Doktryny powinowactwa w sąsiedztwie Europy: panarabizm i panturkizm

Powinowactwo krwi jest genetycznie zakodowanym w ludziach instynktem działania politycznego. Ludzie związani z nami więzami krwi zajmują zawsze uprzywilejowane miejsce w naszych działaniach społecznych. W wymiarze plemiennym odbiciem tego jest specjalne traktowanie relacji z narodami, postrzeganymi przez nas jako spokrewnione, bądź bliskie językowo, etnicznie, kulturowo czy historycznie. Instynktownie w plemiennym świecie dzielimy innych na swoich i obcych. A mówienie tym samym językiem, wspólna tożsamość kulturowa, to już niepodważalny znak pobratymstwa.

Jedną z żywych politycznie doktryn w sąsiedztwie Europy pozostawał przez wiele lat panarabizm. Arabowie rozeszli się z Półwyspu Arabskiego, ich kolebki, po całym południowym Śródziemnomorzu aż po Mezopotamię. Zmieszali się z podbijanymi ludami, więc dla jednych Arabowie to jeden zwarty naród, dla innych to luźna wspólnota etniczna połączona wspólnym językiem. Panarabizm przyczynił się niewątpliwie do upadku imperialnej Turcji w 1918 r. Kiedy na gruzach imperium osmańskiego wytyczono granice bliskowschodnich państw arabskich (dość arbitralnie, w czym pakt Sykes – Picot odegrał niechlubną rolę), nie myślano o połączeniu ich w jednolite państwo, zbyt wiele całkiem ostrych rywalizacji trzeba byłoby w ich wspólnocie zneutralizować, nie mówiąc o konieczności pogodzenia imperialnych interesów Francji i Wielkiej Brytanii.

Brytyjczycy po drugiej wojnie światowej uważali, że panarabizm, tak jak przyczynił się do upadku imperium osmańskiego, wzmocni państwa arabskie w opieraniu się przed obcymi wpływami, w tym sowieckimi czy amerykańskimi. Brytyjczycy promowali silnie ideę powołania i politycznego upodmiotowienia Ligii Arabskiej.

Świeżo tworzone arabskie państwa przyjęły wzorzec ustrojowy pozostawiony po kolonialnym protektoracie Zachodu, czyli państwa świeckiego i narodowego. W wielu z nich rządzące elity dostrzegły użyteczność forsowania świeckiego modelu państwa (zwłaszcza tam, gdzie były religijną mniejszością, jak szyici w Syrii, czy sunnici w Iraku). Nie zabrakło w tym procesie socjalistycznej frazeologii, prób podpinania się pod sowiecką pomoc gospodarczą. Świat arabski rozłupał się początkowo (w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX w.) na prosowiecki (Egipt, Syria, Irak, Algieria) i proamerykański (Arabia Saudyjska, Jordania, Maroko).

Panarabizm w społeczeństwach państw arabskich był obecny w debatach politycznych od zarania niepodległości jako dążenie do zbudowania jednolitej kulturowo, etnicznie i językowo potęgi politycznej. Po części był wykorzystywany jako alternatywa dla panislamizmu, który dość wcześnie nabrał zabarwienia antyelitarnego, populistycznego. Spoiwem i jednego, i drugiego prądu stała się kwestia palestyńska. A kością niezgody od połowy lat siedemdziesiątych stosunek do kwestii normalizacji stosunków z Izraelem (Egipt idąc na nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem w 1979 r. musiał liczyć się z ostracyzmem i istotnie wtedy bratnia mu Syria zerwała z tego powodu stosunki dyplomatyczne, a Egipt został wyrzucony z Ligi Arabskiej; Jordania nawiązała stosunki z Izraelem w 1994 r. już z mniejszym odium; w 2020 r. uczyniły to ZEA i Bahrajn – bez reperkusji).

