Sojusz pokoju i socjalizmu, czyli żelazny uścisk imperatora

Kontynuując historyczny ekskurs w czasy minione, opiszemy dziś militarno-polityczny wymiar tzw. solidaryzmu klasowego, czyli funkcjonowanie obozu państw socjalistycznych jako bloku wojskowego.

Instrumentem sprawowania kontroli przez ZSRR polityk bezpieczeństwa państw satelickich był Układ Warszawski. Zawarto go (jako Układ o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej) w maju 1955 r. Stanowił propagandowo reakcję na włączenie RFN w szeregi NATO. Członkami założycielami były ZSRR, Polska, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, a także Albania (opuściła sojusz w 1968 r.). NRD doszlusowała w 1956 r., ale nie dotrwała do końca żywota Sojuszu (opuściła struktury wojskowe we wrześniu 1990 r.).

Był Układ Warszawski elementem kontroli ze strony radzieckiego imperium nad europejskimi satelitami. Jednym z wielu, i nie najważniejszym. Do jego powołania sowiecka hegemonia w wymiarze polityczno-wojskowym odbywała się z pomocą mechanizmów dwustronnych.

Układ Warszawski wyglądał początkowo jako twór ledwo papierowy, który miał nadawać cechy wielostronnego sojuszu totalnej zależności europejskich państw socjalistycznych (w sprawach bezpieczeństwa i nie tylko) od ZSRR. Wszystkie armie państw sojuszniczych były operacyjnie podporządkowane dowództwu sowieckiemu. W czasie wojny miały być integralnym elementem radzieckich ugrupowań frontowych. Umowy i porozumienia dwustronne w sferze wojskowej miały charakter spisu obowiązków ze strony satelitów wobec „wielkiego brata”. Dopiero w 1969 r. przyjęto Statut Zjednoczonych Sił Zbrojnych. A w 1979 r. odnowiono go rozszerzając ustalone zasady funkcjonowania dowództwa na czas wojny (Rumunia nigdy zasad działania organów dowódczych w czasie wojny formalnie nie ratyfikowała).

Zjednoczone Dowództwo funkcjonowało na prawach jednego z kilkunastu zarządów sowieckiego sztabu generalnego. Funkcje dowódcze sprawowali wyłącznie Rosjanie. Delegowani do sztabu oficerowie pozostałych państw UW nie stanowili więcej niż 20 procent personelu Sztabu Zjednoczonego Dowództwa. A w czasie wojny radzieccy generałowie dowodziliby sojuszniczymi jednostkami bezpośrednio, bez oglądania się na narodowe czy sojusznicze struktury.

W czasie wojny Ludowe Wojsko Polskie miało wystawić trzy armie ogólnowojskowe oraz armię lotniczą. W ramach tzw. frontu polskiego (nadmorskiego) miały one ruszyć na Danię, północne Niemcy i Holandię. Od połowy lat osiemdziesiątych XX wieku Polska zobowiązana była wydzielać na czas wojny pięć dywizji pancernych, jedenaście dywizji zmechanizowanych (w tym trzy rezerwowe) i dwie brygady desantowe oraz trzy dywizje lotnicze.

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zbudowano w ramach UW jednolity system obrony powietrznej łączący narodowe systemy państw-członków. Zakładał on wspólny monitoring przestrzeni powietrznej, rozbudowaną sieć radiolokacji i łączności, i odpowiednie rozmieszczenie systemów rakietowych i samolotów przechwytujących. W Polsce rozlokowano kilkadziesiąt dywizjonów rakiet do zwalczania celów powietrznych.

Z racji członkostwa w UW Polska musiała przyjąć na własnym terytorium nie tylko wojska radzieckie (nasze własne traktowano jako wystarczające jedynie dla osłony północnej flanki głównego rzutu wojsk sowieckich), ale także broń jądrową. Łącznie poza granicami ZSRR utrzymywano ponad 20 magazynów z bronią jądrową. W Polsce w trzech radzieckich jednostkach (Templewo, Brzeźnica, Podborsk) przechowywano głowice, które miały być wydane polskim jednostkom rakietowym (uzbrojonym w systemy Elbrus i Luna) i lotniczym (samoloty Su-22). Łącznie było to 178 ładunków w postaci głowic i bomb. Decyzje o ich wydaniu mogło podjąć tylko Dowództwo Zjednoczonych Sił Zbrojnych UW. Oczywiście Północna Grupa Wojsk Radzieckich posiadała na naszym terytorium broń jądrową do wyłącznie własnej dyspozycji (Szprotawa, Bagicz i inne lokalizacje).

Miał Układ Warszawski swój wymiar polityczny. Zetknąłem się z jego funkcjonowaniem osobiście, choć już w schyłkowym okresie istnienia UW. Multilateralna dyplomacja w jego ramach miała oczywiście swoje niepowtarzalne cechy.

