Just for the Record. Wpis ósmy: tożsamość obywatelska: narodowa, europejska, globalna

Od września 2019 r. do sierpnia 2022 r., więc przez trzy lata niemal, doświadczałem rozdzierającego moje sumienie zawodowe uczucia. Pozostawałem jako członek służby dyplomatycznej RP lojalnym urzędnikiem mojego państwa, a z drugiej strony – jako jego obywatel – czułem narastającą abominację co do działań mojego państwa wobec obywateli. Przerażała mnie bezczelna inwigilacja, w tym dotycząca nie tylko polityków opozycji, dziennikarzy, adwokatów, ale nawet funkcjonariuszy samego państwa – sędziów, prokuratorów. Wywoływał niesmak styl działania policji, używanie jej jako tarczy chroniącej ludzi władzy, stosowanie przez nią brutalnej siły do zastraszania demonstrujących kobiet, poddawanie protestujących obywateli poniżającym szykanom podczas zatrzymań. Bodło mnie polityczne uwłaszczanie urzędów państwowych i rządowych, obsadzanie ich niekompetentnymi krewnymi i znajomymi władzy.

Nawet w małych sprawach administracyjnych natykałem się na przykłady skrajnego braku profesjonalizmu, który byłby nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu. Rad byłem, że moje dzieci nie muszą posyłać swoich dzieci do państwowych szkół w Polsce i wystawiać je na Czarnkową deformę, że nikt z mojej rodziny nie studiuje na państwowych uniwersytetach w Polsce. Jako urzędnik tego państwa widziałem (a i sam stałem się ofiarą) deprofesjonalizacji służby zagranicznej, widziałem jak bezczelnie usuwa się ze służby państwowej bardzo kompetentnych pracowników, którzy oddali serce pracy dla kraju w ostatnich 30 latach, zastępując ich ignorantami. Jak to przyjęto wtedy mówić: „wyrzucano tych, którzy umieją, przyjmowano tych, którzy umią”.

Turbowało mnie to wszystko setnie.

W swoich książkach przed laty opisywałem narastające napięcie na linii obywatel – państwo. Nigdy nie myślałem, że nabierze ono tak osobistego zabarwienia.

Napięcie to ma naturalne wytłumaczenie. Zarówno państwo, jak i obywatel, stały się tak silne, jak nigdy w historii.

Jednostkę ludzką umocnił w podmiotowości rozwój technologii. Ona to zapewniła jej dostęp do informacji, rozszerzyła jej horyzonty myślenia. Ona spowodowała, że czasu dla siebie ma więcej. A kumulacja dobrobytu wyrwała ją z ograniczeń paradygmatu przetrwania w organizacji życia. Kultura społeczna dała jednostce poczucie bezpieczeństwa. Internet wyposażył w możliwość budowania powiązań sieciowych.

Potęga jednostki przejawia się już działaniach zakłócających, destrukcyjnych – vide terroryzm, przestępczość, prywatne wojny. Nie trzeba oragnizować się w masowe struktury. Szkodzić na wielką skalę można już w pojedynkę. Rozmiar spustoszeń, jakie potencjalnie może wyrządzić dziś jednostka, jest przerażający. Rozmiar dobrych uczynków – nadal bardzo ograniczony.

Wyzwolenie jednostki, jej upodmiotowienie było w społeczeństwach zachodnich procesem naturalnym. I kluczową w tym rolę odegrała etyka chrześcijańska. Jak kiedyś pisał Larry Siedentop, u źródeł naszej cywilizacji, jeszcze do czasów starożytnych, społeczeństwo rozumiane było jako związek rodzin, grup pokrewieństwa krwi, a nie jednostek. Chrześcijaństwo wpisało w tożsamość Zachodu idee równości dusz, przyrodzonych praw, godności ludzkiej. Wywołało rewolucję moralną, która doprowadziła do rewolucji społecznej. Jednostka stopniowo wypierała rodzinę, plemię lub kastę jako podstawę organizacji społecznej. Oświeceniowe prądy dały początek liberalizmowi. Indywidualizm stał się obowiązującą postawą społeczną na Zachodzie.

Nie brakuje socjologów, którzy obwiniają indywidualizm za wszystkie możliwe grzechy społeczeństw zachodnich – zanik więzi społecznych, egoizm, konsumpcjonizm, a za kryzys demokracji i obyczajów politycznych w szczególności, bo nie ma zdrowej demokracji bez poczucia wspólnoty. Indywidualizm osiągnął swojego szczytu i obrócił się przeciwko jednostce ludzkiej.

Są wszakże i tacy, którzy uważają, że szczyt indywidualizmu jeszcze przed nami. Harari wiąże go z wejściem przez jednostkę ludzką, dzięki osiągnięciom biotechnologicznym i informatycznym, na straceńczą drogę ku nieśmiertelności, szczęściu i boskości. Motywowaną egoistycznie, sterowaną przez jednostkę, a nie zbiorowość, choćby państwo.

