Interwencjonizm, czyli rosnące koszty działania nawet w słusznej sprawie

Kiedy perswazja lub presja nie pomagają, państwo staje przed poważnym dylematem, czy z próby wpływu na zachowanie partnera zrezygnować (odłożyć w czasie, zawiesić, etc.), czy też wymusić zmianę w sposób bezpośredni, ingerując w procesy polityczne wewnątrz obcego państwa, a nawet interweniując z użyciem siły wojskowej (lub innych instrumentów przymusu).

Ingerencja w sprawy wewnętrzne obcego państwa, a już zwłaszcza w sposób fizyczny przez obecność wojskową na jego terytorium dotyka istoty zasady suwerenności. Westfalski model stosunków międzynarodowych uczynił filarem porządku zasadę suwerennej równości. Po dziś dzień obowiązuje wymóg, aby każde państwo swobodnie decydowało o wyborze ustroju politycznego, gospodarczego, społecznego i modelu kulturowego, a także o kierunkach swojej polityki zagranicznej.

Ingerencja w sprawy wewnętrzne jest sposobem zapewnienia pożądanego zachowania partnera przez odpowiednią zmianę wewnątrzpolitycznych uwarunkowań zachowania na arenie międzynarodowej (zmiana przywódcy, ram ustrojowych, obowiązującej strategii czy doktryny politycznej, podjęcia konkretnych decyzji politycznych czy prawnych).

Interwencja jest z kolei najbardziej jaskrawą formą ingerencji w sprawy wewnętrzne obcego państwa. Bez swobodnie wyrażonej zgody państwa będącego jej obiektem jest niedopuszczalna. Ale wymuszanie określonego zachowania drogą perswazji, zachęt, zastraszania czy użycia środków przymusu (dopuszczonych prawem, np. z mandatu RB ONZ) jest nadal stosowaną praktyką. Na tym polega najbardziej prostolinijna z polityk, czyli polityka kija i marchewki. Oparta na politycznym behawioryzmie przenika strategie polityki zagranicznej państw silniejszych.

Wymuszanie określonego zachowania dotyczy współcześnie spraw coraz bardziej wewnętrznych, jako że zawęża się zdecydowanie i konsekwentnie zakres spraw rozumianych jako czysto wewnętrzne. Rośnie ilość instrumentów prawnomiędzynarodowych narzucających państwu wzorce postępowania. Państwa wiążąc się międzynarodowymi standardami w dziedzinie praw człowieka czy praworządności dają z reguły prawo innym państwom bądź międzynarodowym instytucjom do oceniania stopnia wykonywania podjętych przez nie zobowiązań. Dają instytucjom międzynarodowym prawo oceny demokratyczności wyborów, niezależności sądów, a nawet możliwość zmieniania przez trybunały czy sądy międzynarodowe orzeczeń sądów krajowych i decyzji administracyjnych organów państwa. Innymi słowy, istnieje już w praktyce międzynarodowej szeroki zakres spraw, w których ingerencja w sprawy wewnętrzne jest znaczna.

Nie oznacza to, że elitom politycznym w niektórych państwach łatwo się z tym pogodzić.

Najbardziej głośnymi obrońcami zasady nieingerencji w sprawy wewnętrzne stały się w ostatnich latach Rosja i Chiny. Spastycznie trzymają się zasady suwerenności. Oskarżają Zachód o wykorzystywanie agendy praw człowieka, praworządności i demokracji w celu wywracania porządków wewnętrznych w innych państwach. Twierdzą, że „regime change” stała się doktryną polityki zagranicznej Zachodu w stosunku do państw, które nie podporządkowały się zachodniemu dyktatowi politycznemu na arenie międzynarodowej.

Ingerować można opinią, stanowiskiem, a nawet decyzjami rzutującymi na relacje z danym państwem (np. w postaci sankcji za niewykonanie orzeczeń trybunałów międzynarodowych).

