Panslawizm, czyli wielka gra szeregowego ambasadora

Panslawizm jako doktryna polityki zagranicznej nigdy się oficjalnie nie ukonstytuował. Pojawiał się wszakże jako ideologiczna przykrywka poczynań zewnętrznych imperialnej Rosji, a nawet, choć przelotnie i niekonsekwentnie, polityki ZSRR. Flirtowała z panslawizmem i część elit Rosji putinowskiej, szukając mostów dla projekcji rosyjskich wpływów na Bałkanach Zachodnich (w Serbii, Czarnogórze, Macedonii Północnej czy nawet w Słowenii).

Panslawizm jako ruch powstał w XIX w. w Czechach. Pierwszym, który użył tego terminu, był ponoć słowacki lingwista Jan Herkel. W sensie politycznym niósł panslawizm w sobie ideę wyzwolenia Słowian spod obcego panowania i ich współdziałania na rzecz zjednoczenia kulturowego, gospodarczego i politycznego. W Czechach był jednym z pobocznych prądów cementowania narodowej tożsamości narodu znajdującego się od wieków pod germanizacyjną presją. Na Bałkanach wiązał się panslawizm z ideą wyzwolenia spod jarzma tureckiego i hegemonii austriackiej.

Szybko został panslawizm podchwycony i zawłaszczony przez słowianofilskie kręgi intelektualne i polityczne w Rosji. Wskazywały one na konieczność obrony Słowiańszczyzny przed złym wpływem Zachodu, izolowania Rosji od zachodnich wpływów i koncentrowania jej polityki na jednoczeniu Słowian.

Panslawizm zaczął być łączony z ideą stworzenia federacyjnej unii Słowian, pozostającej pod polityczną oraz kulturową dominacją i przywództwem Imperium Rosyjskiego, docelowo nawet z utworzeniem wielkiego wszechsłowiańskiego związku ze stolicą w Carogrodzie (vide projekt Mikołaja Danilewskiego). W koncepcji „wielkiej wolnej federacji wszechsłowiańskiej” Michała Bakunina, Polska miała wchodzić w skład federacji na pełnoprawnych zasadach jako wolny podmiot, podobnie jak narody Litwy (czyli Białorusini) i Ukrainy. „Nasz miecz nie spocznie w pochwie, dopóki choć jeden Słowianin pozostanie w niewoli niemieckiej, tureckiej czy jakiejkolwiek innej” – pisał w 1862 r. Bakunin.

Przechwycenie idei przez wielkorusów spowodowało niechętny stosunek do idei panslawizmu na ziemiach polskich. Flirtowała z nim endecja, ale głównie dla rozgrywania karty antygermańskiej. Rozwijały się wśród Polaków idee panslawizmu, ale takiego, który zakładał jednoczenie Słowian bez Rosji.

Polacy nie uczestniczyli (z małymi wyjątkami) w kongresach słowiańskich organizowanych w Rosji. Co spowodowało odwzajemnioną niechęć ze strony panslawistów. Polaków nazywano tam za wyzwanie rzucone Rosji „Judaszem Słowiańszczyzny”. Obustronna repulsja dotrwała do dni współczesnych.

Siłą sprawczą polityki zagranicznej Rosji stał się panslawizm za sprawą Mikołaja Ignatiewa, wieloletniego ambasadora Rosji w Stambule w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Jego słowianofilski program wykorzystano jako zręczną przykrywkę dla ekspansji Rosji na południu Europy w celu opanowania cieśnin czarnomorskich. Wbrew oficjalnej linii Gorczakowa stawiał on na rozluźnienie więzi Rosji z Prusami (Niemcami) i Austrią, osłabienie wpływów Anglii w Turcji, wspieranie interesów chrześcijan w Imperium Osmańskim. Kiedy tylko w 1876 r. najpierw Czarnogóra, a potem Serbia wypowiedziały wojnę Turcji, Ignatiew zapewnił (w sumie na własną rękę) ich przywódców o rosyjskim wsparciu. A Komitet Słowiański, utworzony w latach 60-ych XIX w. w Moskwie, rozkręcił aktywną kampanię wsparcia słowiańskich narodów na Bałkanach. Dowództwo sił serbskich objął rosyjski generał Michał Czernow, a ponad 5 tys. rosyjskich ochotników dołączyło do oddziałów zbrojnych uczestniczących w wojnie.

Jest Ignatiew przykładem dyplomaty, który robił „wielką politykę” z dobrym skutkiem i to metodą faktów dokonanych.

