Druga z zasad, obok pojednania, którą proponowałem przed trzydziestu laty dołączyć do dekalogu helsińskiego, o czym pisałem przed miesiącem, to solidarność. I zasadę tę kilka miesięcy po szczycie KBWE w 1992 r. udało mi się wpisać do polskiego projektu Kodeksu postępowania w dziedzinie bezpieczeństwa, nad którym pracowałem w Wiedniu jesienią owego roku. Miała ona tam stosowanie zawężone w stosunku do moich pierwotnych intencji, bo dotyczyła wspólnego działania w przypadku naruszenia norm i zasad KBWE, ale była. I została zaakceptowana w ostatecznej wersji Kodeksu na szczycie KBWE w Budapeszcie w 1994 r.
Bardzo ucieszyła mnie potem wiadomość, że została solidarność wpisana do traktatów lizbońskich Unii Europejskiej podpisanych w grudniu 2007 r., m.in. w zakresie odnoszącym się do sfery bezpieczeństwa. Ale sam termin solidarność pojawia się w tekstach stanowiących Unii Europejskiej dość często. Artykuł 80 Traktatu o funkcjonowaniu UE opowiada o solidarności i sprawiedliwym dzieleniu odpowiedzialności. I bardzo często ów artykuł przywoływano ostatnimi czasy w kontekście mechanizmu relokacji uchodźców. Do tego stopnia, że można było odnieść wrażenie, że niefortunnie zawęża się jego aplikację. A jeszcze na dodatek mechanizm relokacji miałby działać w sposób przymusowy, na zasadzie „przyjmuj, albo płać”. Rozpoczynanie stosowania klauzuli solidarności w tak zawężonym i wymuszającym trybie, tylko mogło samej zasadzie solidarności szkodzić. Albowiem miała ona przecież oryginalnie mieć szeroką konotację. Bo to i pomoc w sytuacjach nadzwyczajnych, i wsparcie rozwojowe, i współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa, a nawet solidarność czysto dyplomatyczna. Długo by wymieniać. Szkoda, że instytucje unijne, a już zwłaszcza Parlament Europejski, nie zadbały o spójną doktrynalną wykładnię tej zasady.
Ja również widziałem pierwotny zakres zasady solidarności, kiedy próbowałem uczynić ja normą ogólnoeuropejską, bardzo szeroko. Miała dotyczyć zbiorowego pomagania państwom (społeczeństwom) „w potrzebie” (potrzebie niezawinionej), dotkniętymi klęskami naturalnymi (powodziami, pożarami, trzęsieniami ziemi), epidemiami, transgranicznymi zanieczyszczeniami, nieurodzajem, ale także niekontrolowanym napływem uchodźców, wszelkimi biedami, które miałyby źródła niezależne od postępowania ich władz. No i oczywiście miała dotyczyć pomocy ofiarom agresji, zamachów terrorystycznych, blokad i innych nieprzyjaznych działań ze strony trzeciej. Pomagać winni wszyscy, także ci najbiedniejsi, ale każdy w miarę posiadanych środków.
Uniwersalizacja zasady solidarności zdjęłaby z agendy pytania opinii społecznej o sens pomocy rozwojowej, o odpowiedzialności za pomoc, o ukrytych intencjach świadczenia pomocy. W wymiarze globalnym inicjowanie klauzuli solidarności można by stosownie opisać, zdefiniować rolę Sekretarza Generalnego ONZ czy Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Oczywiście krokiem wstępnym winien być zawsze wniosek państwa znajdującego się w potrzebie. W pracach nad polską inicjatywą Nowego Aktu Politycznego ONZ w latach 2002-2004 zastanawiałem się, jak wpisać promowaną przez Kanadę zasadę „Responsibility to Protect” w szersze ramy zasady solidarności. Bo solidarność w Karcie jest, ale tylko w kontekście pokoju i bezpieczeństwa.
Oczywiście moje postulaty sprzed trzydziestu czy dwudziestu lat są z gatunku oderwanych od rzeczywistości obecnej, tak cynicznie zapętlonej w sieć złych lub egoistycznych intencji. Nie na nasze czasy to pomysły, wydawałoby się.
Polska wszakże próbowała jeszcze na początku obecnego milenium uczynić hasło solidarności wehikułem budowy swojego dobrego wizerunku w ONZ. Jednakowoż chodziło nam o naszą polską „Solidarność” i jej wpływ na losy Europy i świata. Zaproponowała Polska uczczenie dnia solidarności w kalendarzu ONZ. Ale reakcje były mało entuzjastyczne. Bo o jaką solidarność miało chodzić: ludzi pracy? (a Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy już jest i to 1 maja przecież), związkowców? bojowników o wolność i demokrację? Odpuściliśmy forsowanie szerokiej wykładni solidarności. A przejmując inicjatywę inne państwa powiązały solidarność z walką z ubóstwem i doprowadziły do ogłoszenia rezolucją ZO ONZ Międzynarodowego Dnia Solidarności Ludzkiej (20 grudnia każdego roku). Solidarność nabrała w języku oenzetowskim wysoce socjalnego wymiaru. A przecież chodzić powinno o znacznie obszerniejsze zastosowanie.
