Subregionalizm dobrosąsiedzki (i nostalgiczny)

Subregionalna współpraca wynika z reguły z naturalnego odruchu łączenia sił w rozwiązywaniu problemów sąsiedzkich. Często opiera się na bliskości kulturowo-etnicznej. Jest rozszerzeniem starej prawdy: „szukaj przyjaciół blisko, a wrogów daleko”.

Subregionalizm w Europie zrodził się po II wojnie światowej, a rozkwitł w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

W 1952 r. powołano do życia Radę Nordycką. Powołano ją drogą porozumienia między parlamentami państw założycielskich: Danii, Norwegii, Islandii i Szwecji. Później dołączyły Finlandia (ośmieliła się zdradzić swój zamiar przyłączenia dopiero w 1955 r.), Grenlandia, Wyspy Alandzkie i Wyspy Owcze, tworząc interesujący ontologicznie związek parlamentów państw suwerennych i podmiotów zależnych (których przedstawiciele funkcjonują w ramach delegacji państw). Organem odrębnym jest Nordycka Rada Ministrów funkcjonująca od 1971 r.

Rada Nordycka nie zajmuje się sprawami polityki zagranicznej i obronności. Koncentruje się na współpracy kulturalnej, naukowej, gospodarczej, ekologicznej. To w regionie skandynawskim jeszcze w 1952 r. wprowadzono możliwość przekraczania granic bez paszportów, a w 1958 r. ustanowiono formalny związek paszportowy, traktowany jako prekursor reżimu schengeńskiego. Objęto też wcześnie region jednolitym rynkiem pracy. Mimo podziałów na tle przynależności do Unii Europejskiej i NATO państwa regionu utrzymują całkiem silną więź i solidarność w zabieganiu o interesy regionu, także w ubieganiu się o stanowiska międzynarodowe czy organizację imprez kulturalnych i innych. Konsultują się regularnie na forach międzynarodowych. Ale politycznie jest nordycki format ciałem bez większego znaczenia i bez aspiracji w układzie europejskim.

Podobnie Beneluks. Połączył on państwa regionu w unię monetarną, celną, gospodarczą (funkcjonował związek pierwotnie w 1921 r. jako unia monetarna między Belgią i Luksemburgiem, od 1948 r. jako unia celna trzech państw). Unia Ekonomiczna Beneluksu podpisana w 1958 r. była niewątpliwie poligonem doświadczalnym dla całego procesu integracji europejskiej. Podobnie jak zniesienie kontroli granicznych w Beneluksie od lat 1970 stało się pionierskim testem dla procesu Schengen dla całej Unii Europejskiej. Funkcjonująca w obecnym kształcie traktatowym Unia Beneluksu nie ma większych ambicji do wpływania na wielką politykę europejską.

Rozmontowanie żelaznej kurtyny w Europie Środkowej ożywiło politykę subregionalną w regionie. W 1989 r. zainicjowano Inicjatywę Środkowoeuropejską (początkowo jako Quadragonale z udziałem Austrii, Jugosławii, Węgier i Włoch, do których doszlusowały Czechosłowacja w ramach Pentagonale, potem Polska – w Hexagonale, a od 1992 r. wstąpił doń cały już zastęp państw, doprowadzając liczebność ugrupowania do 18 członków, i wykraczając daleko poza ramy Europy Środkowej, nawet przy bardzo rozciągliwym definiowaniu tego pojęcia). Inicjatorem forum były Włochy. Chciały za jego pośrednictwem wpływać przede wszystkim na politykę w Bałkanach Zachodnich. Ale dopisywano do tego motywację zapewnienia sobie roli przewodnika państw postkomunistycznych w drodze do struktur zachodnich, a nawet zapobieżenia przejęcia Europy Środkowej przez Niemcy w odrodzonej formule Mitteleuropy. Bardziej jednak zaczęła przypominać próbę wskrzeszenia świata z czasów Franciszka Józefa niż realny wehikuł polityczny.