Interwencja jest skrajnym wyrazem nieakceptowania porządków wewnętrznych w innym państwie. Oznacza z reguły przymus fizyczny. Jako taka jest, o ile nie została usankcjonowana zgodnie z prawem międzynarodowym, np. przez odpowiednią rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ, czy stosowną umowę międzynarodową – czynem występnym.

Ale zakaz interwencji dotyczy państw, więc z zasady słabo daje się stosować wobec działań osób prywatnych (fizycznych), choć i one mogą być pociągane do odpowiedzialności karnej (w tym międzynarodowej). Stąd nadal zjawisko psów wojny, wagnerowców, najemników, hakerów, etc. Oni zarabiają na tym czasem niezłe pieniądze. Państwa zaś za próby ingerencji podlegają moralnemu, politycznemu i prawnemu osądowi. Skrajnym przejawem cynizmu stało się to, że niektóre państwa zarzucając innym państwom ingerowanie w sprawy wewnętrzne, same pod różnymi przykrywkami wykorzystują zwłaszcza przestrzeń wirtualną do wpływania na wynik wyborów w państwach zachodnich (np. Rosja a wybory w USA).

Przez tysiąclecia interwencja była zjawiskiem normalnym, zwyczajowym, atrybutem państwa silniejszego. Interwencja służyła podbojowi, aneksji, ograbieniu, podporządkowaniu, neutralizacji zagrożenia. Z czasem domagała się legitymizacji, legalnego powodu czy pretekstu jej przeprowadzenia. Interwencję od zwykłej agresji próbowano odróżniać jej rzeczywistą bądź domniemaną prawowitością.

Dziś nowe możliwości interweniowania stwarzają tzw. działania hybrydowe. Ich symbolem stało się zajęcie Krymu przez tzw. zielone ludziki, a tak naprawdę siły zbrojne Rosji w mundurach bez dystynkcji i w pojazdach bez oznaczenia.

Często interweniowano, aby osadzać na obcych tronach przyjaznych sobie władców. Doświadczała takich interwencji, i to na przestrzeni wielu wieków, Polska. Bezprym dochodził swoich praw do tronu przy pomocy Rusi (i Niemiec). Król niemiecki Henryk V najechał na Polskę pod pretekstem przywrócenia władzy senioralnej Zbigniewowi. Elekcyjność polskiego tronu tym bardziej nęciła obce mocarstwa do wpływania na jego obsadę. Szczególne, acz bezskuteczne wysiłki czynili w tym względzie Habsburgowie. Ich nieskuteczność datuje się zresztą już od czasów, kiedy Wilhelm po próżnicy jechał do Krakowa, aby skonsumować związek z Jadwigą, którą sprzed ołtarza sprzątnął mu Władysław Jagiełło. Ernesta Habsburga w staraniach o koronę ubiegł Henryk Walezy. Maksymilian II po ucieczce Walezego został nawet przez Senat obrany królem, ale do koronacji nigdy nie doszło. Maksymilian III próbował zaś praw do tronu polskiego po Stefanie Batorym dochodzić nawet mieczem, ale równie bezskutecznie.

„Bella gerant alii, tu felix Austria nube” – niech inni toczą wojny, a ty, Austrio (szczęśliwa!), wstępuj w związki małżeńskie. Zdobywanie obcych tronów przemyślnymi ożenkami stało się doktryną polityki zagranicznej Habsburgów. Maksymilian I, któremu autorstwo tej dewizy się przypisuje, małżeństwem własnym, swojego syna Filipa i wnuka Ferdynanda, władanie dynastii rozciągnął na Burgundię, Hiszpanię, Czechy i Węgry. Polska wszakże się Habsburgom skutecznie wymykała. Za to ponoć duży wkład wniosła matka cesarzy, jak najbardziej polska Cymbarka mazowiecka, w zjawisko będące skutkiem ubocznym rozrastania się Habsburskich włości, iż monarchów połowy Europy habsburskiego domu w siedemnastym wieku dotykał prognatyzm.

