Sinocentryzm czyli antyhegemoniczny hegemonizm

To miał być blog niepoddający się z założenia presji komentowania wydarzeń bieżących. Miał konteksty teraźniejsze opisywać z perspektywy historii stosunków międzynarodowych, ewolucji koncepcji i doktryn, które inspirowały polityków i dyplomatów do działania. Miał tworzyć do teraźniejszości dystans. Rosyjska napaść na Ukrainę w lutym 2022 r. jest wydarzeniem, które w skutkach może okazać się bardzo brzemienne dla całego systemu stosunków międzynarodowych, nie tylko w Europie. To wojna zrodzona w chorym umyśle, opanowanym przez poglądy i wyobrażenia sprzed co najmniej stulecia, próbującym cofnąć świat do epoki polityk imperialnych, hegemonistycznych, dominacyjnych, hołdującym metodom Machtpolitik i innych wydań polityki z pozycji siły, dążącym do podziału Europy na strefy wpływów. Pisałem o tych paradygmatach siłowej polityki z przekonaniem, że są one częścią świata minionego, czasami, wręcz wstydliwą kartą w historii naszej cywilizacji. I nadal tak uważam. Stawka w wojnie rosyjsko-ukraińskiej jest istotnie wysoka, nie tylko dla przyszłości państwa i narodu ukraińskiego. Zachowanie Zachodu wobec rosyjskiej agresji może przesądzić, czy ideały nowoczesnej cywilizacji potrafią zatriumfować nad miazmatami siły i jaskiniowymi odruchami w polityce międzynarodowej.

Wielu komentatorów zadaje sobie pytanie, jak konflikt wpłynie na przyszłośc rywalizacji globalnej, a zwłaszcza, czy Chiny nie pokuszą się wykorzystać zaabsorbowanie USA Rosją i czy nie sprobują rozwiązać siłowo problemu Tajwanu? Że Chiny wsparły Putina, nie może zaskakiwać. Ale czy wyprowadzą dla siebie ryzykowne wnioski, to kwestia nadal otwarta. Nieniejszy wpis bedzie więc o Chinach i chińskiej wersji hegemonizmu.

Ekscepcjonalizm, przekonanie o własnej wyjątkowości połączone z kompleksem wyższości może prowadzić do etnocentrycznego hegemonizmu. Współczesny wzrost potęgi Chin sprokurował wiele spekulacji co do odradzania się chińskiego hegemonizmu, co najmniej o zasięgu regionalnym.

W istocie, chińska tożsamość jest ukształtowana na przekonaniu o własnej wyjątkowości. Ekscepcjonalizm sam w sobie nie jest czymś rzadkim. Wiele nacji buduje swoją tożsamość na odmienności. Wyjątkowość głoszą Stany Zjednoczone, głosi Rosja, głosi Wielka Brytania. Wyjątkowość USA wywodzono ze zdolności do wytapiania wspólnoty z różnorodności. Wyjątkowość Rosji opierać się ma na jej eurazjatyckości. A Wielkiej Brytanii – na jej globalnej historycznie roli. Każda nacja jest na swój sposób wyjątkowa.

Chińska wyjątkowość ma charakter kulturowy. Przez lata towarzyszyło jej przekonanie o wyższości cywilizacji chińskiej wobec otaczającego świata (a wobec sąsiadujących plemion w szczególności). Chińska wizja świata doskonałego była wizją świata rządzonego zasadą harmonii. A harmonię zapewniało ułożenie świata w koncentryczne kręgi. Centrum owych kręgów wyznaczały Chiny. Stąd określenie Państwo Środka, centralna kraina (Zhongguo). Bo najdoskonalsze państwo musiało być centrum wszechświata. A posłannictwem tego państwa miało być rozprzestrzenianie zasad najlepiej zestrojonej z cywilizacji na otaczający świat, promieniowanie harmonią. Jeszcze w 1863 r., kiedy już zaawansowanie technologiczne Zachodu mogło wpędzać Chińczyków w kompleksy, cesarz Chin powoływał się na „upoważnienie z niebios do rządzenia wszechświatem”. Władza cesarska w Chinach wyrastała zresztą ponad czysto polityczny format. Stał się tam cesarz dość wcześnie figurą metafizyczną. Jako włodarz był imperatorem całej ludzkości, szczytem ziemskiej drabiny władzy. Jako syn niebios był pośrednikiem między niebiosami a ziemią. Źródłem ładu moralnego, etycznej kohezji.

