Doktryna Gorbaczowa, czyli koniec świata socjalizmu

Dzisiejszy wpis kończy rozłożoną na kilka odcinków opowieść o doktrynach polityki zagranicznej państw bloku sowieckiego. Powszechnie zmierzch bloku wiąże się z nastaniem władzy Michaiła Gorbaczowa. Jego też imię nosi doktryna, która ogłaszała przyzwolenie ZSRR na emancypację państw bloku i ich wyzwalanie się spod ustroju socjalistycznego.

Świat dowiedział się o doktrynie Gorbaczowa z frazy wypowiedzianej przez Giennadija Gierasimowa, rzecznika MSZ ZSRR, który 25 października 1989 r. w rozmowie z reporterami w Helsinkach tłumaczył sens wystąpienia Szewardnadze sprzed 2 dni. Szewardnadze stwierdził mianowicie, że ZSRR respektuje wolność wyboru wszystkich państw, w tym szczególnie innych państw Układu Warszawskiego. Świat nie ustawał w spekulacjach, co jego teza miałaby oznaczać w praktyce.

A miało być jak w piosence Sinatry, który śpiewał „I did it my way”. Każde państwo socjalistyczne miało decydować samo, jaką drogą podążać. Polska cieszyła się już wtedy pierwszym w bloku rządem niekomunistycznym (prawie). Węgrami rządzili jeszcze komuniści, ale już pod nowym socjaldemokratycznym szyldem i z technokratycznymi ministrami. W NRD nabierały rozmachu protesty uliczne. Rosły emocje w Czechosłowacji.

Upadał socjalizm, a z nim cała wspólnota. Zaczął implodować ZSRR. A wszystkie pozostałe byłe państwa satelickie ruszyły ze swoimi aspiracjami na zachód, ku Brukseli. Pierwszym krokiem w ich marszu musiało być rozwiązanie Układu Warszawskiego.

W rozwiązaniu Układu Warszawskiego miałem skromny udział i ja. W lipcu 1990 r. rozpoczęła prace specjalna grupa UW (Tymczasowa Komisja Pełnomocników Rządowych), której zadaniem miało być przygotowanie tzw. reformy Układu Warszawskiego. Bo wiadomo było, że po zmianach politycznych w Polsce w 1989 r. Układ Warszawski nie mógł pracować na dotychczasowych zasadach, choć niewątpliwie Sowieci łudzili się, że da się go jakoś zachować. Zostałem włączony do prac nad polskim stanowiskiem. W kierownictwie MSZ nie ulegało wątpliwości, że reforma powinna doprowadzić logicznie do rozwiązania Układu Warszawskiego. Trzeba było wszakże zrobić to tak, by nie wywołać zbyt agresywnej reakcji ZSRR.

W projekcie polskiego stanowiska na pierwsze posiedzenie grupy, nad którym to projektem pracowałem, punktem wyjścia była teza, że pierwszym etapem reformy powinno być rozwiązanie wojskowych struktur Paktu i sprowadzenie UW do formatu luźnych konsultacji politycznych. Równolegle nad stanowiskiem pracował MON. Zajmował się tym wówczas doradca wiceministra Janusza Onyszkiewicza, a późniejszy wiceminister ON i SZ, ambasador Przemysław Grudziński. Dominowało na Klonowej bardziej ostrożne podejście. MON chciał (latem 1990 r.) utrzymywania jeszcze jakiejś formy konsultacji także wojskowych. Udało nam się wszakże na pierwsze posiedzenie grupy „reformy” ustalić wspólne stanowisko MSZ i MON.

Dla naszej generalicji (ze Sztabu Generalnego) było ono jednak nawet w takiej złagodzonej postaci zbyt radykalne. Pobiegli więc generałowie z sygnałem alarmowym do kogoś, kto dobrze ich rozumiał, czyli do ówczesnego prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Jaruzelski musiał przyznać im rację, bo poprosił o rozmowę w tej sprawie ministra Skubiszewskiego.