A o kontrolę nad obsadą tronu polskiego zabiegali też Moskale, Niemcy, Francuzi, Szwedzi. Stanisław Leszczyński z racji zmiennej fortuny szwedzko-francuskich wpływów na tron powoływany był dwukrotnie. Ale końcówka I Rzeczpospolitej to już stopniowa wasalizacja Polski przez imperialną Rosję.

Średniowiecze w Europie stało się nieustannym pasmem interwencji na tle dynastycznym, narzucania i rozrywania zależności i zwierzchności feudalnych. Rozpalały lokalny europejski interwencjonizm w średniowieczu podziały religijne. Wyprawy krzyżowe były apoteozą interweniowania w imię chrześcijańskiej wiary. Wojna trzydziestoletnia wybuchła na tle wzajemnych prześladowań katolików i protestantów. Pokój westfalski, który kończył wojny religijne, miał powstrzymywać państwa przed naruszaniem suwerenności innych. Interwencja była wszakże powszechną praktyką. Co prawda rewolucyjna Francja włączyła zasadę „nieinterwencji” do Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, a także do Deklaracji „o prawie pokoju i wojny” z maja 1790 r. Ale już w 1792 r. wydała akt upoważniający ją do interwencji, kiedy staje się ona niezbędna dla wsparcia walki narodów o wolność. Katarzyna II, chorobliwie obawiająca się rozprzestrzeniania się francuskich ideałów rewolucyjnych na wschód Europy, za priorytet uznała zduszenie wszelkich postępowych reform w Polsce. Stąd interweniowała poprzez wspieranie Targowicy i zdławienie państwowości Polski za Konstytucję 3 maja.

Święte Przymierze zawarte przez Rosję, Austrię i Prusy w Paryżu w 1815 r. stało się pierwszym instrumentem w wielkiej polityce, w którym trzy czołowe mocarstwa Europy zadekretowały sobie prawo obrony istniejących porządków ustrojowych w Europie (Francja przyłączyła się już w 1818 r., ale nie na długo). Z mandatu Świętego Przymierza Austria interweniowała w Neapolu w 1821 r., Francja w Hiszpanii w 1823 r., Rosja na Węgrzech w 1849 r., (interweniując w Polsce – w 1830 r. mogła liczyć na koncentrację sił pruskich na granicy Królestwa, co wydatnie pomogło wybić się na niepodległość Belgom). Zasada obrony legalizmu została wpisana w Traktat Berliński z 1878 r., ale Bismarckowska inicjatywa wskrzeszenia Przymierza w Sojuszu Trzech Cesarzy (Rosji, Austro-Węgier i Niemiec) z 1873 r. innych większych śladów nie zostawiła.

Epoka podbojów kolonialnych uczyniła interwencjonizm normą zachowań większych państw europejskich. W imię obrony półkuli zachodniej przed europejskim interwencjonizmem zrodziła się doktryna Monroe.

Jednym z częstych celów interwencji epoki imperialistycznej było narzucanie nierównoprawnych warunków działalności gospodarczej. A pretekstem do ich przeprowadzenia była ochrona interesów obywateli obcego państwa, a także interesów podmiotów prawnych.

Z oporu wobec uprzywilejowania cudzoziemców zrodziły się dwie ważne doktryny prawne.

Pierwsza z nich to doktryna Calvo (od nazwiska Carlo Calvo, żyjącego w latach 1824-1904 prawnika argentyńskiego). Zakładała ona, że cudzoziemcy nie mogą dysponować prawami, którymi nie mogliby cieszyć się obywatele własnego kraju. Cudzoziemcy nie mogą dochodzić swoich praw przed obcymi sądami i nie mogą też w swoich sporach prawnych zasłaniać się immunitetem dyplomatycznym. Co prawda współcześnie umacnia się tendencja, że nic nie może ograniczać cudzoziemców w korzystaniu z prawa do międzynarodowego arbitrażu w ich sporach gospodarczych.