Odbywały się regularnie sesje Doradczego Komitetu Politycznego (z udziałem pierwszych sekretarzy partii komunistycznych państw UW), Komitetu Ministrów Spraw Zagranicznych. Formułowały one wspólne stanowisko państw sojuszu w najistotniejszych kwestiach bezpieczeństwa europejskiego (i nie tylko). To właśnie forum UW wykorzystywano do prezentacji ważnych inicjatyw politycznych, jak choćby w sprawie ogólnoeuropejskiej konferencji współpracy i bezpieczeństwa (1969 r.), czy rozbrojenia konwencjonalnego w Europie (1986 r.).

Był UW niewątpliwie od lat sześćdziesiątych poletkiem rozwijania aktywności dyplomatycznej państw satelickich. NRD próbowała na jego forum przekonywać sojuszników do własnej wizji uregulowania problemu niemieckiego (uznania jej przez Zachód). Polska kontratakowała forsując wizję własną (uznanie polskich granic zachodnich przez RFN przed normalizacją stosunków dwustronnych z państwami socjalistycznymi). Rumunia pokazywała swoją odmienność (niezgoda na rozerwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem i na potępienie go po wojnie 1967 r.), a czasem (ale za zamkniętymi drzwiami) farysowską wręcz brawurę.

W epoce gorbaczowowskiej można było odnieść wrażenie, że podstawowym celem polityki sowieckiej było wykorzystywanie Układu do utrzymywania jako takiej spójności wspólnoty, w której coraz bardziej uwidaczniały się pęknięcia. Sojusznicy zaczęli się różnić wtedy m.in. w ocenie polityki Gorbaczowa (Węgry i z czasem Polska zajmowały pełne życzliwości stanowisko, Rumunia czy NRD patrzyły na pierestrojkę z coraz większym strachem). Dzieliła też sojuszników coraz bardziej polityka zagraniczna Gorbaczowa (Węgry i Polska chciały ją wykorzystać do większego otwierania się na Zachód). Ujawniły się napięcia dwustronne (węgiersko-rumuńskie na tle sytuacji mniejszości węgierskiej) czy polsko-niemieckie (spór o przebieg toru podejściowego do Świnoujścia).

Wszystkie dokumenty końcowe posiedzeń gremiów politycznych UW były negocjowane w oparciu o projekty przygotowywane w Moskwie. Rumuni, kiedy byli gospodarzami spotkań politycznych Układu, próbowali przedkładać własne dokumenty, ale zawsze państwa członkowskie opowiadały się za tym, aby prace redakcyjne prowadzone były na gruncie projektów sowieckich. A Rumunom przychodziło z goryczą z tym się godzić.

Polska, przynajmniej u schyłku istnienia bloku, spróbowała wnieść wyłom w praktykę przygotowywania projektów do negocjacji. Taką próbę podjęto już przed posiedzeniem Doradczego Komitetu Politycznego w Warszawie w lipcu 1988 r. Chodziło o to, aby projekt gospodarza był rzeczywiście naszego autorstwa, a jednocześnie nie nadział się na kontrę w postaci kontrprojektu sowieckiego. Dyrektor Departamentu Studiów i Programowania MSZ Jerzy M. Nowak, który miał przewodniczyć z ramienia Polski roboczym negocjacjom nad dokumentem końcowym szczytu warszawskiego, przekonał kierownictwo resortu, że powinniśmy wyjść z własnym projektem. Kręcili wszakże nosem koledzy z Departamentu ds. Relacji z ZSRR, którzy odpowiadali za sprawy UW. Nowak poprosił mnie o projekt tekstu. Napisałem dokument w dobrej wierze (jak mi się wtedy wydawało w zgodzie z duchem gorbaczowowskiego „wspólnego europejskiego domu”, a może nawet bardziej). Koledzy z departamentu terytorialnego nalegali wszakże, aby najpierw projekt pokazać w Moskwie i aby to oni pojechali do Moskwy go przekazać. Nie zdziwiło mnie więc, że kiedy po kilkunastu dniach otrzymaliśmy zwrotnie „poprawiony” tekst, był słabym odbiciem naszych intencji. Zupełnie jakby do Moskwy one nie dotarły. Ale same negocjacje nad tekstem przed samym posiedzeniem były dalekie od pozorowanych. Spędziliśmy w sporach kilkadziesiąt ładnych godzin.