No ale mniejsza z tym. Działa w każdym razie upamiętniające „Sierpień” Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, które ma krzewić dziedzictwo „Solidarności” i europejską tożsamość. Bez globalnych już ambicji.
W ostatnich latach Polska angażowała się na forum ONZ w promowanie idei Międzynarodowego Dnia Upamiętniającego Ofiary Aktów Przemocy ze względu na Religię lub Wyznanie, który ustanowiono w 2019 r. Wyznaczono go na 22 sierpnia. Nasze zaangażowanie popierałem, bo uważałem, że pogrom kielecki i inne wcześniejsze akty przemocy na innowiercach w Polsce wymagają upamiętnienia. Podobnie jak obecnie prześladowania chrześcijan w Iraku, Syrii czy w Nigerii lub Egipcie, ataki na synagogi we Francji.
A 21 sierpnia 1811 r. spalono w Reszlu na Warmii Barbarę Zdunk, ostatnią w Europie czarownicę. Zakładam, że ów popierany przez nas Międzynarodowy Dzień ją też upamiętnia.
Polskim wkładem do kalendarza ONZ stało się niewątpliwie ustanowienie w 2018 r. Światowego Dnia Roweru (3 czerwca). Był to wkład polski, bo autorem pomysłu jest Polak (choć wykładający w USA) Leszek Sybilski. Szkoda wielka, że musiał polegać na inicjatywie dyplomatycznej Turkmenistanu, a nie Polski. A Polska nie dołączyła nawet do grona 56 (sic!) współautorów. Mam nadzieję, że powodem nie było ogłoszenie kiedyś przez PiS-owskiego ministra spraw zagranicznych cyklistów wrogami PiS-u, do spółki z wegetarianami. Nb. Światowy Dzień Wegetarianizmu już jest, choć nadal nieusankcjonowany przez ONZ.
Latem 2022 r. obiegła prasę sensacyjna wiadomość, że jeden z wiceministrów spraw zagranicznych ówczesnego rządu zamierza uczynić model kół gospodyń wiejskich wzorcem do globalnego naśladowania i narzędziem aktywności polskiej dyplomacji w świecie. I to było rzeczywiście wyzwanie na miarę ambicji odzwierciedlających ówczesny stan profesjonalny polskiej dyplomacji.
Wracając do wątku poważnego – solidarności w stosunkach międzynarodowych właśnie. Jest faktem znamiennym, że bardzo późno, bo gdzieś przed dwudziestu laty zaczęła ona wywoływać zainteresowanie badaczy i analityków. Ale zainteresowanie to daje już namacalne rezultaty, w tym i w rozważaniach o prawie międzynarodowym. Można już znaleźć spory materiał, który posłużyłby jako źródło refleksji i inspiracji dla polityków i dyplomatów. Tylko jak ich zachęcić do trudnej tej przecież lektury? Nie dostrzegłem bynajmniej dotąd szczególnego polskiego wkładu. Nie tylko intelektualnego. Chociażby organizacyjnego. Żadnego seminarium czy konferencji pod egidą Europejskiego Centrum Solidarności czy PISM. Ale może nieuważny byłem.
Ja widzę w koncepcji solidarności najpełniejsze opakowanie dla nowego uniwersalizmu. Od niego zaczęły się moje tegoroczne wpisy w konwencji „Just for the Record”. Mówiąc lekko podniośle: tożsamość globalna bowiem, którą może on krzewić, nie może być konstruktem biernym. Powinien w niej tkwić imperatyw działania. Powinien z niej wypływać solidaryzm jako postawa czynna.
I oczywiście uważam, że winna uczynić zasadę solidarności (solidaryzmu) jednym ze sztandarów swojego globalnego zaangażowania Unia Europejska. Ktoś może przyklasnąć: właśnie! Unia Europejska jest przecież największym darczyńcą w świecie. Przypada na nią ponad 50 proc. całości pomocy rozwojowej. Ale takiego strywializowania solidaryzmu się boję. Nie o pomoc rozwojową bynajmniej w tym chodzi. Ja akurat uważam, że pomoc rozwojowa w obecnie praktykowanej postaci wymaga głębokiej refleksji. Znam mechanizmy pomocowe od podszewki. Jest w nich wiele zdegenerowanych elementów nie tylko po stronie biorców, ale i dawców. Poprawność polityczna wszakże, nie tylko w instytucjach unijnych w Brukseli, uniemożliwia kardynalną reformę. Szkoda. Strywializowanie zasady solidarności do postulatu pomocy krajom biednym zostać może zresztą cynicznie wykorzystane do kolejnych antyzachodnich, „antykolonialnych” krucjat i prób jeszcze skuteczniejszego domagania się rekompensat, reparacji, zadośćuczynienia.
Tym niemniej Zachód, oskarżany o uleganie indywidualizmowi, konsumeryzmowi, dekadencji, winien pokazać światu, że to solidarność jest dowodem na to, że dominującą pozycję w hierarchii emocji społecznych zajęła na trwale tam empatia. Pisałem o tym szeroko w jednej ze swoich książek. Zainteresowanych zapraszam ponownie do lektury.