Idea panarabska znalazła swoje urzeczywistnienie w utworzeniu Zjednoczonej Republiki Arabskiej w 1958 r. Basistowska Syria podsunęła pomysł Gamalowi Abdel Nasserowi, który po dłuższych wahaniach ją zaakceptował. Bardzo szybko projekt spowodował totalną dominację Egipcjan w tym związku. Nasser wprowadził egipski model polityczny, gospodarczy (szeroka nacjonalizacja), a stanowiska w Syrii poobsadzał wieloma Egipcjanami. Więc nie dziw, że Syryjczycy nagle zaczęli dostrzegać swoją odrębną tożsamość. W 1961 r. pucz wojskowy w Syrii doprowadził do ogłoszenia secesji. Syria poszła własną drogą, choć w 1980 r. przyjęła starą oficjalną flagę ZRA (trikolor arabskiego wyzwolenia z dwoma gwiazdami). Egipt zaś aż do 1971 r. już sam występował pod nazwą ZRA.

Próbował negocjować dołączenie do ZRA Irak, ale pierwotne rokowania upadły w 1959 r. Ponowiono próbę jeszcze w 1963 r. i opracowano nawet nową flagę dla poszerzonego związku (trikolor arabskiego wyzwolenia z trzema gwiazdami). Ze zjednoczenia nic nie wyszło, lecz Irak przyjął z czasem nową flagę niedoszłej szerszej unii jako własną.

W 1958 r. doszło do uzgodnienia tzw. konfederacji haszymidzkiej: Federacji Arabskiej Jordanii i Iraku. Interpretowano pomysł jako przeciwwagę dla ZRA. Przetrwała ona wszystkiego pół roku.

Ideę panarabskiego państwa propagował Kaddafi (posługując się libijskimi petrodolarami jako marchewką). W 1972 r. doszło nawet do podpisania karty powołania Federacji Republik Arabskich (poprzedzonego referendami w Egipcie, Syrii i Libii). Nigdy wszakże nie stała się ona ciałem realnym, rozsadzona spięciami libijsko-egipskimi. Negocjowano dołączenie do niej i Sudanu, i Iraku. Też bez powodzenia. A Kaddafi, nie zniechęcony do integrowania, wziął się najpierw za panislamizm (bez sukcesu), a skończył na panafrykanizmie (nie bez rezultatów).

Zjednoczone Emiraty Arabskie powołane w 1971 r. pozostają jedyną udaną formą integracjonizmu panarabskiego (choć terytorialnie i ludnościowo w skali raczej mikro).

Liga Państw Arabskich, działająca od 1945 r. z różnymi perypetiami, jest jedyną światową organizacją polityczną o charakterze etnicznym. Wstrząsały nią konflikty i sprzeczności. Sahara Zachodnia na dziesięciolecia skłóciła Algierię i Maroko. Inwazja Iraku na Kuwejt była niewątpliwie ciosem w panarabizm. Podzieliła Arabów sytuacja w Libanie, czy niedawno spór Arabii Saudyjskiej (i szóstki pozostałych państw arabskich) z Katarem w 2017-2021 r. Zawiesiła Liga Arabska w prawach członkowskich reżim Asada w Syrii w 2011r.

Czy wszakże rozdrobnienie i dywersyfikacja świata arabskiego, które będzie zdaje się nieuchronnie postępować, jest dla stabilności regionalnej wyzwaniem? Z pewnością taka polityczna granulacja nie sprzyja Arabom w budowaniu globalnej mocarstwowości. Chcieliby domagać się stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa dla świata arabskiego, ale jednoznacznego mandatu do reprezentowania świata arabskiego w globalnej rozgrywce nikomu, choćby Egiptowi, dać nie chcą. Postulowana jest nawet arabska broń nuklearna, ale poważnie nikt takich projektów nie traktował.

Kiedy w 2011 r. wezbrała się fala arabskiej „nahdy”, nie potrzebowała ona wspomagania w postaci panarabizmu.

*

Inną doktryną opartą na powinowactwie, choć o wiele luźniejszym, jest panturkizm. Był on nawet w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku oficjalną doktryną tureckiej junty wojskowej. I zgasł. Ale kiedy w ostatnich latach politycy węgierscy (Orban i FIDESZ) co i rusz odwołują się do idei Turanu, mówią o Hunach, Mongołach i Turkach jako wspólnym szczepie etnicznym, nazywają Węgry najbardziej na zachód wysuniętą wschodnią cywilizacją, a Węgrów – „kipczackimi Turkami”, niektórych obserwatorów zachęca to do stwierdzeń już nawet nie tyle o odrodzeniu panturkizmu, co o jego, mirabile dictu, ekspansji ideologicznej na nieznane dotąd obszary.