Państwo wykonuje dziś bezprecedensowo szeroki zestaw funkcji. Pierwotnie były to zadania związane z bezpieczeństwem i sprawiedliwością. Habermas pisał, jak w dodatku do funkcji państwa administracyjnego i fiskalnego pojawiło się po II wojnie światowej państwo socjalne (welfare state) i państwo regulacyjne (Keynsian state). Dziś próbuje mu się dopisywać nowe funkcje (stróża moralności, jak w Polsce za czasów PiS). Z trudem unosi państwo złożony nań ciężar w wymiarze socjalnym. Pojawiły się postulaty zasadniczej przebudowy modelu państwa obowiązującego na Zachodzie. Micklethwait i Wooldridge wieszczyli przed dekadą nadejście „czwartej rewolucji” w konstrukcji państwa. Po państwie narodowym, po państwie liberalnym, po państwie opiekuńczym miał przyjść czas na nowe państwo: państwo ograniczone, państwo sieciowe, państwo podwynajmujące (outsorcing).

Habermas oceniał, że dzisiejsze państwo narodowe, niezdolne do kompensowania ubocznych skutków globalizacji, winno zostać od zadania tego uwolnione przez przekazanie funkcji państwa socjalnego do instytucji ponadnarodowych. Ale bynajmniej nie do organizacji międzynarodowych, bo to – według niego – rozwiązanie utopijne. Ani do państwa światowego. Słabość państwa narodowego była u Habermasa argumentem na rzecz instytucji stworzonych przez potęgi polityczne, które to generowałyby zobowiązania międzynarodowe w duchu kosmopolityzmu, jak Unia Europejska nie przymierzając. Tylko, że Unia przed uwspólnotowieniem zabezpieczeń socjalnych nadal się wzbrania.

Summa summarum, jednostka ludzka chciałaby więc, aby państwo było jeszcze bardziej sprawne, jeszcze bardziej opiekuńcze, a z drugiej strony państwu coraz mniej ufa, ba, państwa się boi, uważa, że na jego działania ma coraz mniejszy wpływ.

Nowoczesną relację jednostki ludzkiej z państwem odzwierciedla koncepcja obywatelstwa. Wyrosła z oświeceniowych rewolucji, kiedy to na „obywatela” wybił się „poddany”. „Poddaństwo” (feudalna zależność) była zależnością wysoce jednostronną. Ale i „obywatelstwo” pozostaje nadal relacją bardzo asymetryczną. Powinności obywatela wobec państwa są o wiele większe niż państwa wobec obywatela. Akt nielojalności obywatela wobec państwa podlega srogiej karze, nawet najwyższej. Nielojalność państwa wobec obywatela (o czym przekonało się niemało oddanych nowej Polsce ludzi) nie kosztuje państwo niekiedy nic. Państwo może pozbawić obywatelstwa w każdej niemalże chwili i, jak mówiła o tym kiedyś premier Wlk. Brytanii Theresa May, traktować obywatelstwo jako przywilej, a nie jako prawo. Może jednocześnie obywatelstwem handlować, sprzedawać je za pieniądze (jak czyni to otwarcie Bahrajn, a w bardziej zawoalowanej postaci wiele państw zachodnich). Obywatel zrzec się obywatelstwa tak łatwo nie może, a niekiedy nawet nie może wcale. Europejski konwencyjny standard stanowi, że obywatel zrzec się obywatelstwa nie może, jeśli miałby stać się bezpaństwowcem. Prawo międzynarodowe traktuje bezpaństwowość jako sytuację nadzwyczaj wyjątkową.

Pojawienie się przestrzeni wirtualnej pozwala wyzwolić obywatelstwo spod ciężaru asymetrii. Pojawiły się próby usankcjonowania obywatelstwa wirtualnego. A jednocześnie do słownika weszło poprawiające poczucie suwerenności jednostki ludzkiej pojęcie „netizen”, którego mocy bynajmniej polskie oficjalne tłumaczenie „internauta” nie oddaje.

Państwo może jeszcze, jak w Chinach, próbować zacieśnić kontrolę nad obywatelem metodą totalnej inwigilacji, może próbować mobilizować aparat propagandy do prania mu mózgu, ale wydaje się, że – przynajmniej chwilowo – zniewolić go wobec państwa nie jest w stanie.