Mur chiński nigdy nie był materialnym wykwitem myślenia izolacjonistycznego. Miał jedynie chronić przed zbójeckim napływem barbarzyńców. Tak jak Rzymian Mur Hadriana, czy też nadreński limes. Bo barbarzyńców zawsze wabiły dobrobyt, bogactwo i ład społeczny wyższych cywilizacji. Ale misją Chin było ściąganie obcych kulturowo w swoją orbitę siłą jej cywilizacji (a nie oręża), pomaganie im w przyjmowaniu zwierzchności Chin, składaniu cywilizacyjnego homagium.

Wyższość Chin manifestowała się w przekonaniu, że od obcych nauczyć się nic nie mogą, ich wynalazki i osiągnięcia nie dają Chinom żadnego pożytku. Początkowo i zachodnie wynalazki nie robiły na Chińczykach większego wrażenia. Wymiana cywilizacyjna w optyce chińskiej miała jednostronny, nieekwiwalentny charakter. To Chiny dawały, nie mając co brać w zamian. I bywały wobec świata momentami nadzwyczaj datne (proch, porcelana, itp.).

Chińczycy nie bali się obcych wpływów. Historia uczyła ich, że dzicy najeźdźcy, nawet jeśli przejmowali władzę (jak Mongołowie czy Mandżurowie), szybko się schińszczali. A cywilizacyjna zapaść miała chwilowy charakter. Wielu Chińczyków traktuje dzisiejszy gwałtowny progres gospodarczy jako zamknięcie rozdziału przejściowego kollapsu i jako powrót do tradycyjnej, przywódczej roli Chin w cywilizacyjnym rozwoju świata. Nie przypadkiem ich obecną politykę zagraniczną zaczęły ozdabiać hasła, by świat „wykorzystał chińską mądrość” i wyszedł, kopiując chiński wzór, z „grzęzawiska recesji”, w jaką wpakował się w związku z pandemią COVID.

Rzadko w historii ekscepcjonalizm pchał Chiny ku imperialnym ekspedycjom. W VIII wieku próbowały Chiny interweniować w Indiach, w XIII wieku za dynastii Yuan bez powodzenia rzuciły się na podbój Japonii. Za dynastii Song (X-XIII w.) zbudowały Chiny potężną flotę, która pruła fale mórz okalających Azję i Afrykę, lecz nie posłużyła bynajmniej do zakładania kolonii czy konkwisty. Admirał Zheng He dotarł w XV w. nawet do Cieśniny Ormuz, na róg Afryki, do Indii, na Jawę. Przywiózł z ekspedycji mnogość darów, ale kolonialnych przyczółków nie tworzył. Flotę jego spalono, wypraw zaniechano. I tyle było chińskiego ekspedycjonizmu. Po lądzie ekspansja szła naturalniej. Jej ofiarami z czasem stały się nawet Xinjiang („Nowe Kresy”) i Tybet.

A formalne polityczno-państwowe relacje władz Chin ze światem zewnętrznym miały charakter bilateralny oparty o zasady trybutarne. Od Korei po Wietnam i Syjam wszyscy władcy obcych królestw musieli przed Chinami pochylać głowę, przyklękać (i to na oba kolana). Nie znane było Chinom pojęcie suwerennej równości. Sinocentryczny porządek był zawsze hierarchiczny, hegemoniczny.

Za dynastii Han wprowadzono zasadę „luźnych cugli”, która nakazywała traktować partnerów elastycznie, na tyle łagodnie, na ile sami demonstrowali lojalność, przyciągać ich magnetyzmem kultury i ideologii, manipulować środkami gospodarczymi, ale kiedy trzeba naciskać politycznie i kontrolować militarnie. Coraz więcej dziś znaków, że wielowiekowe doświadczenia „polityki luźnych cugli” nie zostały zapomniane.

Od dynastii Qing powszechnie stosowano zasadę „kontrolowania barbarzyńców przy pomocy barbarzyńców”, czyli wykorzystywania jednych partnerów przeciwko drugim. Zajmował się tym dwór terytoriów zależnych.

Do końca XIX w. Chiny nie miały i nie widziały potrzeby posiadania ministerstwa spraw zagranicznych.

Wieki XIX i XX przyniosły głęboki rozdźwięk między mitem wyższości Chin a rzeczywistością, skonfrontowaną ze zdobyczami cywilizacji zachodniej. Ów hiatus nie przekreślił jednak nawyku sinocentrycznego postrzegania świata. Na Zachód zawsze patrzyły Chiny z wyższością, nawet upokorzone (wojny opiumowe, powstanie bokserów).