Doktryna panturkizmu powstała na przełomie XIX i XX wieku. Głosiła jedność etniczną ludów tureckich i konieczność ich integracji kulturalnej i politycznej, od Cieśniny Bosfor po góry Ałtaju. Początkowo rozwijała się dwutorowo. W Turcji nadano jej miano „Wielkiego Turanu”. Podrzucił ten termin ponoć Leon Cahun, i szybko zdobył „Turan” gigantyczną popularność u Osmanów. Równolegle doktryna rozwijała się wśród ludów turkojęzycznych w carskiej Rosji. Zyskał tam panturkizm wyraźne zabarwienie geopolityczne. Był związany z ideą emancypacji narodów turkijskich spod rosyjskiej dominacji, ochrony ich tożsamości przed rusyfikacją.

Turanizm szybko stał się ideologicznym manifestem młodoturków (skupionych w Komitecie Jedności i Postępu). I obowiązywał jako oficjalna doktryna państwa tureckiego za młodotureckich rządów. Doszli oni do władzy w 1908 r., a po pierwszej wojnie bałkańskiej przejęli całkowicie stery państwa. Ideologię wzmacniały literackie odwołania do legendarnej przeszłości Turków, mitów o ich pochodzeniu od „Szarego Wilka” (piewcą Turanu był m.in. Ziya  Gökalp, poeta i filozof). Gorącym jej orędownikiem był minister wojny Enver Pasza. Młodoturecki reżim był odpowiedzialny za ludobójstwo Ormian, pogromy Greków pontyjskich i Asyryjczyków. Klęska Turcji w I wojnie światowej zadała śmiertelny cios pantureckiej ideologii. Choć sam Enver Pasza ruszył jeszcze do rosyjskiego Turkiestanu, by walczyć w szeregach basmaczy z władzą sowiecką. Tam też zginął.

Ataturk znacjonalizował myślenie tureckie, ale wyrzekł się imperialnych zapędów. Nie chciał wspieraniem pantureckich nastrojów poza granicami skurczonej po I wojnie światowej Turcji drażnić też ZSRR. Bolszewicy wspierali jego władzę (okazali kemalowskiej Turcji wspaniałomyślność w sprawach terytorialnych w traktatach moskiewskim i karskim z 1921 r.).

Generałowie tureccy rządzący krajem w latach 1980-1983 próbowali panturkizm galwanizować. Inspirowanie się jego założeniami przypisywano i późniejszym tureckim politykom, kiedy zwłaszcza aktywizowali politykę turecką w Azji Centralnej po rozpadzie ZSRR (m.in. Turgutowi Özalowi, który zorganizował w 1992 r. pierwszy szczyt turkojęzycznych krajów i sprowadził tureckich Bułgarów do kraju).

Polityka turecka wobec państw turkojęzycznych nabrała nowego rozmachu za rządów Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), począwszy od 2003 r.

W 2009 r. powołano do życia Radę Współpracy Państw Języków Tureckich. Członkami założycielami były Turcja, Azerbejdżan, Kazachstan i Kirgistan. W 2019 r. dołączył Uzbekistan, a w 2018 r. Węgry uzyskały status obserwatora. Rada ma rozbudowaną strukturę. Regularnie zwoływane są jej szczyty. W centrum uwagi są oczywiście sprawy współpracy kulturalnej, oświatowej, naukowej, ale także współpracy w dziedzinie promocji biznesu, transportu, celnej, turystycznej, sportu i młodzieży. Dotyczy ona także sfery polityczno-dyplomatycznej. Wysyłane są m.in. wspólne misje obserwacji wyborów. W 2013 podpisano w Baku umowę o współpracy wojskowych służb bezpieczeństwa Turcji, Azerbejdżanu, Kirgistanu i Mongolii. Ale kiedy doszło do niepokojów w Kazachstanie w 2022 r., organizacja, w przeciwieństwie do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym pod wodzą Rosji, pozostała całkiem bierna (mieli niektórzy Turcy pretensje, że władzom Kazachstanu ani przez chwilę nie przyszło do głowy proszenie o wsparcie „turkijskich braci”). Jeśli nawet ma Rada Współpracy Państw Języków Tureckich służyć jedynie projekcji wpływów tureckich w Azji Centralnej, to efekty są na razie mizerne.

