Polityka z pozycji siły, czyli jak liczyć czołgi i dywizje w czasach, kiedy tak trudno ich użyć

Doktryny wykorzystania siły jako argumentu w rozstrzyganiu kwestii politycznych są stare jak świat. „Power politics” czy też „Machtpolitik” są pochodnymi aksjomatu, że stosunek sił jest kluczem do rozwiązywania konfliktu interesów. Polityka z pozycji siły jest w pewnym sensie skrajnym wyrazem „Realpolitik”. „Man hat Gewalt, so hat man recht”- konstatował kiedyś Goethe.

Klasycznym wydaniem polityki z pozycji siły stała się chociażby „dyplomacja kanonierek”. Rozpowszechniła się ona w epoce ekspansji kolonialnej. Pozycję przetargową mocarstw zachodnich w negocjowaniu z tubylcami koncesji i praw zaczęto wzmacniać zakotwiczaniem okrętów wojennych w portach egzotycznego partnera. Kanonierki uświadamiały istotną nierówność stron w prowadzonych negocjacjach. Nie musiały kanonierki nawet otwierać ognia.

Usankcjonował politykę kanonierek w brytyjskiej polityce zagranicznej sam lord Palmerston. W tak zwanej sprawie Don Pacifico z 1850 r. (dotyczyła ona brytyjskiego poddanego, a jednocześnie portugalskiego konsula w Atenach, który stał się ofiarą antysemickiego pogromu), kiedy rząd grecki odmawiał wypłaty należnego odszkodowania poszkodowanemu, nakazał brytyjskiej flocie zablokować Pireus i zająć greckie okręty. Wyrzuty moralne Izby Lordów przekreśliła decyzja Izby Gmin popierająca stosowanie takich metod w polityce dla ochrony brytyjskich obywateli.

Siłą wojennej floty wymuszali Brytyjczycy na Chinach ustępstwa w wojnach opiumowych. Z pomocą obecności okrętów otworzył Japonię na świat zewnętrzny Matthew Perry w połowie XIX wieku. Obecność amerykańskich okrętów dodawała ducha hawajskim powstańcom w 1893 r., którzy doprowadzili konsekwentnie do przyłączenia Hawajów do USA.

Brytyjskie kanonierki w 1896 r. przekonały sułtana Zanzibaru do ustąpienia z tronu. I zajęło im to wszystkiego 45 minut. Lubił odwoływać się do argumentu kanonierek Theodore Roosevelt („speak softly and carry a big stick”). Wpłynięcie amerykańskich kanonierek wydatnie pomogło Panamie w skutecznym oddzieleniu się od Wenezueli w 1903 r. Wysłał w 1911 r. Wilhelm II kanonierkę „Panther”, by chroniła tzw. niemieckich interesów handlowych w Agadirze (a tak naprawdę była elementem presji na Francję, by zrekompensowała Niemcom przejęcie Maroko pod swoją kontrolę).

W 1932 r. demonstracyjne zawinięcie ORP Wicher (eskortującego okręty brytyjskie) do Gdańska okazało się skutecznym argumentem w przełamaniu sprzeciwu Wolnego Miasta wobec dostępu polskich okrętów do portu.

Kanonierki (kutry wojenne, niszczyciele, lotniskowce, etc.) pojawiają się i dziś, zwłaszcza tam gdzie rozwija się spór terytorialny o przynależność wysp (Senkaku/Diaoyu), granice wód terytorialnych, szelfu terytorialnego czy strefy ekonomicznej (Cypr, wyspy Spratly). Ma ich obecność nadal walor symboliczny (wizyta amerykańskiego kutra Dallas z pomocą humanitarną w gruzińskim porcie Batumi w 2008 r.) czy demonstracyjny (wysłanie fregaty Lafayette w sierpniu 2020 r. dla wspólnych ćwiczeń z grecką flotą w kontekście napięcia wywołanego turecką działalnością eksploracyjną na szelfie greckim).