Kolejna doktryna to doktryna Drago sformułowana w 1902 r. (jej twórcą był Luis Maria Drago, minister spraw zagranicznych Argentyny), która głosi, że dług publiczny nie może być odzyskiwany drogą interwencji zbrojnej. Bezpośrednim powodem do jej sformułowania był fakt, że w latach 1902-1903 Wlk. Brytania, Niemcy i Włochy zawiązały blokadę Wenezueli po tym, jak jej władze odmówiły spłaty zagranicznych długów i odszkodowań cudzoziemcom. Władze wenezuelskie liczyły po cichu, że blokada europejska wymusi interwencję USA w obronie Wenezueli. Okazało się wszakże, że dla Theodora Roosevelta, blokada jako taka nie naruszała doktryny Monroe. Naruszyłoby ją dopiero lądowanie żołnierzy europejskich na plażach Wenezueli, czyli interwencja sensu stricto.

Doktryna Drago została odzwierciedlona w konwencji haskiej z 1907 r. (tzw. konwencja Drago-Portera). Ale w prawie międzynarodowym nadal istniały instrumenty dopuszczające interwencje. Dla przykładu Traktat Hay-Bunau-Varilla z 1903 r. dawał prawo USA do interwencji w Panamie.

W epoce Ligi Narodów wyjęto spod prawa wojnę (pakt Brianda-Kelloga), a konwencja londyńska z 1933 r. zakazująca agresji, delegitymizowała pośrednio interwencję zbrojną. Umacniający się zakaz interwencji objął też stosowanie nacisku gospodarczego, politycznego i dyplomatycznego.

W prawie zwyczajowym zakaz interwencji obejmuje działania wojskowe (napaść, okupacja, blokada, zajęcie mienia, aktywów, embargo, zatrzymanie, wydalenie, areszt), wywrotowe (podżeganie do przemocy, wspieranie nielegalnych działań), przymus gospodarczy (bojkot, embargo, sankcje, blokada dostępu) i sankcje gospodarcze.

Dozwolona jest oczywiście interwencja na zaproszenie i za zgodą państwa przyjmującego. Uzyskana ex-post budzi jednak poważne wątpliwości. Jak choćby interwencja USA w Grenadzie w 1983 r. Wezwanie do interwencji przyszło wtedy ponoć od Organizacji Wschodnich Państw Karaibskich. Dominika twierdziła, że zaproszenie nadeszło do Organizacji od Gubernatora Generalnego Grenady (ale udowodnić przekonująco nie potrafiła, że wystosowano je przed rozpoczęciem operacji). Bo początkowo Amerykanie oznajmili, że powodem interwencji jest ochrona obywateli amerykańskich. Byłaby ona zgodna z prawem, bo interwencja dla ochrony obywateli jest zwyczajowo akceptowana. Musi ona wszakże respektować zasadę proporcjonalności. Wątpliwości budzi, kiedy przy okazji ewakuowania własnych obywateli wywraca się cały rzad i ustrój.

A nawet, jeśli jest do interwencji zaproszenie, musi pochodzić ono od konstytucyjnie uprawnionych władz. Podczas interwencji amerykańskiej w Panamie 1989 r. zaproszenie wystosował szef rządu, ale konstytucyjnie powinien to zrobić Prezydent.

W przypadku interwencji w Republice Dominikany w 1965 r. USA początkowo twierdziły, że chodziło o ochronę obywateli amerykańskich. Potem przyznały, że co prawda nie było zaproszenia od nowych władz, ale interwencja odbyła się z woli (dla dobra) Republiki Dominikany. Po kilku dniach starały się już o usankcjonowanie ekspedycji własnych żołnierzy przez Organizację Państw Amerykańskich. Jakby czuły słabość racji, którymi uzasadniano interwencję. Bo tak naprawdę chodziło o coś przecież innego.