Wpływami panturkizmu objaśnia się także budowę przez Turcję szczególnych relacji z Azerbejdżanem. Często słychać ostatnimi laty zarówno w w Baku, jak i Ankarze, że Turcja i Azerbejdżan to „jeden naród, dwa państwa”, a przywódca Turków cypryjskich Ersin Tatar zadeklarował nawet, że Turcja, Azerbejdżan i Cypr Północny stanowią „Jeden Naród, trzy państwa ”. (Jak to mówią: se non è vero, è ben trovato). Turcja udzieliła wydatnej pomocy (nie tylko wsparcia politycznego) w wojnie azersko-armeńskiej o Górski Karabach w 2020 r. Defiladę zwycięstwa w Baku przyjmowali na trybunie wspólnie Alijew i Erdogan.

Erdogan jest zresztą przez swoich krytyków (w kraju i zagranicą) atakowany za próbę synkretycznego połączenia ideologii pantureckiej z neoosmanizmem. Asumpt do tego dała aktywna, a nawet określana niekiedy jako ekspansywna, polityka turecka w regionie wschodniego Śródziemnomorza i na Bliskim Wschodzie. Militarna ekspedycja turecka w Syrii w 2016 r., aktywne wsparcie Rządu Jedności Narodowej w powstrzymaniu marszu Haftara na Trypolis w 2020 r. przypisywane są (przez nieżyczliwych obserwatorów) neoosmańskim sentymentom w myśleniu Erdogana.

Neoosmanizm nawiązuje do mocarstwowych ambicji odbudowy wpływów na obszarze byłego imperium, a w skrajnej postaci – do idei tureckiego kalifatu sprzed I wojny światowej.

Erdogan i liderzy AKP, z którymi wiązano wyraźny zwrot w polityce tureckiej w regionie, posługiwali się niekiedy, zwłaszcza na przedwyborczych wiecach, neoosmańskimi hasłami (np. nazywali swoich zwolenników „potomkami Osmana”), ale w wystąpieniach oficjalnych od neoosmanizmu konsekwentnie się odcinali. Ahmet Davutoğlu (początkowo jako doradca Erdogana, a w latach 2009-2014 jako minister spraw zagranicznych, zaś w latach 2014-2016 – premier) był uważany za głównego ideologa nowej polityki zagranicznej Turcji. Davutoğlu, autor chwytliwego hasła „zero problemów z sąsiadami”, wyjaśniał, że przesunięcie akcentu na aktywność w najbliższym regionie, nie oznacza zarzucenia kemalistowskiej tradycji patrzenia na Europę jako na strategiczny cel polityki tureckiej. Pod koniec 2010 r. miałem okazję wysłuchać w bardzo wąskim gronie jego szczegółowej analizy założeń nowej strategii tureckiej.

Jako dyrektora ds. planowania politycznego w Sekretariacie Rady Europy spotkała mnie wyjątkowa sposobność wspierania pracy grupy wybitnych osobistości, która przygotowywała raport w sprawie różnorodności kulturowej Europy pt. „Living Together: Różnorodność i wolność w Europie w XXI wieku”. W skład panelu wchodzili Joschka Fischer, Javier Solana, Timothy Garton Ash, Emma Bonino, Danuta Huebner, Vladimir Łukin, Martin Hirsch, Sonia Licht, Ayse Kadioglu. Przysłuchiwałem się ich dyskusjom, a nawet miałem okazję prowadzić z niektórymi z nich dłuższe nieformalne rozmowy. Udało mi się przekonać ich do moich niektórych autorskich pomysłów działania. Było to przedsięwzięcie nadzwyczaj wzbogacające intelektualnie. Podczas sesji w Stambule pod koniec 2010 r., Davutoğlu zaprosił uczestników na kolację nad Bosfor. Kolacja rozpoczęła się ponad godzinnym wykładem Davutoğlu o celach polityki tureckiej. Ale im bardziej odżegnywał się od oskarżeń o neoosmanizm, nową mocarstwowość, tym więcej jego argumenty wzbudzały wątpliwości.