Agendę Inicjatywy określono zamaszyście, bo znalazły się tam i sprawy polityczne, dobrego zarzadzania, gospodarcze, wolności mediów, ochrony środowiska, kulturalne, naukowe, edukacyjne, szkoleniowe. Utworzono stały sekretariat. Politycznie jednak Inicjatywa okazała się ciężarem ponad siły dla aspirujących do roli lidera Włochów. A kiedy, będąca poniekąd współliderką, Austria postanowiła w 2018 r. Inicjatywę pożegnać, cały projekt pogrążył się w kryzysie.

Ambitniejsze polityczne plany miała realizować Grupa Wyszehradzka. Pierwsze nieformalne kontakty Polski, Węgier i (jeszcze wtedy) Czechosłowacji miały miejsce w 1990 r. Ich celem było skoordynowanie stanowisk względem rozwiązania Układu Warszawskiego. Odlicza się zaś istnienie Grupy Wyszehradzkiej od lutego 1991 r., kiedy na zamku w Wyszehradzie doszło do spotkania trzech prezydentów. W 1992 r. uzgodniono utworzenie między krajami (już czterema) strefy wolnego handlu (CEFTA), a wspólnym celem stała się transformacja w celu wstąpienia do Unii Europejskiej. W latach 1993-1998 Grupa Wyszehradzka przywódców państw „czwórki” nie angażowała. Odnowienie współpracy nastąpiło na szczycie bratysławskim w 1999 r. Utworzono wtedy Fundusz Wyszehradzki, a spotkania i konsultacje na wszystkich szczeblach nabrały regularnego charakteru. Negocjacje członkowskie z Unią Europejską sprzyjały koordynacji stanowisk.

Potencjał Grupy pozostawał zawsze daleki od wykorzystania. Próbowała ją pozyskiwać dla swoich postulatów w Brukseli Polska. Pozostałe państwa w zależności od układu sil rządzących w ich krajach wykazywały bardzo zróżnicowany poziomu entuzjazmu. Chwilami wręcz uważały za stosowne od Polski się dystansować (na przykład w latach 2002-2007, kiedy raziła je a to zbyt silna proamerykańskość Polski, a to zbyt silna antyniemieckość). Dzielił Grupę w ostatnich latach stosunek do Putina i relacji z Rosją. A prorosyjski kurs Orbana po inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 r. doprowadził do zamrożenia politycznej współpracy w ramach Grupy. Ambicjonalne powody powstrzymywały mniejsze państwa Grupy od korzystania z Polski jako kanału wpływu na wielką politykę europejską (poprzez choćby Trójkąt Weimarski) czy transatlantycką (poprzez bliskie relacje Polski z USA). Miały trzy państwa zawsze problem z rozmiarem Polski i jej konfliktogenną (jak w czasie rządu PiS-u) wobec Berlina, Paryża czy Brukseli polityką. Nie chciały, aby na zasadzie pars pro toto polityka regionu była utożsamiana z poglądami Warszawy. Niewykorzystany pozostaje potencjał Grupy w rozwijaniu projektów infrastrukturalnych we współpracy regionalnej.

Dyplomacja PiS-u chełpiła się zainicjowaniem w 2020 r. tzw. Trójkąta Lubelskiego czyli formatu konsultacji między Polską, Ukrainą i Litwą. W istocie jest to jedynie odnowienie intensywnych kontaktów z tymi państwami, które miały miejsce za kadencji prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego i rządów Millera i Belki. To Kwaśniewski podjął i realizował tzw. Inicjatywę Ryską, która miała pomoc regionowi orbitować w stronę Brukseli. Za czasów rządów PO i PSL próbowano rozkręcić nawet tzw. Trójkąt Królewiecki. Trójkąt Lubelski odgrywa dziś politycznie krzepiącą rolę we wspieraniu Ukrainy w obliczu rosyjskiej agresji.