„Machtpolitik” nie jest wyłącznie przywilejem państw o statusie mocarstwowym. Mogą ją uprawiać i państwa mniejsze. W marcu 1938 r. Polska wykorzystała drobny incydent na granicy polsko-litewskiej koło miejscowości Marcinkańce, aby rozkręcić całą kampanię presji na Litwę w celu normalizacji stosunków. Wielotysięczne demonstracje antylitewskie odbywały się w Wilnie i innych miastach polskich. Na granicę podciągnięto wojska. A 17 marca 1938 r. Polska wystosowała 48-godzinne ultimatum domagając się ustanowienia stosunków dyplomatycznych bez warunków wstępnych. I swego dobiła. Co prawda niefortunnie polska akcja zbiegła się z Anszlusem Austrii. Rok później Niemcy w ultymatywnym trybie zażądali przyłączenia do Rzeszy Kłajpedy. Litwini nie oponowali.

Demonstracja siły jako instrument polityki zagranicznej obecna jest nadal nie tylko w wydaniu dyplomacji kanonierek, o czym wspomniano wyżej. Wysyła się samoloty (choćby transportowe i nieuzbrojone), by świadomie naruszały przestrzeń powietrzną (casus notorycznych naruszeń przestrzeni powietrznej trzech państw bałtyckich przez Rosję). Przeprowadza się manewry w pobliżu granic, koncentruje na granicy wojska (vide masowe nagromadzenie sił zbrojnych Rosji na granicy z Ukrainą w 2021 r.). Nowym zjawiskiem jest wykorzystanie przestrzeni wirtualnej dla demonstracji siły.

Ocenia się, że celem niektórych zmasowanych ataków hakerskich jest nie tyle naniesienie uszczerbku wrażliwej infrastrukturze innego państwa, co zwyczajnie zademonstrowanie zdolności do nieprzyjaznych działań (dotyczy to zwłaszcza tzw. uderzeń odwetowych).

Demonstracja siły wiąże się w coraz większym stopniu z sytuacjami politycznie ekstremalnymi. Albowiem samą siłą coraz mniej da się osiągnąć we współczesnym świecie, zwłaszcza w Europie. Niektórzy obserwatorzy próbowali 44-dniową wojnę karabaską z 2020 r. przedstawić jako nawrót polityki siłowych rozwiązań. Niewątpliwie wybór siłowej metody dla rozwiązania sporu nie może napawać optymizmem. Był to wszakże (wywołany niecierpliwością i być może desperacją) bardziej odruch atawistyczny niż zwiastun nowych zachowań w polityce międzynarodowej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje, że zainspirowana, ośmielona czy usprawiedliwiona azerbejdżańsko-tureckim podejściem Hiszpania wprowadzi zaraz wojska do Gibraltaru, Cypr na północną część wyspy, a Mołdawia do Naddniestrza.

Dziś polityka z pozycji siły jest uprawiana w sposób bardziej zawoalowany. W październiku 2020 r., kiedy Chinom nie spodobała się decyzja Australii o przeprowadzeniu niezależnego dochodzenia w sprawie pochodzenia koronawirusa, a w przestrzeni publicznej pojawiały się krytyczne wobec Chin komentarze dotyczące sposobu walki pandemią, władze Chin nakazały lokalnym maklerom zaprzestać importu węgla, jęczmienia, rudy miedzi, cukru, drewna, wina oraz homarów. Zakaz wszakże nie objął australijskiej rudy żelaza, albowiem import ten ma dla Chin strategiczne znaczenie. Odebrano to jako poważną próbę uciszenia krytyków chińskiej polityki.

Po zatrzymaniu przez władze Kanady Meng Wanzhou, wiceprezes Huawei, w 2018 r. zawieszono na jakiś czas import do Chin kanadyjskiej wieprzowiny i wołowiny, a w transporcie kanadyjskiego drewna wykryto szkodniki, zawieszono import rzepaku. Kiedy więc Chiny wprowadziły zakaz mięsa wieprzowego z Niemiec we wrześniu 2020 r. powołując się na przypadek afrykańskiego pomoru świń (a Niemcy były trzecim co do wielkości dostawcą wieprzowiny do Chin), wielu obserwatorów nie chciało dać wiary, że nie miało to związku z planowanym tam tzw. lex China ograniczającym swobodę chińskich inwestycji w sferze technologicznej.