Interwencja w Dominikanie jest bowiem kojarzona z działaniem tzw. doktryny Manna-Johnsona. Zgodnie z nią, niezależnie od charakteru zmiany politycznej (przewrót wojskowy czy rewolucja demokratyczna) Stany Zjednoczone rezerwowały sobie prawo do swobodnego określenia własnych interesów i stanowiska wobec zaistniałej zmiany. Ówczesna transformacja w Dominikanie powszechnie uznawana była za rewolucję demokratyczną, postępową. Ale doświadczenie rewolucji kubańskiej doprowadziło do powstania w Waszyngtonie obaw, że każda przemiana demokratyczna w Ameryce Łacińskiej może nieuchronnie doprowadzić do przesunięcia się zrewoltowanego państwa w stronę wpływów sowieckich. I dlategoż postanowiły Stany Zjednoczone interweniować, stante pede, w Dominikanie.

Interwencje sowieckie na Węgrzech w 1956 r., w Czechosłowacji w 1968 r., czy w Afganistanie w 1979 r. miały także dokonywać się na zaproszenie władz tych państw, choć „zaproszenia” te nie miały żadnej wiarygodności.

Francja z kolei zapobiegliwie włączała klauzule zezwalające jej na interwencję do traktatów bilateralnych z byłymi koloniami afrykańskimi. Francja interweniowała w swoich byłych koloniach afrykańskich kilkadziesiąt razy. W Gabonie (1964 r. i 1990 r.), Czadzie (1968-71, 78, 83, 86, 90, 92, 2006), Zairze (1977, 78), Republice Środkowoafrykańskiej (1979, 96-97), Togo (1986, 91), Wybrzeżu Kości Słoniowej (1990, 2002), Dżibuti (1992). Długo by wymieniać.

Wykorzystywała interwencje Rosja w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, by trzymać w szachu emancypujące się byłe republiki radzieckie i umacniać swoje wpływy. Pod płaszczykiem operacji pokojowych wsparła secesjonistyczne ruchy w Naddniestrzu, Abchazji, Południowej Osetii. Kiedy gruzińskie władze spróbowały przejąć kontrolę nad separatystycznymi regionami, Rosja rozwinęła regularną operację wojskową przeciw Gruzji („dla ochrony swojego kontyngentu pokojowego”). Rosyjscy żołnierze w Tadżykistanie wsparli rząd w starciach z opozycją (w tym mocno islamską) w 1992 r. i pozostają tam po dziś dzień. Na mocy deklaracji trójstronnej (przywódców Armenii, Azerbejdżanu i Rosji) rosyjskie siły pokojowe zostały rozmieszczone w Górskim Karabachu w 2020 r. Ekspedycja sił rosyjskich w ramach „operacji pokojowej” Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym w celu wsparcia rażimu Tokajewa w Kazachstanie w styczniu 2022 r. wzmocniła niewątpliwie wpływy Rosji w tym kraju i była sygnałem, że stanowi on nieodłączny element rosyjskiej strefy wpływów. Tokajew dałby sobie bez nich radę z uśmierzeniem protestów, nawet jeśli zaczął obawiać się nielojalności ze strony części aparatu siłowego.

W 1993 r. na forum OBWE podjęto próbę wpisania obecności sił pokojowych Rosji (Wspólnoty Państw Niepodległych) w ramy regionalnego instrumentu utrzymania pokoju w rozumieniu artykułu VIII Karty Narodów Zjednoczonych, jakim jest OBWE. Rosja liczyła na to, że oprócz dodatkowej legitymizacji, będzie mogła liczyć na sfinansowanie przez OBWE jej operacji. Zachód liczył z kolei, że będzie mógł decydować o mandacie sił pokojowych i czasie trwania operacji. Rokowania zakończyły się absolutnym fiaskiem. Rosjanie uznali, że swoboda decydowania, kiedy i jak będą ich siły „nieść pokój” na obszarze postsowieckim, nie jest warta poświęcenia za szyld OBWE.