Nie raz, nie dwa spotykałem się z dyplomatami, którzy czuli podobną misję robienia wielkiej polityki. Kiedyś jeden z wizytujących Warszawę dyplomatów rzucił w rozmowie z naszym wiceministrem ideę, aby przekazać państwu, z którym jego kraj nie dość, że nie miał żadnych relacji, to jeszcze był uznawany tam za istne wcielenie zła, że jego kraj byłby gotów podjąć jakiś dyskretny dialog. Jako że miałem za niedługo jako dyrektor planowania politycznego w MSZ wybrać się do tego państwa na konsultacje, powierzono mi wykonanie tej misji. W trakcie pobytu, zgodnie z instrukcją, poprosiłem o rozmowę w cztery oczy z sekretarzem stanu w MSZ owego państwa (zrobił on zresztą potem niezłą karierę polityczną). Przesłanie przekazałem (dostaliśmy nawet równie dyskretnie odpowiedź), ale okazało się wszakże, że całe działanie było osobistą inicjatywą owego dyplomaty (wysokiego szczebla, ale tylko urzędnika), nieuzgodnioną z centralnym ośrodkiem decyzji politycznych. Ze wszystkiego nic nie wyszło, a i źle się odbiło, zdaje się, na karierze owego inicjatora.

A Ignatiewowi się udało! I w 1877 r. Rosja ruszyła na Turcję w celu „ocalenia Słowian”. Panslawista Danilewski nazwał tę wojnę „narodową”, i co prawda nie bez trudności, ale ku końcu roku rosyjska armia stanęła prawie u wrót Konstantynopola (w odległości 10 do 15 wiorst, czyli istotnie o „przysłowiowy” rzut beretem). Aż wystraszyła całą Europę. I warunki pokoju w San Stefano ze stycznia 1878 r., tak upokarzające dla Turcji (przewidywały m.in. powstanie autonomicznej Wielkiej Bułgarii, niepodległość Serbii i Czarnogóry), trzeba było korygować na niekorzyść Rosji i południowych Słowian na kongresie berlińskim w lipcu tegoż roku.

Po pokoju berlińskim bardzo szybko ujawniła się „niewdzięczność” Bułgarów. Księciem Bułgarii wyznaczono prorosyjskiego Aleksandra Battenberga, konstytucję dla niej pisała komisja pod kierownictwem rosyjskiego wysokiego komisarza Dondukowa-Korsakowa, a rządem zawiadywali Rosjanie. Wkrótce jednak kraj pogrążył się w sporach między księciem a elitą, a w społeczeństwie rosła popularność hasła „Bułgaria dla Bułgarów”. Rozgorzał otwarty spór między Bułgarami i ich rosyjskimi protektorami. Bułgarzy połączyli się, wbrew rosyjskiemu stanowisku, z pozostającą formalnie pod tureckim rządami Wschodnią Rumelią. Rosja rozerwała stosunki dyplomatyczne z Bułgarią.

Mimo, iż prorosyjski pucz w 1886 r. został opanowany, książę Aleksander abdykował i udał się na emigrację, zgodnie z wolą cara Aleksandra III. Ale królem Bułgarii wbrew opinii Rosji ustanowiono Ferdynanda Sachsen-Coburga. Bułgaria, która miała być w zamyśle Ignatiewa cytadelą rosyjskich wpływów w regionie, wyrwała się z zależności. Nic dziwnego, że Bismarck nie przepuścił okazji, by kąśliwie zauważyć, że rosyjska polityka w regionie, opierająca się na więziach etnicznych i religijnych, zawaliła się ostatecznie. „Wyzwolone narody nigdy nie będą okazywać wdzięczności, one umieją tylko wymagać”.

Wpływy Rosji wśród bałkańskich Słowian zgasły. Do tego Serbowie poszli na zbliżenie z Austrią (przesunęli się na powrót ku Rosji dopiero w 1908 r. po austriackiej aneksji Bośni). Została Rosji tylko Czarnogóra. W 1899 r. Aleksander wznosił (z goryczą) toast za „jedynego wiernego przyjaciela Rosji – kniazia Mikołaja Czarnogórskiego”.

Jeszcze pierwsza wojna bałkańska (w l. 1912-13), prowadzona siłami antytureckiego sojuszu bułgarsko-serbskiego zawartego pod patronatem Rosji, mogła potwierdzać wspólnotę interesów słowiańskich, ale już w drugiej wojnie bałkańskiej (rozpoczętej zaledwie miesiąc po pierwszej, na tle podziału łupów terytorialnych po Turcji) przeciw Bułgarii stanęli wszyscy sąsiedzi, łącznie ze Słowianami (Serbami i Czarnogórcami).

Ale to sojusz Rosji z Serbią stał się kluczowym ogniwem uruchomienia algorytmów sojuszniczych i mobilizacyjnych, które doprowadziły Europę do I wojny światowej.

W I wojnie światowej wyzwolona spod jarzma tureckiego Bułgaria sprzymierzyła się z byłym oprawcą – Turcją, a przeciw wyzwolicielowi i protektorowi – Rosji. Było to dla panslawizmu wszechbałkańskiego osikowym kołkiem. Po pierwszej wojnie światowej udało się Serbom zebrać Słowian w formule Jugosławii, ale i ona rozpadła się boleśnie wraz z końcem zimnej wojny. Jeszcze zimą 1948 r. dyskutowano o powołaniu federacji jugosłowiańsko-bułgarskiej (Tito godził się na przyłączenie Bułgarii na prawach republiki związkowej, ale Dmitrow nalegał na konfederację). Fiasko dyskusji przyspieszyło konflikt Stalina z Tito.


