Just for the Record. Wpis siódmy: kryzys elit a polityka międzynarodowa

Od wieków zwolennicy spiskowych teorii wyszukiwali śladów tajnego mechanizmu zarządzania światem. I wyszukują po dziś dzień. Jeszcze w 2012 r. zasłużona posłanka PiS-u (Gabriela Masłowska) pytała w Sejmie Marka Belkę, ówczesnego prezesa NBP : „Czy (…) to prawda, że funkcję nieformalnego rządu światowego pełni Grupa Bilderberg?”.

Kiedyś o rządy nad światem posądzano Wielki Sanhedryn, Zakon Iluminatów, masonerię, Rothschildów. W XX w. podejrzenia skierowano na Opus Dei, Rockefellerów, wielkie amerykańskie koncerny. Ukuto pojęcie republik bananowych na państwa sterowane przez zagraniczne konglomeraty. Później uwagę badaczy konspiracyjnych kręgów skupiła na sobie Komisja Trójstronna i wspomniana Grupa Bilderberg. Dziś o manipulacyjne pociąganie za sznurki posądza się a to Gatesa, a to Murdocha, a to Sorosa, a to Elona Muska. Nb. na Elonie Musku oparł swoją teorię syndromu „rozdrażnionego (czytaj: wkur*******) oligarchy” Paul Krugman. Opisywał Krugman, jak kumulacja bogactwa prowadzi do kumulacji władzy, w tym „władzy do zdziecinniałych działań”. Ale jednocześnie owi rozdrażnieni oligarchowie nie mogą już sobie pozwolić na życie z dala od wścibskiego oka publiczności. W tym i na pociąganie za jakiekolwiek sznurki.

Każdy, kto mógł zaobserwować spotkania elit polityków, biznesmenów, intelektualistów, jak choćby praktykowane przez Światowe Forum Ekonomiczne w Davos, wie doskonale, że tego rodzaju gremia nie są bynajmniej zdolne do generowania jakichkolwiek dyrektyw, które pomogłyby komukolwiek w zarządzaniu światem. Pojawiają się tam owszem ciekawe idee, ale nie ich doszlifowaniu, a tym bardziej operacjonalizacji, dyskusje na tych forach służą.

Wrażenie niemocy sprawczej, jakie często narzuca się z owych debat, może tylko pogłębiać diagnozę o kryzysie elit, w tym i elit światowych.

Ale tak na poważnie – kryzys zachodnich elit ma poważne konsekwencje międzynarodowe.

Nie ulega wątpliwości, że w wymiarze strategicznym elity zachodnie przez ostatnie trzysta-czterysta lat określały kurs polityczny całego świata. Od dwóch dekad co najmniej powtarzamy jednak mantrę o zmierzchu zachodniego przywództwa, o utracie przez Zachód zdolności (zasobowych, jeśli nie moralnych) do zarządzania sprawami świata. Zachód nie jest w stanie kontrolować biegu rzeczy. Chaos na lotnisku w Kabulu w sierpniu 2021 r. stał się obrazkowym symbolem niezdolności Zachodu do zaszczepiania swoich porządków w świecie. A jeśli Zachód pozwoliłby Rosji zrobić, co chciałaby ona zrobić z Ukrainą, a Chinom wziąć bezkosztowo Tajwan, percepcja totalnej anomii zachodniego porządku byłaby pełna.

Zachód okazał się niezdolny do występowania w roli gwaranta porządku. Wyłoniła się zjawa „wielogłowej bestii”, która w schizofrenicznych spazmach miałaby walczyć sama ze sobą i kakofoniczne spierać się o przyszłość polityczną świata. Kiedy po zakończeniu zimnej wojny Prezydent George Bush (starszy) przedstawił wizję nowego porządku światowego i dał do zrozumienia, że Ameryka byłaby gotowa stać się jego gwarantem („enoforcer”), wielu uznało, że dobra przyszłość świata jest przesądzona.

Ale w nowe milenium świat wszedł rozedrgany, wstrząsany kryzysami i przemocą (nie tylko terrorystyczną).

Obóz tradycyjnie postrzegany jako „Trzeci Świat”, czyli tzw. globalne Południe, wyemancypował się jako samodzielna siła globalna.

Mark Mazower pozwolił sobie kiedyś w tym kontekście na całkiem odważną obserwację: „Świat nie słucha już głuchych proroków Zachodu. Ta zmieniająca się konfiguracja sił może zapewnić bardzo potrzebną intelektualną regenerację i być może położyć kres nie tylko wiekom globalnej dominacji Zachodu, ale być może także umysłowemu lenistwu, które jej towarzyszyło. Zimna wojna doprowadziła do skostnienia nawyków myślowych. Koniec dominacji Zachodu powinien budzić nie strach, ale ciekawość.” (The world no longer listens to the deaf prophets of the West. This shifting configuration of forces may provide some much needed intellectual reinvigorration, and end perhaps not only centuries of the west’s global dominance but perhaps too the mental laziness that accompanied it. Cold War fossilized habits of thought. The end of the West’s prepondrance should inspire not fear but curiosity).