Turcja dokonała w 1974 r. inwazji Cypru pod pretekstem ochrony tureckiej ludności w obliczu zamachu stanu, jaki wcześniej próbowano dokonać w Nikozji. Interwencja przyniosła czystki etniczne i proklamowanie separatystycznej republiki. Nigdy wszakże Turkom nie przyszłoby do głowy szukać dla swojej obecności wojskowej na Cyprze międzynarodowego mandatu. Bo nikt by go nie udzielił.

Na kontynencie afrykańskim zaczęli interweniować i sami Afrykanie. Interwencja RPA w Angoli (1975 r.) miała zapobiec „komunizacji” świeżo wyzwolonej kolonii. Południowoafrykańskie siły starły się z kontyngentem kubańskim wspierającym lewicowe ugrupowanie angolskie. W 1979 r. wojska tanzańskie pomogły usunąć reżim Idi Amina w Ugandzie.

Na zasadzie ekspedycji sił pokojowych (panafrykańskich czy subregionalnych) interweniowały państwa afrykańskie w Czadzie, Liberii, Lesotho, Somalii.

Oczywiście zawsze powinna interwencja wiązać się albo z mandatem Rady Bezpieczeństwa, albo z zaproszeniem władz kraju. Nie każde zaproszenie uznawane jest za prawowite – rządy niedemokratyczne, marionetkowe, praktykujące apartheid maja wątpliwy tytuł do szukania zewnętrznego wsparcia, ale to czynią, jak choćby reżim Assada w Syrii w 2015 r.

Interwencja jako retorsja musi stosować się do zasady proporcjonalności.

Karta Narodów Zjednoczonych zakazuje ingerencji w sprawy wewnętrzne ze strony organów ONZ. Prawo interwencji ma Rada Bezpieczeństwa, ale w zakresie rozdziału VIII Karty. Zgodnie z tym usankcjonowała ona operacje wojskowe przeciw innym państwom na zasadzie działań w ramach bezpieczeństwa zbiorowego. Taki mandat miała międzynarodowa interwencja w Korei w 1950 (nie zablokował jej ZSRR tylko dlatego, że bojkotował wtedy posiedzenia Rady Bezpieczeństwa domagając się reprezentacji ludowych Chin przy stole). Taki mandat miała też operacja (pod dowództwem amerykańskim) w Kuwejcie i Iraku w 1990-1991 r.

Kontrowersje towarzyszą interwencjom w konflikty wewnętrzne, a zwłaszcza pomoc dla rebeliantów, podmiotów pozapaństwowych. Legalnym władzom państwa można pomagać. Uznaje się, że można pomagać też powstańcom, jeśli prawo do samookreślenia zostaje odebrane silą.

Od 1948 r. rozmieszczono ponad 60 operacji pokojowych pod sztandarem ONZ. Były to zarówno siły rozjemcze (np. w Palestynie), obserwacyjne (np. w Gruzji), stabilizacyjne (np. w Bośni i Hercegowinie), odbudowy zaufania (np. w Chorwacji), weryfikacyjne (np. w Gwatemali), policyjne (np. w Haiti), administracyjne (np. w Kosowie), czy prewencyjne (np. w Macedonii).

