele spokojniejsze i rzeczowe. Po prostu każda ze stron wykazywała, że złożone przez stronę przeciwną propozycje są nie do przyjęcia, albowiem przyniosłyby jednostronną korzyść jej autorom, osłabiłyby zdolności obronne naszej strony, spowodowałyby zbudowanie przewagi przez stronę przeciwną, zakłóciłyby równowagę. I trzeba było prezentować prawdziwe (lub wydumane, ale niemożliwe do sprawdzenia) fakty, liczby, dane, parametry. Dyskusja w wymiarze ludzkim (jak później przyjęto tę problematykę określać) przypominała wtedy (nawet w formacie zamkniętym, a więc bez udziału organizacji pozarządowych czy prasy) ćwiczenia erystyczne, popisy adwokackie, rywalizację w debacie oksfordzkiej. Był to już jednak czas nowego myślenia, głasnosti i pierestrojki, więc ZSRR łagodził swoje stanowisko w wielu sprawach. Z przerażeniem spoglądali na sowiecką elastyczność Enerdowcy, Rumuni i Czesi-Słowacy. A Polska i Węgry w konfrontacyjnych polemikach nie uczestniczyły już wtedy od dawna.

Zachód ze szczególną emfazą walczył o usankcjonowanie zasady swobody przemieszczania się, prawa do wyjazdu z własnego kraju i prawa do powrotu, a nawet swobody przemieszczania się wewnątrz własnego kraju. „Dlaczego nie pozwalacie swoim obywatelom wyjeżdżać z własnego kraju? Dlaczego odmawiacie im paszportu? Dlaczego nie pozwalacie im wracać, kiedy zechcą?”

Walczył o wolność praktyk religijnych. „Dlaczego nie pozwalacie wwozić Biblii i publikacji religijnych? Konfiskujecie na granicy nawet święte obrazki. Dlaczego nie zezwalacie na budowę kościołów? Dlaczego nie pozwalacie nawet odprawiać mszy w prywatnych domach? Dlaczego prześladujecie ludzi za przekonania religijne?”

Walczył o ochronę obrońców praw człowieka i sprawiedliwe dochodzenie praw obywateli przed sądem. Walczył o swobodny dostęp do informacji. „Dlaczego zagłuszacie Radio Swoboda, Wolną Europę, BBC, Głos Ameryki?”

Siedzisz, słuchasz i myślisz: no właśnie, dlaczego?

Dlaczego, na przykład, nie mogę mieć paszportu w domu? Słyszysz, jak sojuszniczy dyplomata tłumaczy do mikrofonu: „Po co nam dawać ludziom paszporty, skoro i tak im wiz nie wydajecie, żądacie okazania dewiz, których nie mają, więc i tak nie mieliby z tymi paszportami dokąd jeździć”. I zaczyna się debata na godziny całe. Ci jedno, tamci drugie. A ty sobie uparcie myślisz: no, właśnie, dlaczego? Już pal licho paszport, ale dlaczego nie możesz bez zakłóceń posłuchać w radio nawet „Godziny bez kwadransa”?

Cierpliwie patrzył Zachód na postępy pierestrojki w ZSRR, przedłużał spotkanie wiedeńskie, i większość swoich postulatów zrealizował w dokumencie końcowym przyjętym na początku 1989 r. To właśnie pod działaniem czynnika praw człowieka i demokracji zaczął pękać Układ Warszawski, i to jeszcze przed czwartym czerwca 1989 r. i późniejszymi rewolucjami.

Upadek komunizmu zmienił paradygmat praw człowieka w polityce międzynarodowej. Zachód uznał, że liberalne wartości stały się uniwersalne, a jedynie trzeba pomagać państwom, które wyzwalały się ze spuścizny totalitaryzmu, „zoperacjonalizować” prawa człowieka w ustawodawstwie, instytucjach, kulturze prawnej. Ogłoszono „koniec historii”. Wszystko co dobre miało się samo dokonać. Wierzono naiwnie, że w Chinach rozwój gospodarczy i dobrobyt przyniesie demokrację. A zwycięstwo wartości demokratycznych na przestrzeni postsowieckiej jest nieodwracalne. Czcze były to nadzieje.

W 1994 r. na szczycie KBWE w Budapeszcie zarzucono dotychczasowy (bardzo polityczny) model przeglądu wykonywania zobowiązań w ramach procesu helsińskiego. Pchnięto OBWE (od 1995r.) na tzw. instytucjonalne tory, zgodnie z którymi organizacja miałaby pomagać i ułatwiać konkretne działania, a nie ganić i krytykować. Dyskusję nad stanem praw człowieka i demokracji pozwolono zdominować organizacjom pozarządowym.