Specjalnym przedstawicielem Polski ds. reformy UW i szefem polskiej delegacji na pierwsze posiedzenie w czeskich Czelakowicach (a nie w Pradze jak podają niektóre opracowania) był dyrektor Jerzy M. Nowak. Miał on jednak jakieś ważne zobowiązania zagraniczne, które powodowały, że mógł dojechać na obrady dopiero ostatniego dnia. Do jego przyjazdu miałem tymczasowo kierować delegacją. Wchodzili w jej skład także wojskowi, na czele z gen. Marianem Robełkiem.

Minister Skubiszewski postanowił, że przekaże mi przed wyjazdem telefonicznie osobiste instrukcje. Poprosił o połączenie ze mną (świeżo awansowanym na funkcję naczelnika wydziału). Nie wiedział, że mieszkałem w bursie MSZ na ulicy Obrońców (koniec PRL zastał moją czteroosobową rodzinę na 21 i to nieswoich metrach kwadratowych). A był tam wyłącznie jeden telefon – w mieszkaniu tzw. gospodarza domu. Kiedy gospodarz dobiegł do naszego pokoju na piętrze i zapukał do drzwi był przerażony i blady. Nigdy jeszcze do bursy nie dzwonił sam minister i nie miał pilnej sprawy do jej lokatora. Minister Skubiszewski rozmawiał ze mną długo. Z właściwą mu akrybią wyłożył mi szczegóły instrukcji.

Nie był to zresztą ostatni raz kiedy dzwonił wieczorem ze swojego pokoiku na Foksal do mojej bursy (nie muszę wspominać jak jego połączenia budowały moją pozycję w oczach współlokatorów, a przede wszystkim gospodarza domu).

Miałem być w Czelakowicach rozważny i ostrożny. Ale niestety wywinąłem już na samym początku niepraktykowany w ramach UW „numer”. Delegacja ZSRR zaproponowała, żeby wyjściowe stanowiska stron zostały wygłoszone w porządku alfabetycznym (według nazw państw w języku rosyjskim). Powodowałoby to, że wypowiadałaby się jako ostatnia (nie licząc Czecho-Słowaków, którzy przewodniczyli obradom i swoje poglądy wygłosili w słowie wstępnym). Uznałem, że ze względu na nasze (dość radykalne na ówczesny moment historyczny) stanowisko lepiej będzie zorientować się wpierw, co myśli sam ZSRR, nim nasze stanowisko wygłosimy. Kiedy więc nadeszła nasza kolej, wymigałem się od głosu. Poprosiłem zaś o głos po ostatniej wypowiedzi, czyli po ZSRR. W reakcji na moje przemówienie szef delegacji ZSRR Gorald Gorinowicz mało nie dostał białej gorączki. Okazało się, że nasze stanowisko było dla niego wręcz prowokacyjne. Całe szczęście jego zastępca ambasador Walery Popow musiał nasze racje dobrze rozumieć. Kiedy bowiem dyrektor Nowak przyjechał łagodzić emocje Gorinowicza, Popow mu w tym wydatnie pomagał. Ja w październiku 1990 r. wyjechałem na swoją pierwszą placówkę dyplomatyczną do Wiednia, a w grudniu ambasadorem przy KBWE i ONZ został tam Jerzy M. Nowak. Doprowadzał „reformę UW” do końca dyrektor Andrzej Towpik. A uwarunkowania wewnętrzne (wyjście ministrów PZPR z rządu) i geopolityczne (zjednoczenie Niemiec, wycofywanie wojsk sowieckich) powodowały, że istotnie, tak, jak przewidywaliśmy w MSZ na początku procesu, już jesienią 1990 r. rozwiązano całkiem struktury wojskowe UW, a latem 1991 r. cały sojusz przestał istnieć.

Zawsze mogłem liczyć na życzliwość ministra Krzysztofa Skubiszewskiego