Kiedyś mogło za niego decydować, kogo z obcych lubić, a kogo nienawidzić. Dziś zaprogramować jego emocji nie może. Niektórzy PiS-owscy zarządcy polskim państwem sugerowali nam w minionych latach, aby się cieszyć, kiedy Niemcy odpadły z grupy w finałach mistrzostw świata w 2022 r. Każą nam się Niemców bać, że budują pod flagą europejską „czwartą rzeszę”. Kiedyś mogło to nawet wyprowadzać ludzi na ulice w patriotycznym uniesieniu. Dziś działa jedynie na zakompleksionych i słabo wykształconych. Państwo, nawet irańskich ajatollahów, nie dyscyplinuje już skutecznie jednostkowych uczuć.

Coraz słabiej działa tak skuteczna przecież w przeszłości zasada „dulce et decorum est pro Patria mori”. Setki tysięcy młodych Rosjan uciekających za granicę w obawie, że przyjdzie im zasadę tę spełnić na ziemi ukraińskiej jest tego potwierdzeniem. Bo przecież patriotami Rosji być nie przestali. Ale chcą, żeby o zasadności umierania za ojczyznę mogli sami decydować.

Bo w tych rozważaniach rzecz to być może najważniejsza: nieufność wobec własnego państwa nie oznacza osłabienia tożsamości narodowej. Ta tożsamość staje się coraz silniejsza.

Niektórzy zwolennicy integracji europejskiej i globalnej ową silną tożsamość narodową traktują jako hamulec umacniania ponadnarodowych instytucji i form współżycia. Tak jest w istocie, jeśli próbuje się zastąpić tożsamość narodową innymi rodzajami tożsamości (tożsamością europejską i globalną). Tożsamość narodowa na lata naprzód pozostanie podstawową kotwicą naszej tożsamości.

Malujemy sobie twarz w narodowe barwy (nie tylko figuratywnie), kiedy ruszamy na spotkanie świata z potrzeb przede wszystkim tymotejskich. Bo chcemy, aby świat miał o nas jak najlepsze mniemanie. Traktujemy bohaterską (czasem cierpiętniczą) historię naszego narodu, bohaterów naszych wojen i geniuszy naszej kultury i nauki, a dziś nawet sportu, jako awizo naszej osobniczej wartości. Kopernik, Chopin, Curie-Skłodowska mają być argumentami, aby nie traktować nas w świecie z wysoka, ale godnie i z podziwem. A jeśli Kopernik, Chopin, Curie-Skłodowska mało co obcym mówią, to zawsze Lewandowski jako nasz współplemieniec będzie gwarantem naszej wartości, bo jego zna i szanuje cały świat.

Od sześćdziesięciu lat śledzę wielkie imprezy światowe – olimpiady, mistrzostwa świata. Stały się one z czasem jednym wielkim spektaklem narodowych flag i koncertem narodowych hymnów. Sportowcom nawet flagi wciągane na maszt przestały wystarczać. Otulają się nimi nie tylko na bieżni, na hali, ale i na podium. W telewizji oglądanie zawodów, w których nie startują nasi reprezentanci nie ma już sensu, rzadko kiedy są zresztą pokazywane. Mając do wyboru na olimpiadzie mecz tenisowy wielkich asów tenisa, ale nie naszych, oraz przedbieg eliminacyjny z naszą dwójką bez sternika, która szanse ma marne, wiadomo, że pokażą nam naszą dwójkę. A współzawodnictwo jednostek widzimy przez pryzmat klasyfikacji medalowej.

Bo taką mamy potrzebę zbiorowego uznania. Tak bardzo chcemy, by inni nas szanowali.

Powiem wprost: jako wielki miłośnik sportu i kultury fizycznej wolałbym, aby zniesiono narodowe kwoty udziału w sportach indywidualnych na olimpiadzie, wolałbym budowania drużyn olimpijskich w duchu klubowym, a nie narodowym (bo piłka klubowa jest o wiele bardziej atrakcyjniejsza), wolałbym, aby zwycięzcą był sportowiec, a nie jego flaga. Ale tak się niestety we współczesnym świecie nie da.

Wolałbym też, aby Konkurs Eurowizji promował jakość, a nie narodowe sympatie. Bo okazuje się, że choć na co dzień wszyscy w Europie słuchają brytyjskiej muzyki, to udział w finale Eurowizji Brytyjczykom (Francuzom, Włochom czy Niemcom) trzeba zagwarantować administracyjnie. A Eurowizja dawno przestała być festiwalem piosenki, jest festiwalem narodowej dumy (aż podnosił się głos oburzenia, dlaczego „Bejba” nie śpiewała w 2023 r. po polsku).

Wracając do głównego wątku, jestem przekonanym zwolennikiem plemienności, pod warunkiem wszakże, że nie zawłaszcza jej moje państwo. A szczególnie nie chcę, żeby rościło sobie prawa do decydowania, kto jest lepszym Polakiem, a kto gorszym.