Powiew świeżości intelektualnej dotąd jednak nie nastąpił (poza małymi wyjątkami bez wpływu na politykę). Trzeci Świat bynajmniej nie dał żadnych ciekawych alternatywnych wizji nowego porządku. Może poza teorią nowej „Wielkiej Konwergencji”. W sensie strategicznym to, co proponują koncepcjoniści Chin, czy Indii, to powrót do zasad polityki „niezaangażowania” („pancza sila”), świata suwerennych narodów, prymatu paradygmatu interesów.

Przyznam, że kiedy pracowałem w latach 2002-2004 nad polską inicjatywą reformy ONZ, liczyłem bardzo na to, że znajdziemy w obozie państw rozwijających się wielu sojuszników dla postulatu radykalnej zmiany. Nic z tego. Chiny nie tyle chciały zmieniać system zarządzania światem, wymyślony przecież i praktykowany w czasach absolutnej dominacji Zachodu, co myślały, jak wykorzystać go do własnych celów. Nawet najbardziej rewizjonistyczne w ocenie istniejącego systemu państwa, w tym Indie, cały sens zmian widziały w pozbawieniu zachodnich mocarstw ich przywilejów (prawo weto w Radzie Bezpieczeństwa ONZ), dołączeniu na równych prawach przedstawicieli Południa do gremiów decydujących. Niektórzy politycy Południa ze starego przyzwyczajenia zżymają się, kiedy Zachód forsuje koncepcje „porządku opartego na zasadach” czy „skutecznego multilateralizmu”, ale nic od siebie alternatywnego przedstawiać nie mają zamiaru.

Intelektualno-polityczna niemoc rodzi próżnię.

Roger Cohen przed kilku laty pozwolił sobie wyciągnąć daleko idące wnioski z kryzysu elit na narodowym podwórku dla procesów globalnych. Napisał: „Kultura globalna jest coraz bardziej definiowana przez bogate, cyniczne elity – jak w Rosji, Chinach, USA – podczas gdy wykluczeni z tego bogactwa skłaniają się ku gniewnemu, ksenofobicznemu nacjonalizmowi” („Global culture is increasingly defined rich, valueless elites – as in russia, china, usa – while those excluded from this wealth veer towards angry, xenophobic nationalism”). Ujął to skrótowo jako konfrontację „crazy rich Asians versus Hillbilly elegy”. Rezultatem tych procesów jest odwrót demokracji, rozkwit dyktatur, wzrost represyjności państwa, bandycka korupcja, śmierć wartości w polityce.

Globalna plutokracja, o której pisała kiedyś Chrystia Freeland z nadzieją, że sprzyjać będzie globalizacji, pod wpływem narastającego gniewu społecznego albo uległa politycznej degeneracji, albo poszła gdzieś w ukrycie i po cichu załatwia swoje interesy. Do przewodzenia światowej integracji nie aspiruje. Wielka nadzieja światowej demokracji i kosmopolitycznego porządku, czyli tzw. klasa średnia, zamknęła się w sobie, myśląc bardziej o dobrobycie własnych dzieci i wnuków niż o przyszłości świata.

Sumieniem świata nie mogą jeszcze tym bardziej się stać urzędnicy organizacji międzynarodowych, międzynarodowi menedżerowie, wizytujące nauczyciele akademiccy, studenci międzynarodowi, expaci, którzy różnymi wyrokami losu znaleźli profesjonalną przystań poza granicami własnego kraju, narodu, kultury. Kto, jak kto, ale oni mieliby naturalny, osobisty wręcz interes w budowaniu świata otwartego, tolerancyjnego, empatycznego, współpracującego świata na miarę kantowskiego ogródka harmonijnego współżycia. Tylko jest ich tak mało, setki tysięcy może, co w skali globu tyle znaczy co nic. A na dodatek z reguły cicho sobie siedzą, międzynarodówki światowej merytokracji nigdy nie utworzą. Na czele organizacji międzynarodych zaś od dawna usadawiani są politycy bądź dyplomaci pozbawieni większej charyzmy. Państwa członkowskie boją się silnych, ale nieprzewidywalnych liderów w roli szefów organizacji. A politycy bez charyzmy porwać swoimi wizjami zwykłych obywateli nigdy nie będą w stanie.

Nic więc dziwnego, że debatę o porządku światowym chcą zdominować populiści, nacjonalistyczni troglodyci, ignoranci wszelkiej maści. Bo świat, także świat idei, nie zna próżni.