Największe rozczarowanie przyszło jednak podczas wysłuchiwania przemówień liderów świata komunistycznego już na samej sesji plenarnej DKP. Tekst Jaruzelskiego roztaczał posępną wizję sytuacji w Europie, odwoływał się do rosnącej agresji imperializmu (i rewanżyzmu), straszył konfrontacją. Niewiele różnił się od tyrad Ceausescu czy Honeckera. A z pewnością bardzo odbiegał od odprężeniowego tonu Gorbaczowa. Miałem wtedy kolegę w sztabie „speechwriterskim” Wiesława Górnickiego, który odpowiadał za przygotowanie przemówienia. „Co się dzieje? Z projektu przygotowanego w MSZ zostały strzępy” – zapytałem. „Miało być tak, jak chciał Florek (czytaj: minister obrony narodowej Florian Siwicki). Nie będziemy teraz mieszać w głowie generałom” – usłyszałem.

W negocjacjach nad dokumentami politycznymi UW Sowieci przyjmowali wtedy rolę raczej rozjemcy. Oznaczali na początku obrad wyraźnie czerwone linie własnego stanowiska. I były one raczej respektowane przez pozostałe państwa. „Towarzysze radzieccy” (zwani też w polskim gronie wtedy poufale „Radzianami”) skupiali się więc na mediowaniu i wyciszaniu sporów. Kiedy polscy przedstawiciele, którzy przewodniczyli negocjacjom przed szczytem UW w 1988 r. próbowali przedłożyć kompromis np. w sporach węgiersko-rumuńskich, Rosjanie woleli, aby jednak rozstrzygać spór przy ich udziale.

Polityczny początek końca Układu Warszawskiego widziałem już w grudniu 1988 r. Rumuni zwołali wtedy do Bukaresztu pilną naradę w związku z dobiegającym końca spotkaniem przeglądowym KBWE we Wiedniu. Przy wsparciu NRD i Czechosłowacji wprost prosili sojuszników, a już ZSRR szczególnie, o zablokowanie projektu dokumentu końcowego spotkania wiedeńskiego z powodu postanowień dotyczących praw człowieka i kontaktów międzyludzkich. Lodowatą atmosferę spotkania potęgował jeszcze katastroficzny wygląd Bukaresztu. Kilkunastostopniowy mróz, ciemności, puste ulice, puste półki. Sowieci po raz pierwszy odmówili. „Jeśli macie problem, musicie zgłosić go sami”. Frustracja Rumunów była nieziemska. W godzinę po zakończonym fiaskiem spotkaniu, wyłączono nam w hotelu ogrzewanie (a samolot powrotny startował dopiero następnego dnia).

Po powołaniu w Polsce pierwszego niekomunistycznego rządu, musiał zmienić się sposób prowadzenia dyskusji politycznych w ramach UW. Minister Skubiszewski zdążył być jeszcze gospodarzem posiedzenia Komitetu Ministrów Spraw Zagranicznych Układu w październiku 1989 r. Z debat musiał zniknąć ideologiczny sztafaż. A negocjacje stać się bardziej partnerskie.

Układ Warszawski nigdy nie dorobił się własnego sekretariatu. Pojawił się taki pomysł w ostatnich latach jego funkcjonowania, ale rozwiązano Układ szybciej niż powołano by taki sekretariat. Przygotowywał od strony technicznej prace organów politycznych zespół pracowników MSZ ZSRR. Nie funkcjonowało stałe gremium polityczne o charakterze roboczym (w składzie ambasadorskim). Kilka lat przed rozwiązaniem powołano co prawda Grupę Wzajemnej Informacji Bieżącej, ale pozostawała ona bez większego znaczenia.

Układ Warszawski, który miał być układem obrony zbiorowej, nigdy w tym celu użyty nie został. Był zaś używany do pacyfikacji wymykających się spod kontroli członków sojuszu bądź do siania strachu przed sowiecką interwencją.

Proletariacki internacjonalizm jako doktryna solidarystyczna zaczął służyć dla uzasadniania interwencji zbrojnych w państwach socjalistycznych w celu zapobieżenia ich emancypacji. Tak zrodziła się doktryna Breżniewa. O niej za tydzień.

Niechlubną tradycję wykorzystywania struktur sojuszniczych do pacyfikacji protestów i zamieszek wewnętrznych kontynuuje współcześnie Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Na wniosek wyraźnie spanikowanego prezydenta Kazachstanu wysłała ona w 2022 r. kontyngent sił rosyjskich (i innych: białoruskich, kirgiskich i armeńskich – dla podtrzymania fikcji o zbiorowym działaniu) dla ochrony obiektów państwowych, a przede wszystkim jako sygnał, że gdzie, jak gdzie, ale w Kazachstanie żadnej zmiany władzy bez aprobaty Rosji nie będzie. Nihil novi: hegemonia sub specie sojuszu.

Delegacja polska na naradę DKP Układu Warszawskiego (Warszawa, lipiec 1988 r.). Ibi eram.