W komunistycznych czasach Chiny starały się pozycjonować jako jądro strefy pośredniej między frontem imperializmu i socjalizmu. Od zarania ChRL miały psychopolityczny opór przed zaakceptowaniem radzieckiego przywództwa w „rodzinie socjalistycznej”. Mao zresztą nie mógł zapomnieć Stalinowi konszachtów z Kuomintangiem w czasie II wojny światowej. Otwarty rozłam nastąpił w końcu lat pięćdziesiątych. Pretekstem było ogłoszenie przez KPZR doktryny pokojowego współistnienia i destalinizacja. Co prawda, jeszcze w 1958 r. ZSRR politycznie wsparł akcję wojskową Chin wobec Tajwanu. Zadeklarował, że jest gotów pójść nawet na wojnę nuklearną w obronie Chin (Chruszczow wszakże potem tłumaczył poufnie Amerykanom, że tak naprawdę stanowisko ZSRR było całkiem odmienne i nie ruszyłby on palcem, gdyby USA wstąpiły w konflikt z Chinami). Wkrótce za test solidności sowiecko-chińskiego sojuszu posłużyło sowieckie żądanie udostępnienia okrętom podwodnym ZSRR baz na wschodnim i południowym wybrzeżu Chin. Odrzucono je w Pekinie ze stanowczością. W chińsko-indyjskim starciu w 1962 r. ZSRR opowiedział się już po stronie Indii. Zasada solidarności państw obozu socjalistycznego przestała obowiązywać w stosunku do Chin. A w 1969 r. doszło na wyspie Damanski (Zheng beo) do otwartego sowiecko-chińskiego starcia zbrojnego. Był ten konflikt nieskrywanym szokiem dla wielu obserwatorów międzynarodowych. A Amerykanów zachęcił do zainicjowania zbliżenia z Pekinem.

Chiny postanowiły pójść drogą własną, czyli jak to określano w Pekinie – drogą pośrednią, dystansując się zarówno od kapitalistycznych imperialistów, jak i hegemonistycznych rewizjonistów. W polityce międzynarodowej forsowały one ideę świata pośredniego i ostro zwalczały (werbalnie) hegemonizm.

Wizja świata pośredniego ewoluowała, przyjmując za sprawą Deng Xiaopinga w połowie lat siedemdziesiątych formę chińskiej wersji teorii trzech światów. Świat pierwszy stanowiły USA i ZSRR, świat drugi – ich sojusznicy w obozie kapitalizmu i socjalizmu, a świat trzeci – rozwijające się kraje Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej.

Chiny zaczęły aspirować do roli lidera tak pojmowanego „Trzeciego Świata”. Odrzucały hegemonię. Koncentrowały się na własnych geograficznych priorytetach. Najważniejszym stało się najbliższe otoczenie: Azja Wschodnia i Azja Południowo-Wschodnia. Obserwowały z uwagą, ale i nadzieją na uzysk, „walkę tygrysów w dolinie”, czyli konfrontację USA z ZSRR. Ale od lat siedemdziesiątych naprawiały relacje z USA, a w latach osiemdziesiątych także z ZSRR. W połowie lat osiemdziesiątych zwracali się już Chińczycy do Sowietów znowu per towarzysze, i nie wytykali im rewizjonizmu.

Upadek bloku komunistycznego był dla Chin wyzwaniem. Zbiegł się z początkiem wzrostu ich potęgi gospodarczej. Ku latom dziewięćdziesiątym w polityce zagranicznej dominował tam priorytet narodowego interesu i promowanie zasad nieinterwencji i suwerenności jako naczelnych zasad polityki międzynarodowej.

Testament polityczny Deng Xiaopinga przyjęto kojarzyć z jego tzw. przesłaniami dwunastu i dwudziestu czterech znaków, które przez dekady były dla świata matrycą w analizie polityki chińskiej.

Opierał się ów testament na sześciu zasadach: obserwujcie chłodno i spokojnie, zabezpieczajcie pozycje, zdobywajcie zaufanie, ukrywajcie własne możliwości, czekajcie na swój czas, nie podnoście głowy żądając przywództwa. Przypominał, że wróg nadal czai się u bram, pozostaje silniejszy, więc przyjmować należy postawę obronną.