Swoisty odruch Pawłowa w polityce handlowej wprowadziła wcześniej Rosja. Kiedy, jak np. w 2006 r., nie przypadało jej do gustu zachowanie Gruzji czy Mołdawii, wkraczał Rospotrebnadzor i wprowadzał embargo na import wina z tych krajów (a na rynku rosyjskim opierała się cała prawie wtedy zagraniczna sprzedaż). Giennadij Oniszczenko, ówczesny szef Rospotrebnadzoru, stawał się realizatorem polityki zagranicznej Rosji. Czynił tak z upodobaniem kilka razy. Nie chodziło przy tym, jak w przypadku choćby polskich jabłek czy francuskiego sera w 2014 r., o odwet za unijne sankcje wprowadzone na Rosję po aneksji Krymu. Rosyjskie embargo importowe na przestrzeni postsowieckiej (dotyczyło nawet najbardziej oddanych sojuszników jak choćby Białorusi) było siłowym sygnałem niezadowolenia z polityki partnerów. Demonstracją siły handlowej.

Czy za podobną demonstrację siły można uznać także rosyjskie zabójstwa pozasądowe przeprowadzane na terytorium państw NATO (Wlk. Brytanii, Niemiec czy Francji)? A co z pokazami nowych typów broni, których przydatność operacyjna może być podważana, lecz mają stanowić dowód na posiadanie determinacji do rozwijania wyścigu zbrojeń. Pokaz siły staje się czasem czystą butaforią, która ma przysłonić realną słabość (wyprawa lotniskowca „Admirał Kuzniecow” na Bliski Wschód na przełomie 2016 i 2017 r.). Otwarty szantaż wojenny (w kontekście Ukrainy i nie tylko), jaki uprawia Rosja obecnie, według wielu obserwatorów, jest przykładem uprawiania polityki z pozycji siły przez państwo o słabnącej potędze, świadome, że czas nie pracuje na jego korzyść.

Siła nadal kusi, aby się z nią obnosić. Ale coraz trudniej ją wdrażać.

Każdy dyplomata doświadczył w codziennej działalności działanie czynnika siły w choćby najbardziej miękkiej, aluzyjnej postaci. Pojawia się on najczęściej w straszeniu niemiłymi konsekwencjami odrzucenia propozycji negocjacyjnych „silniejszego” partnera, nawet w trzeciorzędnych sprawach. Arywistyczne nastawienie nieobce jest i dyplomatom. Aby odnieść sukces, gotowi są użyć wszelkich argumentów, w tym i całkiem niedyplomatycznych.

Presja wywierana jest na państwa członkowskie także przez kierowników organizacji międzynarodowych. Instytucje międzynarodowe mają naturalną skłonność do alienowania się od państw członkowskich. Dotyczy to zwłaszcza organizacji o profilu technicznym, tzw. organizacji wyspecjalizowanych. Z czasem ich sekretariaty stają się na tyle odrębne w poglądach i polityce, że biurokracja zachowuje się jako kolejne państwo członkowskie. Nic dziwnego, że w swoich kontaktach z mniejszymi czy słabszymi państwami członkowskimi zaczynają działać w sposób mocarstwowy. Bo mniejsze państwa członkowskie często występować muszą zwyczajnie w roli petenta – zabiegają o zatrudnienie swoich współobywateli, o kontrakty, o programy operacyjne, o granty dla swoich podmiotów. Większe państwa, które mają decydujący wpływ na wielkość budżetu i obsadę stanowisk kierowniczych w sekretariacie, mogą – choć czasami nawet one z trudem – zapewnić sobie możliwość kontroli poczynań sekretariatów, ale państwa małe, a nawet średnie, liczyć się muszą z dość imperialnym zachowaniem urzędników. Oczywiście imperialnym w treści, a nie w formie, bo zasady ogłady dyplomatycznej zawsze wymagają, aby przedstawicieli państw członkowskich traktować z szacunkiem i kurtuazją.