Dziś już dość szeroko zrozumiano, jakim wyzwaniem dla wiarygodności OBWE stały się zwłaszcza opresyjne praktyki w Rosji i jej agresywna polityka. Ale nie udało się odbudować ani znaczenia OBWE jako forum dyskusji, ani stworzyć sensownych dźwigni wpływu na postępowanie Rosji, Białorusi czy innych państw, które notorycznie naruszały ducha i literę zobowiązań w dziedzinie praw człowieka. A napaść Rosji na Ukrainę w 2022 r. stała się pogwałceniem najbardziej podstawowych norm OBWE. Rosja wypełniła wszelkie wymagania niezbędne do jej wykluczenia z organizacji. OBWE utraciła w dotychczasowym kształcie rację bytu. Podobnie jak Liga Narodów w 1939 r. Trzeba by na jej gruzach zbudować organizację nową.

Jeszcze bardziej skompromitowano wiarygodność Rady Europy jako strażniczki praw człowieka, demokracji i praworządności. Wycofano się w 2019 r. z symbolicznych sankcji wobec Rosji (pozbawienie prawa głosu w Zgromadzeniu Parlamentarnym RE) wprowadzonych po aneksji Krymu i secesji części Donbasu. Nie reagowano przez lata całe na łamanie praw człowieka i represje wobec organizacji pozarządowych w Rosji. Żelaznym argumentem było zachowanie jurysdykcji Trybunału Praw Człowieka nad Rosją. Rosja wprawdzie wypłacała zasądzane skromne kary pieniężne i zadośćuczynienia, ale ignorowała niewygodne dla niej orzeczenia, w tym dotyczące m.in. Nawalnego. Zachodnioeuropejscy dyplomaci tłumaczyli nam zaś, że wschód Europy (i Turcja za Erdogana) wymaga bardziej elastycznego podejścia, zrozumienia, że demokracja w zachodnim stylu nie może tam obowiązywać, a w ogóle to nie Rosja winna być traktowana jako główny geopolityczny przeciwnik Zachodu, lecz Chiny. Wykluczenie Rosji z Rady Europy w 2022 r. było działaniem spóźnionym.

Trafiłem do Rady Europy w 2005 r. jako Stały Przedstawiciel RP. Nie zabiegałem o tę nominację, chociaż wiedziałem, że gdzieś wyjechać powinienem, bo po wyborach jesiennych tamtego roku stanowiska w MSZ dla mnie będzie. Była to jedyna funkcja ambasadorska w dyplomacji wielostronnej, którą mógł mi zaoferować mój szef; uczynił to z własnej inicjatywy. Widziałem z dużego bliska ten zadziwiający strasburski appeasement, zwłaszcza po 2009 r., praktykowany zarówno przez dyplomatów niektórych państw europejskich, jak i przede wszystkim przez kierownictwo sekretariatu organizacji. Kiedy objąłem stanowiska szefa planowania politycznego w Sekretariacie próbowałem wykrzesać z moich kolegów więcej pryncypialności. Bezskutecznie. „Przecież i tak nie możemy wpłynąć na sytuację w Rosji, Azerbejdżanie czy Turcji. Żadne naciski nie pomogą.” – słyszałem. Ale nie chodziło przecież o skuteczność, co o elementarną wiarygodność organizacji, jej polityczny prestiż. Rada Europy okazywała się także bezsilna wobec antydemokratycznych praktyk na Węgrzech czy w Polsce.

A tymczasem Rada Europy mnożyła konwencje, rekomendacje i nowe katalogi praw człowieka. Co ciekawe wszakże, inicjatorem i siłą napędową działalności normotwórczej nie były wszakże ośrodki polityczne w państwach członkowskich. Ton zadawali eksperci – pracownicy Sekretariatu Rady Europy, eksperci (w tym naukowi) z państw członkowskich, a także (a może przede wszystkim) organizacje pozarządowe, ruchy praw człowieka i inne. Rezultatem tej działalności jest fakt, że w obiegu międzynarodowym jest już z trzysta konwencji. Ale są nadal państwa, które uważają, że nie potrzebują międzynarodowych standardów dla zagwarantowania najwyższego standardu praw człowieka. Stany Zjednoczone nie przystąpiły do większości takich konwencji.