Nie wyrósł na znaczącą siłę i panslawizm wśród zachodnich Słowian. W Czechach po rozłamie w łonie tzw. austroslawizmu (zwanego również ruchem wszechczeskim) w roku 1876 wyłoniła się z niego partia młodoczeska, a jej panslawizm przybrał skrajnie prorosyjskie i antyniemieckiej barwy.

Pod koniec XIX wieku z krytyki panslawizmu zrodził się neoslawizm. Powstał wśród czeskich działaczy narodowych, a był głoszony między innymi przez Tomáša Masaryka. Odrzucał rosyjskie pretensje do dominacji nad innymi Słowianami. Domagał się także, aby wspólnota Słowian była oparta na demokratycznych zasadach. Zakładał zasadniczo zjednoczenie Czech i Słowacji (ale też, w optymistycznym scenariuszu, Polski) oraz luźny związek z Rosją. Neoslawizm dystansował się od takich elementów prorosyjskiego panslawizmu, jak teza o wyższości jednych słowiańskich grup nad innymi, jak i od uznania dominacji jakiejkolwiek religii w życiu wspólnoty.

Pierwszym zorganizowanym zgromadzeniem zwolenników neoslawizmu był kongres w Pradze w roku 1908, a akces uczestnictwa zgłosił Roman Dmowski, który pragnął wykorzystać ruch do przeniesienia problemu polskiego na szczebel międzynarodowy i uzyskania bliżej nieokreślonej autonomii Królestwa Polskiego w ramach Imperium Rosyjskiego. Ruch, mimo początkowego poparcia ze strony niektórych ideologów rosyjskich, nie nabrał tam rozmachu. A dążenie do emancypacji ruchu od wpływów Rosji doprowadziło do wzmożenia nacjonalizmu wśród rosyjskich panslawistów i wyodrębnienia się tzw. rosyjskiego neoslawizmu.

Stopniowy schyłek ruchu neoslawizmu rozpoczął się w 1910, kiedy jego trzeci i ostatni kongres w Sofii odbył się już m.in. bez udziału Polaków.

Po zakończeniu pierwszej wojny światowej wpływy panslawizmu (i neoslawizmu) na skutek rozwoju tendencji nacjonalistycznych w krajach słowiańskich oraz rywalizacji regionalnej, nawet konfliktów (spór polsko-czechosłowacki o Śląsk Cieszyński) uległy marginalizacji. Reliktem myślenia neosłowiańskiego była w pewnym sensie Jugosławia.

Pod koniec II wojny światowej nad wykorzystaniem panslawizmu zaczął myśleć Stalin. Jego armie miały wtedy wkraczać na ziemie zachodnich i południowych Słowian i panslawizmem chciał budować wizerunek Rosji – „starszej słowiańskiej siostry”, jako wyzwolicielki. Wojnę opisywał jako starcie teutońskiego hegemonizmu ze szlachetną słowiańszczyzną. Po wojnie przypisywano mu, że jego wizją Europy był panslawizm wzmocniony przez ideologię komunistyczną. Dżilasowi miał powiedzieć, że jeśli Słowianie zachowają jedność i solidarność, to nikt nie odważy się nawet ruszyć palcem, by im zagrozić.

A w Moskwie zaczął nabierać znaczenia nowo utworzony Komitet Wszechsłowiański (powołany w 1941 r.). Dyplomaci państw Europy Wschodniej, m.in. polscy, jak można sądzić z ich relacji, spędzali tam w pierwsze powojenne lata nie mniej czasu niż w KC KPZR i MSZ.

Tezę, że w polityce zagranicznej Polski drugim pod względem znaczenia celem po sojuszu z ZSRR, powinna być solidarność słowiańska podchwycił w pierwszych powojennych latach nawet sam Gomułka. Ale wkrótce przyszło mu pogodzić się z decyzją o ekspulsji z socjalistycznej rodziny słowiańskich współbraci z Jugosławii. A rozmowy o solidarności Słowian pogrążyły się w maniłowszczinie.

Panslawizm jako doktryna polityczna jest dziś nieodwołalnie martwy. Wielu słowianofilów w putinowskiej Rosji wojnę Rosji z Ukrainą w 2022 r. odebrało jako bratobójczy rozlew krwi. Rosja straciła (nie pierwszy raz w swojej historii) jakikolwiek moralny tytuł do odwoływania się do idei słowiańskiej wspólnoty.

Żywie Biełaruś! Witam ówczesnego lidera opozycji demokratycznej Aleksandra Milinkiewicza w St. Przedstawicielstwie przy RE (Strasburg, 2007)