Co najmniej kilkakrotnie doświadczyłem w swojej karierze uprawiania polityki z pozycji siły przez sekretariaty międzynarodowe. W 2006 r. negocjując jako stały przedstawiciel RP budżet Rady Europy okazałem się nie lada trudnym dla kierownictwa Sekretariatu partnerem. Nie tylko obnażyłem oczywiste słabości projektu, to jeszcze zmobilizowałem solidną koalicję państw (a były wśród nich i wielcy płatnicy, jak Wlk. Brytania, Turcja, czy Szwajcaria), która odmówiła jego poparcia. Impas był poważny. Sekretarz Generalny Terry Davis (zamiłowany i zdolny mikromenedżer) projektu zmieniać nie chciał i wierzył, że podobnie jak w minionych trzech dekadach nikt nie odważy się głosować przeciw jego propozycji. Sekretariat zawsze negocjował projekt budżetu z pozycji siły (co w przypadku Rady Europy było utrwaloną praktyką; państwa członkowskie miały głos decydujący w określeniu pułapu globalnego, ale szczegółowe jego rozpisanie Sekretariat zawsze chciał robić po swojemu).

Impas trwał i z upływem czasu Sekretariat nie mógł nie ulec pokusie wywierania presji na oporne państwa członkowskie. Zaczęli do mnie dzwonić polscy pracownicy Sekretariatu. Sugerowali, że jeśli nasza twarda pozycja będzie utrzymana, to oni sami bądź ich komórki organizacyjne staną się ofiarami cięć, które budżet przewidywał. Szantaż, chciałoby się powiedzieć, mało elegancki. Postanowiłem więc sprawę rozdąć do największych możliwych rozmiarów i poruszyć na formalnym posiedzeniu Komitetu Delegatów Ministrów. Sekretarz Generalny zareagował z dobrze zagranym oburzeniem, potępił takie praktyki presji, zażądał przekazania mu nazwisk pracowników, etc. Budżet przegłosowano przy pięciu głosach sprzeciwu (w tym i ojczystej dla Sekretarza Generalnego Wielkiej Brytanii), co wizerunkowo uderzyło w Sekretariat (i spowodowało jego większą elastyczność względem postulatów państw członkowskich w latach następnych). Polskich pracowników i interesów nieprzyjemne konsekwencje nie spotkały. A Sekretariat Rady Europy dorobił się wśród złośliwych strasburskich ambasadorów miana czterdziestego ósmego państwa członkowskiego.

Co najmniej kilka razy jeszcze ścierałem się dość ostro z Terry Davisem w sprawach oczywiście głęboko merytorycznych. Z każdego zwarcia wychodziliśmy pomnażając wzajemny szacunek i uznanie. Pod koniec swojej kadencji jako Sekretarza Generalnego obdarzył mnie Terry Davis publicznie największym komplementem jaki ponoć może zafundować facet facetowi w dzielnicy Birmingham, z której pochodził (a i w całej Australii): „Piotr, you are a good bloke!”. Russell Ward opisywał faceta określanego jako „bloke” m.in. w ten sposób: „a practical man, rough and ready in his manners and quick to decry any appearance of affectation in others… Though capable of great exertion in an emergency, he normally feels no impulse to work hard without good cause. He swears hard and consistently, gambles heavily and often, and drinks deeply on occasion… he is a greater knocker of eminent people unless, as is in the case of his sporting heroes, they are distinguished by physical prowess. He is fiercely independent… above all he will stick to his mates through thick and thin, even if he thinks they may be wrong… He tends to be a rolling stone, highly suspect if he should chance to gather much moss.” Musiałbym jedynie sprostować, że nigdy przenigdy nie uprawiałem się w życiu hazardu.

Z Sekretarzem Generalnym RE Terry Davisem (2008 r.)