Polska za swój regionalny priorytet w trakcie rządów PiS-u uznała Inicjatywę Trójmorza. Pierwsze jej spotkanie (na zaproszenie prezydentów Polski i Chorwacji) miało miejsce w 2015 r. w Nowym Jorku (przy okazji sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ). Tworzy Trójmorze 12 państw Unii Europejskiej (położonych na styku mórz Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyku). Udział Prezydenta USA w warszawskim szczycie Trójmorza w 2017 r. potwierdził silną amerykańską zachętę i wsparcie (polityczne) dla Inicjatywy. A przecież chodzi o konstelację składającą się wyłącznie z członków Unii Europejskiej.

Cele projektu są deklaratywnie techniczne – współpraca w dziedzinie energetycznej, logistyczno-transportowej i informatyczno-telekomunikacyjnej. Powstał Fundusz Inwestycyjny. Ale większej dynamiki, mimo iż utrzymuje się nad Inicjatywą błogosławieństwo USA (prezydent Biden przemawiał zdalnie do uczestników szczytu Trójmorza w 2021 r.), w działaniach nie widać. Bo cała jej wartość dodana opierać się będzie na tym, na ile uda się nie tylko zmobilizować Unię Europejska do zwrócenia większej uwagi na region, ale i przyciągnąć inne (czytaj: amerykańskie) oprócz unijnych środki na rozwój. Bez znaczących projektów Inicjatywa okaże się polityczną wydmuszką, jak Inicjatywa Środkowoeuropejska i jej podobne (chociażby na zachodnich Bałkanach).

Najważniejszym wszakże wehikułem polityczno-dyplomatycznej małej współpracy był dla Polski przez lata Trójkąt Weimarski, zainicjowany w 1991 r. przez ministrów Skubiszewskiego, Genschera i Dumasa. Pomagał Polsce doprowadzać jej punkt widzenia do świadomości europejskich decydentów, nim zabierali się oni za decyzji kształtowanie. Funkcjonował dobrze nie tylko na politycznych szczytach, ale także na roboczych szczeblach dyplomacji. Mógł czasem razić motywacyjno-dydaktycznym jego wykorzystaniem przez Niemcy i Francję. Robocze konsultacje Trójkąta były poprzedzane dwustronnymi rozmowami Niemiec i Francji, na których nie tylko dyskutowano najważniejsze tematy, to jeszcze koordynowano wspólny przekaz wobec Polski. Dawał jednak Polsce wgląd w kuchnię europejskiej polityki. Destrukcyjna polityka zagraniczna PiS-u potrafiła doprowadzić do zamrożenia działań Trójkąta i wypadnięcia Polski z uprzywilejowanego kręgu konsultacyjnego

Subregionalne formaty nie tylko w Europie są pożyteczne. Nawet jeśli budzą podejrzenia o motywy ich powoływania i wątpliwości co do ich zbalansowania. Każdy format dodatkowej rozmowy jest dobry. Tym bardziej, że zaangażowanie w subregionalną współpracę może krzesać nową pozytywną dyplomatyczną energię, zwłaszcza u państw mniejszych.

Formaty subregionalnej współpracy, do których wysypu doszło w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, określa się często kopciuszkami europejskiej polityki. Nie wygenerowały one istotnej politycznej jakości. Zrutynizowały się, zatraciły świeżość, nie potrafiły wykreować projektów, które mobilizowałyby uwagę polityczną i publiczną. Ale zła przecież żadnego nie uczyniły.