Raport grupy wybitnych osobistości został przedłożony na sesji Komitetu Ministrów Rady Europy w Stambule w maju 2011 r. I prywatnie wywołał pełną gniewu i irytacji reakcję Davutoğlu (byłem jej świadkiem w kuluarach Pałacu Ciragan). Z dobrych źródeł dowiedziałem się później, że liczył on na bardziej zdecydowaną krytykę islamofobii w Europie, poczynań instytucji europejskich i rządów, potępienia ataków na islam (w duchu „name-it-and-shame-it”), złościł się z powodu umieszczenia w raporcie takich pojęć jak „islamski ekstremizm” czy „islamski terroryzm”. Nie bardzo chciał zrozumieć, że fakt, iż to Turcja sfinansowała prace nad raportem, nie musiał oznaczać, że miał raport mieć wyłącznie jednowymiarowy kształt, zgodny z turecką percepcją problemów z integracją migrantów w Europie. Zażądał Davutoğlu natychmiastowego zwrotu niewydanych jeszcze na projekt pieniędzy. Wystraszył swoją reakcją kierownictwo Rady Europy do tego stopnia, że raport mimo, iż zawierał bardzo trafne (a nawet wyprzedzające swój czas, jak pokazał to kryzys migracyjny z lat 2012-2013) diagnozy i rekomendacje, został przez europejskie rządy w dużej mierze niezauważony (choć, gwoli prawdy, zaangażowali się na rzecz jego promocji m.in. prezydent Finlandii, prezydent Słowenii, organizacje pozarządowe i think tanki).

Krytycy Erdoğana przypisywali mu też neoosmańskie inspiracje w polityce wewnętrznej. Odwoływania do tradycji i kultury osmańskiej kojarzyli z centralizacją, koncentracją władzy, ograniczaniem niezawisłości sądownictwa, tłumieniem opozycji, aresztowaniami intelektualistów, dziennikarzy, badaczy naukowych, działaczy kultury. I istotnie pod wydumanymi zarzutami wsadzono do więzień wiele wspaniałych postaci o europejskich horyzontach, jak chociażby Osmana Kawalę.

Skutkiem polityki Erdogana, w opinii krytyków, stało się zaognienie relacji z Unią Europejską (na tle eksploracji szelfu cypryjskiego i poczynań wobec Grecji), które postawiło na porządku dnia możliwość wprowadzenia nawet sankcji przeciw Turcji. Po incydencie z „Gaza Freedom Flotilla” w 2010 r. skomplikowały się relacje z Izraelem. Krytykowano Turcję za działania w Syrii, wspieranie radykalnych rebeliantów. Na Kaukazie Południowym obwiniany jest Erdogan za zamiar dokonania trwałego podziału wpływów w regionie wespół z Rosją. Swoimi działaniami wepchnął on niewątpliwie Armenię na długie lata w mocne objęcia Rosji, czyniąc Rosję gwarantem bezpieczeństwa Górskiego Karabachu i bezapelacyjnym protektorem samej Armenii. A konszachty w dziedzinie uzbrojenia z Rosją (zakup S-400) wystawiły Turcję na sankcje Waszyngtonu i postrzeganie jej jako słabego ogniwa NATO. A i samą Rosję rozdrażnił sprzedażą dronów bojowych Ukrainie i stanowczym nieuznaniem rosyjskiej aneksji Krymu (w czym niektórzy obserwatorzy dopatrują się drugiego dna). W ten sposób polityka turecka zaczęła u niektórych sąsiadów wywoływać obawy o nawrót tureckiego regionalnego hegemonizmu. Nawet jeśli sporo w tej polityce zwykłej rodomontady. W chwili prawdy, kiedy Rosja napadła na Ukrainę stanęli Turcy sympatiami za Ukrainą, próbowali mediować, doprowadzili do spotkania Kuleba-Ławrow w Antalii.

Co by nie mówić, polityka „zero problemów z sąsiadami” oczekiwanych rezultatów na razie nie dała. Oby choć doszło w jej ramach do normalizacji stosunków turecko-armeńskich.

Ożywione dyskusje z Joschką Fischerem (Salzburg, kwiecień 2011 r.)