A Chiny w istocie okazały się jeszcze bardziej szkodliwym burzycielem liberalnego ładu wieszczonego w utopii „końca historii” niż przypuszczano. Stworzyły niespotykany w historii system inwigilacji i dyscyplinowania społeczeństwa, najszczelniejszą cenzurę internetową, poddały programowi reedukacji Ujgurów, a jeszcze na dodatek – przy bezsilności Zachodu – pokazały, że wolności obywatelskie i demokracja w Hongkongu mogą być skutecznie zrolowane. Zachód, jeśli poruszał kwestie praw człowieka w dialogu z Chinami, to czynił to z wielką obawą, aby nie ucierpiały na tym jego interesy gospodarcze. Próbowano tłumaczyć, że one są w sumie ważniejsze, bo sprzyjając dobrobytowi w Chinach, sprzyjać mieliśmy tam demokracji i prawom człowieka.

A Chiny, Rosja i inni „spojlerzy” ośmielali dziesiątki państw „trzeciego świata”, które wybierały do ciał systemu ONZ (Komisja Praw Człowieka, a od 2006 r. Rada Praw Człowieka) państwa, które wiarygodności w tej dziedzinie swoimi praktykami nie wykazywały żadnej (jak np. zasiadająca z Polską w kadencji 2020-2022 Wenezuela, czy usunięta z Rady w 2022 r. Rosja). Oryginalny instrument, jak chociażby Powszechny Przegląd Okresowy, został sprowadzony z czasem do biurokratycznego rytuału bez większego wpływu na rzeczywistość.

Zachód ma wyraźny problem z traktowaniem praw człowieka jako doktryny polityki zagranicznej. Donald Trump zarzucił czynnik wartości w polityce zagranicznej w odczuwalny dla świata sposób. Unia Europejska została jako ostatni Mohikanin przyjmując konsekwentnie swoje programy działania w dziedzinie praw człowieka. Ale w jej Globalnej Strategii z 2016 r. czynnik wartości jest praktycznie nieobecny. Nie odwołuje się do niej i Kompas Strategiczny z 2022 r. A wyzwaniem dla jej wiarygodności stały się problemy z praworządnością w jej własnych szeregach. Nadal stara się jednak promować zakaz kary śmierci, przemocy w rodzinie, prawa kobiet, prawa mniejszości seksualnych. Oby tylko nie traciła oddania sprawie.

Polityka praw człowieka jest trwałym osiągnięciem rozwoju kultury stosunków międzynarodowych. Eksperci twierdzą, że za jej sprawą prawo międzynarodowe z prawa narodów przeobraziło się w prawo praw człowieka. Uczyniła ona niewątpliwie jednostkę ludzką podmiotem prawa międzynarodowego. Była nośnikiem czynnika moralnego w stosunkach międzynarodowych. Jej odrzucenie byłoby powrotem do ery dominacji cynicznej gry interesów, sobiepaństwa władców w granicach państw narodowych.

Ale niewątpliwie nastraszyła państwa, które uczyniły kontrolę nad obywatelami i tzw. stabilność społeczną imponderabiliami własnej polityki. Bo Rosja uznała, że jest polityka praw człowieka zasłoną dla zachodniej strategii „regime change”. A Chiny zaś – że stoi za nią próba okcydentalizacji i narzucania liberalnego modelu społecznego, a przecież Azja ma rzekomo swoją koncepcję praw człowieka oddająca prymat prawom zbiorowym, tożsamości kolektywnej.

Katalog praw człowieka będzie wszakże rósł, bo rosnąć będzie wpływ jednostki na stosunki międzynarodowe. I oczywiście poszczególne prawa będą wchodziły w kolizje, jak choćby prawo do swobody słowa i prawo do ochrony uczuć religijnych, a prawa jednostkowe z prawami zbiorowymi. Ale jeśli ponadgraniczna empatia ludzi będzie rosła, to doktryna praw człowieka pozostanie siłą napędową polityki międzynarodowej. Międzynarodowe trybunały i sądy będą dalej działać, a sankcje w rodzaju „aktu Magnickiego” uczynią presję na innych silniejszą.

A ponoć jeszcze nie tak dawno w jednym z państw europejskich zwolniono dyscyplinarnie dyplomatę za to, że w sieci społecznościowej zamieścił link do publikacji prasowej informującej, że rząd owego kraju sprzeciwił się uznaniu prawa do aborcji za prawo człowieka. I pojawia się déjà  vu: siedzisz, czytasz i pytasz się: Dlaczego? Zwalniać za coś podobnego? W dwudziestym pierwszym wieku?

Spotkanie przeglądowe KBWE we Wiedniu (Wienerwald, marzec 1987 r.). O prawach człowieka po godzinach: Adam Daniel Rotfeld, Anna Królak, Autor, Tadeusz Biegański