Pełniąc w latach 2010-2014 funkcję szefa dyrektoriatu planowania politycznego w Radzie Europy pragnąłem przybliżyć moim kolegom biurokratom świat intelektualnej refleksji. Organizowałem w tych latach cykle debat (o demokracji, o Europie, o wyzwaniach cywilizacyjnych) z udziałem wybitnych postaci świata nauki, literatury, dyplomacji. Przyjeżdżali do Strasburga Zygmunt Bauman, Ulrich Beck, Peter Singer, Iwan Krastew. Był Wiktor Jerofiejew i Jurij Andruchowicz. Był Martti Ahtisaari i Adam D. Rotfeld. I inni, nie mniej wybitni. Pożyteczne łączyłem z przyjemnym, bo wizyty te dawały mi także możliwość prywatnych spotkań z ludźmi, których ceniłem i chciałem poznać, bo w dotychczasowym profesjonalnym życiu nie zawsze mi się to udawało.

To właśnie w Strasburgu Zygmunt Bauman przypomniał swoją tezę, że centralność Europy Centralnej dla całej Europy nie tyle wynika z geografii, co unikalnego doświadczenia w budowaniu tożsamości wspólnot etnicznych w oderwaniu od wspólnot administracyjnych. Europa pod wpływem rosnących potoków migracyjnych stawała się miejscem utrząsania się diaspor. I najlepsze, co może dać od siebie Europa Środkowa, to pamięć krzewienia odrębnych tożsamości kulturowych w oderwaniu od granic, podziałów administracyjnych. Problem oczywiście polega na tym, że pamięć zbiorowa nie jest ejdetyczna, a Europa Środkowa pamięć tę raczej wyparła i podążyła od lat dziewięćdziesiątych drogą wzmacniania etnicznej homogeniczności. Doświadczenia Grupy Wyszehradzkiej i Inicjatywy Środkowoeuropejskiej pokazują, że odnawiać wspólnotę subregionalną nie jest łatwo. Niektóre z państw regionu co najmniej jednym okiem spoglądają na Europę Zachodnią jako na patronkę ich lepszego losu. A środkowoeuropejski przydział traktują jako znamię upośledzenia, a w najgorszym przypadku zdania się na polską skłonność do szukania zaczepki a to z Niemcami, a to z Rosją, i wikłania ich w zupełnie niepotrzebne im pierepałki.

Moi goście w Strasburgu przyczyniali się, czasami zupełnie mimowolnie, do podnoszenia mojej reputacji w oczach kolegów-biurokratów i kolegów-dyplomatów. Najbardziej przyczynił się prezydent Ahtisaari. W rozmowie prywatnej przyznałem mu, że miałem okazję być mu przedstawiony, kiedy wizytował Polskę w 1997 r. Później na sali konferencyjnej, rozpoczynając swój wykład po moim wstępie, zaczął zwracać się do mnie per „my friend Piotr” i sugerować naszą starą znajomość. Były to oczywiście konwenansowe, zwłaszcza dla środowiska oenzetowskiego, uprzejmości, ale publiczność odebrała je z całą powagą. Tym niemniej stała się dla mnie zademonstrowana przez Ahtisaari’ego siła perswazji, z jaką konwenanse takie można wygłaszać, niedościgłym wzorem.

Smuciło mnie, choć nie zaskakiwało, że mieliśmy na tych debatach czasami spore problemy z frekwencją. Wielkie tuzy europejskiej socjologii czy historii były dla wielu urzędników postaciami anonimowymi, a spotkanie z nimi wyjściem ze strefy komfortu, jaką życiowo i profesjonalnie stał się ekran komputera i klawiatura z myszką. Czasami wręcz próbowali przeszkadzać. Kiedy debatować o Europie miał Daniel Cohn-Bendit grupa pracowników zwróciła się petycją o zablokowanie spotkania. Swoimi wypowiedziami sprzed wielu lat miał utracić on moralny tytuł do mówienia w ścianach Pałacu Europy. Skutek osiągnęli całkiem odwrotny. Sala pękała w szwach, a Cohn-Bendit porwał publiczność, która wymogła przeciągnięcie rozmowy do godzin niemalże nocnych.

Płynna dyplomacja