Testament znalazł swój wyraz w doktrynie „pokojowego wzrostu”, która osiągnęła swoje apogeum w czasie pekińskiej olimpiady 2008 roku. Chiny zdobywały świat uśmiechem, łagodnością, sukcesem. W polityce międzynarodowej krzewiły ideę świata wielobiegunowego (jako antytezy Pax Americana, którą odrzucały jako naznaczoną hegemonią). Chciały być partnerem na którym można polegać. Zalewały Trzeci Świat pomocą i inwestycjami, nie pytając o stan praw człowieka i demokracji. Skutecznie wypłukiwały wpływy Zachodu.

W latach 2002-2005 sprawowałem funkcję dyrektora departamentu planowania politycznego w MSZ RP. Przyjemną jej stroną była możliwość przeprowadzania tzw. konsultacji planistycznych z resortami spraw zagranicznych innych państw. Bo była to okazja do spotkania ciekawych dyplomatów o intelektualnych ambicjach i prowadzenia rozmowy o problemach na agendzie światowej czy regionalnej z innej, mniej biurokratycznej perspektywy, porzucając gorset oficjalnych stanowisk. Konsultacje z partnerami chińskimi (i w Warszawie, i w Pekinie) wyróżniały się na tle innych spotkań. Każde zagadnienie mogliśmy rozpatrywać z wysokości niemal stratosferycznej, w optyce niemal historiozoficznej, i z użyciem tak ezopowej stylistyki, że nie sposób było nam wpadać w polemiczne narracje. A do tego chińscy partnerzy siadali do stołu z grubą księgą zawierającą stanowiska odnośnie do wszystkich możliwych pytań i zagadnień. Jeśli podniesiony przeze mnie wątek nie znajdował odpowiedniej referencji w chińskim skrypcie wiedzy, nie był podejmowany. A wszystkiemu towarzyszyły uśmiechy i potakiwania. Tworzyło to nieodparte wrażenie, że konsultacje są przez Chińczyków traktowane jako część kampanii ocieplania wizerunku („charm offensive”) i nie warto było tracić zbytnio dużo czasu na egzegezę ich ezopowego (konfucjańsko-podobnego) języka. Ale sam fakt zainteresowania Chinami tak regularnymi i wszechobejmującymi konsultacjami z Polską dowartościowywał. Bo to było jednak w formule „jeden na jeden”, a nie „siedemnaście plus jeden”. Po 2006 r. nigdy zresztą polsko-chiński dialog planistyczny takiej intensywności nie osiągnął, a między rokiem 2016 a 2021 w ogóle żadnego dialogu planistycznego nie było.

Wehikułem chińskiej polityki zagranicznej stała się w nowym milenium koncepcja jednolitego pasa i nowego szlaku jedwabnego. Nic tak nie uświadamiało chińskiego widzenia świata, jak światowe lądowe i morskie marszruty zbiegające się w Chinach. „Pas i szlak” potwierdził nieuchronne odradzanie się sinocentryzmu (nawet jeśli początkowo w łagodnej postaci).

Ale coraz bardziej ujawniało się także bardziej janusowe oblicze mocarstwowych Chin. Polityka nabrała cech bardziej nacjonalistycznych. Rosnący potencjał militarny był jej ważnym instrumentem. Era Xi Jinpinga to próba tworzenia nowej koncepcji polityki chińskiej, odrzucenie Dengowego samoograniczenia, asertywność, ekspansjonizm także militarny. Chiny zaczęły rozpychać się na morzach w Azji Południowo-Wschodniej (budując infrastrukturę wojskową na archipelagu Spratly, etc), odgrzały terytorialny spór z Japonią o Senkaku/Diaoyu, zaogniły w 2020 r. spór graniczny z Indiami.

Złamanie autonomii Hongkongu ocenia się jako cezurę w polityce chińskiej. Chiny zaczęły zachowywać się jak hegemon (na razie regionalny) i rzuciły wyzwanie Zachodowi. Zupełnie jakby Testament Denga przestał już obowiązywać.

Chiny rozwinęły niepraktykowaną wcześniej ofensywę informacyjną. I uwikłały się w afery hackerskie i szpiegowskie. Kiedy trafiłem do Sekretariatu Rady Europy dowiedziałem się, że najwięcej ataków hakerskich na serwery organizacji pochodziło z Chin, choć w Radzie Europy żadnych tajemnic i sekretów raczej się nie przechowuje (może przyczyną był fakt, że Sekretarz Generalny Rady Europy był jednocześnie przewodniczącym komitetu, który przyznał w 2010 r. Pokojową Nagrodę Nobla Liu Xiaobo). A epidemia COVID-19 ujawniła olbrzymi potencjał dezinformacyjny Chin.