Ponad 20 misji (cywilnych i wojskowych) rozmieściła już Unia Europejska. Kilka z tych misji miałem okazję w trakcie swojej kariery wizytować. A jedną nawet w pewnym sensie przygotowywać. Jesienią 1993 r. zostałem oddelegowany, by wesprzeć doradztwem dyplomatycznym Grupę Planowania Wysokiego Szczebla, opracowującą założenia ewentualnej operacji pokojowej OBWE w Górskim Karabachu. Moim zadaniem było m.in. przygotowanie projektów umów z rządami Armenii i Azerbejdżanu dotyczących warunków rozmieszczenia sił pokojowych. Co uczyniłem. Jednak im bliżej było końca walk i podpisania rozejmu, tym bardziej oczywistym stawał się fakt, że do żadnego rozmieszczenia sił pokojowych nie dojdzie. A założenia misji opracowywali przy tym generałowie i pułkownicy, którzy, choć niezmiernie fachowi i zaprawieni w misjach pokojowych, większej wiedzy o regionie, jego ludziach i zwyczajach nie mieli. Jak się zorientowałem, to raczej reguła niż wyjątek. Czasami prowadziła ona do sytuacji dość ambarasujących. W połowie lat dziewięćdziesiątych zaznajamiałem się z funkcjonowaniem jednej z misji ONZ na obszarze byłej Jugosławii. Personel tej misji wyposażono w samochody osobowe marki Chevrolet Caprice, używane często w USA w patrolach policyjnych, – olbrzymie pięcio-i-półmetrowe bryki. Nie uwzględniono wszakże, że na Bałkanach, jak to na Bałkanach, uliczki w miasteczkach i na wsiach są wąskie i kręte. Nie sposób było te chevrolety składać na zakrętach, nie sposób było z jakimkolwiek samochodem się nimi mijać.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych pojawiła się koncepcja interwencji humanitarnej. Społeczność międzynarodowa miałaby mieć prawo do fizycznej interwencji w przypadku masowych naruszeń praw człowieka. Zastosowano ją w praktyce w Kosowie/Serbii w 1999 r. Ale ówczesna akcja NATO nastąpiła bez uprzedniej autoryzacji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Podcięło to skrzydła całej koncepcji. Per analogiam ukuto także termin interwencji ekologicznej. Państwa miałyby prawo interweniować na terytorium innego państwa, gdzie doszłoby do katastrofy ekologicznej o ponadgranicznych skutkach.

Operacja NATO w Kosowie uwypukliła kolizję między racjami moralno-politycznymi i uwarunkowaniami prawnomiędzynarodowymi w podejmowaniu interwencji. Próbowano udowadniać, że autorytet i legitymacja takich organizacji, jak NATO może wystarczać w przypadku braku jednomyślności stałych członków Rady Bezpieczeństwa, blokującego przyjęcie mandatu ONZ. Później pojawiła się nawet tzw. doktryna Busha, sugerująca, że interwencja jest dopuszczalna nawet bez sankcji RB ONZ, jeśli dotyczy państwa łajdackiego. Zastosowano ją w praktyce, interweniując w Iraku, aby usunąć reżim Saddama Husejna. Ale zorientowano się, że dawałaby ona pretekst do działań agresywnych ze strony państw, które bynajmniej nie kierowałyby się wyższymi racjami moralnymi, lecz najzwyczajniej imperialnymi.

Dla państw demokratycznego Zachodu barierą postawy interwencyjnej jest niewątpliwie coraz surowsza ocena kosztów społecznych interwencji przez opinię publiczną. To opinia publiczna powstrzymała państwa zachodnie przed ekspedycją sił zbrojnych choćby do Libii czy Syrii w 2012 r. mimo ostrego kryzysu humanitarnego, jaki ogarnął te państwa. Z jednej strony społeczeństwa zachodnie chcą, aby polityka zagraniczna cechowała się większą empatią, z drugiej strony są coraz bardziej wyczulone na możliwe wysokie koszty społeczne takich interwencji (liczba ofiar zarówno po stronie zachodniej, jak i miejscowej).

Państwa zachodnie interweniują więc coraz bardziej tylko wtedy, kiedy koszty te są społecznie akceptowalne.

Porażka wysiłków transformacyjnych w Afganistanie zniechęca Zachód do prometejskich interwencji. Prezydent Joe Biden na kanwie afgańskiego niepowodzenia sformułował w 2021 r. nową doktrynę amerykańskiego interwencjonizmu. Jej istotą jest koncentracja na realizacji własnych interesów narodowych, jako głównego kryterium zaangażowania. USA precyzyjnie będą musieć określać cele interwencji. Wykluczać się będzie użycie wojsk dla zaprowadzania demokratycznych porządków w obcych krajach.

W Skopje Polaków przyjmowano zawsze serdecznie (z ministrem SZ Nikolą Poposkim, 2013 r.)