Więc dyskurs o polityce międzynarodowej wypełnia tak dużo bełkotu. Także w Polsce. Zwłaszcza wypowiadanego za rządów PiS-u przez ludzi wtedy na stanowiskach państwowych i rządowych, i to bezpośrednio związanych z polityką zagraniczną. Aż czasem wierzyć się nie chciało, że mogła za tym bełkotem stać tak potężna ignorancja. Dopuszcza człowiek, że to jednak bardziej cynizm, bezwstydne wciskanie ludziom zwykłego kitu, nawijanie makaronu na uszy, aby tak już ogłupić elektorat, żeby móc robić, co się tylko chce.

Jonan Ganesh zauważył kiedyś kąśliwie: „W naszym złotym wieku danych ten jeden obszar (polityka zagraniczna) pozostaje prężnie niewymierny. Więc każdy może powiedzieć wszystko, co chce, byle tylko zrobił to dźwięcznie i często używał słowa „strategia”. W najlepszym wydaniu dyplomacja jest polityką najbardziej cywilizowaną. W najgorszym przypadku jest to świat złożony głównie z dymu”. (In our golden age of data this one area (foreign policy) that remains resiliently unmeasurable. So anyone can say anything as long as they say it sonorously and use the word „strategy” a lot. At its best diplomacy is politics at its most civilized. At its worst, it is a a world made predominantly of smoke.)

Zwykły obywatel postrzega więc świat jako trwale pogrążony w dymie, mgle, zasłonie nieprzepuszczalnej. I traci ochotę na robienie czegokolwiek.

Trudno nie zgodzić mi się było z Rogerem Cohenem, kiedy twierdził, że nadzieję w XXI w. pokładać należy nie tyle w narodach (państwach), co w ludziach i sieciach („the hope of the 21 st century lies not in nations but in people and networks”). Czy realistyczne to założenie?

Zapytałem kiedyś (po angielsku) sztuczną inteligencję w wydaniu Bing, jak ja jako zwykły obywatel mógłbym wpływać na politykę światową.

Oto uzyskana przeze mnie odpowiedź:

„Zwykły obywatel może wpływać na światową politykę na różne sposoby, w zależności od poziomu zaangażowania i motywacji. Oto kilka możliwych sposobów:

  • Głosowanie na kandydatów lub partie, które podzielają ich poglądy na kwestie globalne, takie jak prawa człowieka, zmiana klimatu, handel, bezpieczeństwo itp. Głosowanie może dać obywatelom coś do powiedzenia na temat tego, jak działa ich rząd i jaką politykę prowadzi.
  • Aktywizm online, wykorzystywanie internetu i mediów społecznościowych do organizowania protestów, podpisywania petycji, podnoszenia świadomości lub bojkotowania produktów związanych z problemami globalnymi. Aktywizm online może wywierać presję na rządy lub korporacje, aby zmieniły swoje zachowanie lub politykę.
  • Dołączenie do grupy nacisku lub organizacji pozarządowej (NGO), która opowiada się za konkretną sprawą lub interesem w polityce światowej, np. ochroną środowiska, pomocą humanitarną, budowaniem pokoju itp. Grupy nacisku i organizacje pozarządowe mogą lobbować rządy, wpływać na opinię publiczną lub świadczyć usługi i wspierać osoby w potrzebie.
  • Uczestnictwo w konsultacjach społecznych lub dialogach z urzędnikami państwowymi lub przedstawicielami organizacji międzynarodowych, takich jak Organizacja Narodów Zjednoczonych, Unia Europejska, Bank Światowy itp. Konsultacje społeczne lub dialogi publiczne mogą zapewnić obywatelom możliwość wyrażenia opinii, zadawać pytania lub sugerować kwestie globalne.
  • Edukowanie siebie i innych na temat polityki światowej oraz związanych z nią wyzwań i możliwości. Edukacja może zwiększyć czyjąś wiedzę, świadomość i umiejętności krytycznego myślenia, a także zainspirować innych do zaangażowania się lub podjęcia działań.

To tylko kilka przykładów tego, jak zwykły obywatel może wpływać na światową politykę. Oczywiście wpływ każdego działania może się różnić w zależności od kontekstu, problemu i reakcji grupy docelowej. Jednak każde działanie może coś zmienić i przyczynić się do stworzenia bardziej demokratycznego i integracyjnego świata.”

Wszystko to znamy i praktykujemy jako obywatele. A mimo wszystko nasz głos tak słabo jest słyszalny.

Czy istnieje wszakże jakiekolwiek rozwiązanie systemowe, które wprowadzi do relacji obywatela z polityką światową nową jakość? O tym przy następnej okazji.

(na podstawie wykładu w Amerykańskim Uniwersytecie w Armenii w czerwcu 2019 r.)

Ilustracja Michał Świtalski