Jednocześnie Chiny, kiedy administracja Trumpa rozpętywała wojny i wojenki handlowe, wykreowały się na głównego obrońcę globalizacji. Co było godne pochwały, ale wiarygodność miało wątłą, bo tak naprawdę myślały Chiny o interesach chińskiego eksportu. Nawet jeśli rynek wewnętrzny jest tam traktowany obecnie jako priorytetowa lokomotywa wzrostu gospodarczego, to nadal funkcjonują tam całe branże, które żyją z eksportu.

Zachowanie Chin zyskało sobie znamię „wilczej dyplomacji”. Jej znakiem jest agresywny ton polemiki z krytycznymi wobec Chin stanowiskami innych państw, a materialną istotą – szantażowanie partnerów ograniczaniem relacji (zwłaszcza handlowych), jeśli pozwalają sobie na krytykę Chin. Kiedy Unia Europejska wprowadziła w 2021 r. sankcje za łamanie praw człowieka w Xinjiangu, Chiny z grubej rury odpowiedziały sankcjami odwetowymi przeciw parlamentarzystom, instytucjom europejskim a nawet badaczom i analitykom. Dały jednoznaczny sygnał, że nikomu nie pozwolą sobie w kaszę dmuchać i są gotowe do konfrontacji z Zachodem.

Skutkiem polityki chińskiej było powstanie tzw. Quadu, czyli formatu współpracy USA, Japonii, Australii i Indii. Przyłączenie się doń Indii jest faktem znamiennym, nawet jeśli zastrzegają one, że ich zainteresowanie dialogiem koncentruje się obecnie na walce epidemią i kwestiach gospodarczych. Quad jest niewątpliwe próbą zbudowania regionalnej przeciwwagi polityce Chin.

Priorytetem chińskim pozostaje Tajwan. Siłowe zjednoczenie byłoby oznaką otwartego zakwestionowania roli USA w polityce światowej i regionalnej. Trudno wyobrazić sobie jego dalekosiężne skutki. Ale przyłączenie Tajwanu byłoby dla Xi Jinpinga koroną spuścizny jego rządów, które nie mają już żadnych ograniczeń kadencyjnych. Chce Xi Jinping, aby powrócił Tajwan do macierzy za jego życia. I z realizacji tego celu nie zrezygnuje. Może szukać forteli gospodarczych czy kulturowych, ale opcji militarnej a limine odrzucić mu nie sposób, mimo jej horrendalnych kosztów (także politycznych). Bo z czasem nawet najbardziej łagodne ambicje mogą stać się ślepą obsesją. A wtedy co? Kolejna wojna światowa?

Zachowanie Chin nie powinno dziwić – od lat Chiny kontestują dominację Zachodu w polityce światowej. Ale czyniły to dotąd chowając się za plecy innych. To Rosja wzięła na siebie ciężar kontestacji. Chiny pozostawały w cieniu. Rosja ma potencjał militarny stanowiący egzystencjalne zagrożenie dla USA i Zachodu. I prowadziła w ostatnich latach zaczepną politykę (obecnie – agresja na Ukrainę, a wcześniej inwazja na Gruzję, aneksja Krymu, okupacja Donbasu, interwencja w Syrii na ratunek Assada). Ale jest obiektywnie wyzwaniem mniejszym, bo zdana jest bardziej na Zachód (jako odbiorcę surowców i dostarczyciela technologii). Chiny mają – w odróżnieniu od Rosji – potencjał gospodarczy, by rzucić wyzwanie Zachodowi. Ich PKB w wymiarze absolutnym przekroczył poziom 70 proc. PKB USA, a liczony według siły nabywczej jest już najwyższy na świecie.

Polityka Zachodu wobec Chin okazała się mało trafna i skuteczna na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Można ją nazwać „polityką pięciu złudzeń” (idąc wzorem chińskich nawyków systematyzujących).

Pierwsze złudzenie polegało na tym, że wierzono na Zachodzie, iż Chiny wraz ze wzbogaceniem się wybiją się na demokrację. A tymczasem stworzyły jeden z najbardziej inwigilacyjnych i dyscyplinujących reżimów autorytarnych.

Złudzenie drugie wiązało się z tym, że Rosja zrozumie, iż jest rozgrywana przez Chiny i może być najwyżej Robinem przy boku chińskiego Batmana. I od Chin się zdystansuje. A Rosja cały czas trzymała się z Chinami blisko i traktowała Zachód jako swoje największe zagrożenie.