Paradoks pozostaje paradoksem: państwo narodowe coraz bardziej staje się przeżytkiem, a niekiedy nawet przeszkodą w rozwiązywaniu problemów świata, a jednocześnie narodowa plemienna identyfikacja jest naszą podstawową potrzebą.

*

Największym wyzwaniem w budowie ponadnarodowych struktur zarządzania światem jest słaba identyfikacja z tożsamością europejską i globalną.

Nie ma co liczyć na to, że państwo narodowe będzie działać na rzecz krzewienia w nas ponadnarodowej tożsamości. Państwo narodowe, zwłaszcza w wydaniu autorytarnym, luzować swoją kontrolę nad obywatelem także względem jego relacji ze światem zewnętrznym nie będzie z własnego wyboru chciało.

Paradoksem (kolejnym do odnotowania w dzisiejszym wpisie) jest to, że obywatel, który z taką nieufnością, a czasem niepokojem, patrzy na poczynania aparatu państwa w sprawach wewnętrznych, nadal zawierza mu monopol na prowadzenie polityki zagranicznej. Zdarzają się oczywiście akty protestu społecznego, aktywizm w różnej postaci, aby poddać politykę zagraniczną państwa ściślejszej kontroli obywatelskiej. Politykę polską wobec Ukrainy określił w lutym 2022 r. masowy odruch solidarności Polaków. Ówczesny rząd nie miał w zasadzie wyboru i musiał pójść odważnie za głosem Polaków. Co nie było tak oczywiste przed rosyjską inwazją. Różne głosy co do polityki Polski wobec Ukrainy można było wtedy słyszeć w korytarzach PiS-owskich zarządców Polską. Nawet jeśli założyć, że Sikorski w swoich spekulacjach co do zamiarów rządu w pierwszych dniach wojny posunął się za daleko. To, że Morawieckiemu zajęło tyle czasu, aby udać się z pierwszą wizytą do Kijowa i ledwo tam zdążył na trzy tygodnie przed wojną, nie było przecież przypadkiem.

PiS-owski rząd nie myślał, aby pytać Polaków, czy życzą sobie tak konfrontacyjnej polityki wobec Unii Europejskiej. Nie pytał ich, kiedy rozkręcał antyniemiecką histerię. Wystąpił o reparacje w imieniu narodu i państwa. Ani myślał, aby pytać potomków ofiar, ludzi, których członkowie najbliższej rodziny zostali przez Niemców wymordowani, których losy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby nie Niemcy, ludzi którzy nie mogli dziedziczyć mienia zniszczonego lub zabranego ich rodzinie przez Niemców, nawet jeśliby chodziło tylko o konia i furmankę. Mnie w każdym razie rząd PiS-u nie pytał, a przecież w imieniu ludzi takich jak ja roszczenia zbudował. No przecież nie w imieniu potomków szmalcowników, donosicieli, dekowników i folksdojczów. I nie pytał Polaków, co miałby zrobić z tymi pieniędzmi, jeśliby Niemcy zgodzili się cokolwiek zapłacić.

Arogancja państwa wobec obywatela w polityce zagranicznej nadal więc może utrzymywać się na wysokim poziomie.

Elity polityczne, które po staremu traktują państwo jako element kontroli nad obywatelem i dyscyplinowania jego zachowania, mają zrozumiały opór przed krzewieniem tożsamości ponadnarodowej. PiS-owi przeszkadzały otwarte granice europejskie, jeśli obywatele mogliby wykorzystywać swobodę podróżowania do wymykania się spod jego kontroli nawet w takich sprawach jak zawieranie związków (małżeństw) jednopłciowych czy przeprowadzanie zabiegów przerywania ciąży. Działalność instytucji ponadnarodowych uwierała, kiedy wstawiały się one w obronie polskiego obywatela przed upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości.

Tożsamość europejska i globalna ma sens, jeśli rozwija się w uzupełnieniu, a nie zamiast tożsamości narodowej. A wiemy już z codziennego doświadczenia państw Europy Zachodniej, że świadomość jednostki ludzkiej stała się na tyle pojemna, że może pomieścić kilka wymiarów tożsamości. Masowe migracje spowodowały, że nawet w państwach plemiennie zastałych, homoetnicznych pojawiły się miliony ludzi, którzy tożsamości mają kilka i to harmonijnie koegzystujących. Mogą oni być jednocześnie Turkami i Niemcami, Algierczykami i Francuzami, Marokańczykami i Belgami. Bez wypierania jednej tożsamości przez drugą, bez schizofrenicznych cierpień osobowości.

Więc można być dobrym Polakiem i dobrym Europejczykiem, dobrym Europejczykiem i dobrym obywatelem świata. Można. A czy warto?

(Z wykorzystaniem notatek dla prezentacji w Prisztinie w marcu 2015 r.)

Ilustracja Michał Świtalski