Złudzenie trzecie to wiara, że ignorując stan praw człowieka w Chinach (w rozwijaniu stosunków gospodarczych) da się jednocześnie rozwiązać problemy praw człowieka w Rosji czy na Kubie, i generalnie w świecie. W efekcie współpraca gospodarcza z Chinami rozwijała się bezproblemowo, żadne sankcje nie wchodziły w niej w grę. A stan praw człowieka w Chinach coraz bardziej obnażał dwoistość standardów polityki zachodniej. Jednocześnie sukcesy gospodarcze Chin zachęcały innych autokratów, by budować dobrobyt w oparciu o tzw. stabilność społeczno-polityczną, czyli bez demokracji.

Czwarte złudzenie polegało na tym, że wierzono, że da się uchronić świat przed konfrontacją (nową globalną zimną wojną) skupiając się na wspólnych zagrożeniach (ekologia). Dla Chin kwestie te wszakże (mimo składanych obecnie deklaracji) pozostają drugoplanowe. Nawet tak wydawałoby się przemawiające dziś do wyobraźni zagrożenie jak globalne pandemie, kiedy przychodzi co do czego, są przez Chiny rozgrywane pod kątem interesów stricte narodowych.

I wreszcie złudzenie piąte (bardzo europejskie), że Chiny są wyłącznie problemem amerykańskim – gospodarczo i strategicznie. Europa postanowiła jeszcze w latach dziewięćdziesiątych stanąć sobie z boku. Uznawano, także w Brukseli, że traktując Chiny jako zagrożenie ulegniemy logice samospełniającej się przepowiedni. I wywołamy wilka z lasu: Chiny staną się zagrożeniem, bo nie pozostawiamy im innej opcji.
Zachód obecnie, i duża w tym rola administracji Trumpa, uznał, że Chiny są jednak zagrożeniem. Ekipa Bidena ocenę tę przejęła. Ale mobilizować Zachód na bardziej asertywną politykę wobec Chin nie jest łatwo.

W odróżnieniu bowiem od sytuacji z zimnej wojny, tym razem ani Rosja, ani Chiny nie mają zamiaru eksportować własnego modelu ustrojowego na Zachód. Chcą tylko pełnej legitymizacji własnego (zamordystycznego) modelu rządzenia. Zachód nie żyje więc w lęku, że któregoś dnia obudzi się pod czerwonym sztandarem. I Rosja, i Chiny nie mają nic przeciwko temu, aby Zachód zawsze mógł żyć po swojemu. Wręcz przeciwnie. Uważają, że zachodni liberalny model społeczeństwa rozłoży Zachód od wewnątrz i uczyni Zachód niezdolnym do aspirowania do jakiejkolwiek hegemonicznej roli. Wszystko, co Rosja i Chiny mówią, to: nie ingerujmy sobie w sprawy wewnętrzne. Żyj sobie, Zachodzie, jak chcesz, ale daj też żyć innym.

Zachód, a Europa w szczególności, wyniósł obecnie na sztandary hasło podejmowania gigantycznych ogólnocywilizacyjnych wyzwań. Wielkim problemem w tym myśleniu jest to, że nie da się rozwiązywać wyzwań współczesnego świata bez zdecydowanego wysiłku na rzecz realizacji idei świata jednolitego. A nie da się stworzyć jednolitego świata przy utrzymywaniu się chińskiego i rosyjskiego autorytaryzmu. A Rosja i Chiny cierpliwie czekają, aż Zachód sam się od wewnątrz rozłoży. Od zgnilizny rozpasanego liberalizmu.

Kiedy Niemcy i Francja wysunęły w 2019 r. inicjatywę sojuszu na rzecz multilateralizmu, Rosja odpowiedziała w styczniu 2020 r. koncepcją koncertu pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa, popartą mocno przez Chiny. A koncert tzw. P5, to nic innego jak zakamuflowana wersja „pięciu hegemonów”. Jej zaakceptowanie oznaczałoby zgodę Zachodu, że nic bez Chin i Rosji w świecie zrobić się nie da.

Rosja po jej agresji na Ukrainę wypadła już z wszelkich rozmów o urządzaniu świata. Co zrobią Chiny? Co zrobi Zachód wobec Chin?

Prowadzę konsultacje z chińskimi planistami (Warszawa, 2003 r.)