Delhijskie tablice dyplomaty: Nos Radcy

W pracy dyplomaty kolosalne znaczenie ma intuicja. Dobry dyplomata to z założenia ktoś, kto czuje pismo (czyli, jak kiedyś mówiono, piżmo) nosem. Dyplomata musi mieć „nosa”. Terey ma nosa, i to raczej nadwrażliwego, ale niestety pojmowanego bynajmniej niekoniecznie w sposób przenośny. Nos Tereya jest ustawicznie dosłowny. Nos Tereya jest jego zwiadowcą, jest narzędziem rozpoznania terenu jak biała laska u niewidomego. Terey idzie przez miasto odnajdując miejsca z pomocą zapachowego radaru.

Terey raportuje nam zasadę wonną numer jeden w Indiach: „Tu nawet każdy zapach jest podszyty tchnieniem zgnilizny, swądem palonych ciał…” Mogę go zrozumieć, kiedy czuje nad Dżamuną (Jamuną?) „odór zwęglonych trupów”, ale żeby tak wtedy wszędzie w Delhi rządziła woń dekompozycji, śmierci, zagłady? Wierzyć się nie chce, bo to w dzisiejszym Delhi, nawet tym Starym, czyli realnym, swąd nieobecny. Zapachy niemiłe są, ale nie w tak katastroficznej postaci.

Egzotyka azjatycka czy afrykańska kojarzona jest u nas, w tak zwanej cywilizacji zachodniej, ze smrodem, nieprzyjemnymi zapachami, dziwnymi, nieznanymi. I tak od dziesięcioleci owo stereotypowe spojrzenie wystraszało nas w patrzeniu na Indie. Opowieści Tereya utrwalają ten stereotyp. A co, u niego wtedy na Węgrzech, wszystko pachniało Panią Walewską? Stara to prawda: swojego smrodu się nie czuje, swój smród nie przeszkadza.

Terey chodzi po uliczkach starej części miasta i konstatuje: „odór rynsztoków, gnijących łupin i parującego moczu bił w nozdrza”. „Przez szpary w ścianach wyciekało światło lamp, niosły się odgłosy patefonów i maszyn do szycia kręconych niecierpliwa dłonią, śpiewy i płacz niemowląt. Rozsnuwały się zapachy przypalonego kokosowego oleju i trociczek, które tliły się wetknięte w naczynia pełne popiołu wotywnego”. Ale też „ciepły, czosnkowy odór bił z ciżby”.

Tymczasem tchnienie maszyn „owiewało twarz zapachem oliwy, kauczuku i kurzu”. „Od płyt posadzki … wstawała woń wysychającego kamienia”. „Z piecyka pod filarem niósł się swąd prażonych małpich orzeszków…” „Tęgie ciała pachniały mdlącą mieszaniną perfum i wschodnich przypraw korzennych”. „U źródła światła czuje swąd tej owadziej śmierci, jakby spalonego rogu”.

Powiedzieć, że doświadczał Terey orgii drażniących zapachów, to nic nie powiedzieć (Pilchu, ku Twojej chwale frazę Twą bezczeszczę).

Szedł Terey do pracy, a tam w hallu ambasady „dławił zapach środków przeciw moskitom, pasty, jadowitej farby z kokosowego chodnika i niedogaszonych papierosów”. W polskiej ambasadzie w 2025 r. tytoniowych zapachów nie czuło się już prawie wcale, choć pewno depresyjna boazeria z lat 70-ych, którą wyłożono korytarze i gabinet ambasadora, musiała wchłonąć tony śmierdzącego dymu przez te dekady ustawicznego palenia papierosów przez wszystkich i wszędzie. Ale bardziej czuć było u nas dziś odór brudnej szmaty, którą przez lata przeciągano po podłodze bez zmieniania wody, czuć było świeżo uzupełniany w ścianach odór smogu, mimo pracujących na full filtrów. Pierwsze, co zrobiłem, to rozpocząłem walkę z tymi zapachami. I po czasie sukces jakiś przyszedł. Dzięki pełnemu zrozumieniu współpracowników oczywiście.

Po pracy szedł Terey do klubu, a tam mu „smoking nasiąkł flitem i kamforą”, ale, dla równowagi, „tytoniowe pyły zaczynały pulsować aromatem”, bo – jak wiemy – kubańskie tytonie to były.

„W kuchni stał zaduch korzennych przypraw i spoconych ciał”. Hola, panie Terey, chodzę tu po restauracjach i nic mnie zapachowo raczej nie drażni. Zdecydowanie wolę tutejsze wonie przypraw od smrodu przypalonego oleju, frytek nim ociekających, słodkiego zaduchu przysmażanej kapusty, duszącego powiewu cebuli z patelni, który odpychał mnie od naszych restauracji w Polsce. Zdecydowanie wolę.

„W aucie stały mocne zapachy benzyny, nagrzanych plastików i rozprażonego powietrzna”. Dziś – benzyna bezołowiowa, plastiki nawet w tanich markach takiego grzanego efektu nie dają. I jest klimatyzacja, co szybko powietrze schładza, są filtry, które szybko smog neutralizują. Tereyowi było ciężej. W garażu ambasady: „mimo lekkiego oparu benzyny i smarów, wyczuwa przykry swąd konopi, ale wszystko nakrył ostry, zwierzęcy odór perfum dziewczyny, która przysunęła się w mroku”. W garażu, a raczej w podziemiach technicznych naszej ambasady fetor to niby mysi, niby koci, niby szczurzy, ale jednak już zanikający. Dziewczyny nie uświadczysz.

W Delhi wprowadzono obecnie ścisłe ograniczenia na wiek pojazdów, starszych niż dziesięcioletnie już nie ma. Ciężarówki mogą wjeżdżać do miast tylko nocą. Rury wydechowe nie kopcą. Jedyne jeszcze smrodliwe pojazdy to stare dwutakty – motocykle i tuk-tuki. Ale tyle ich, że jednak spacerować wzdłuż ruchliwych ulic się nie da, czuć w nosie zapomniany już w naszej części Europy swąd. W taksówce odnotowuje Radca, iż „wnętrze wozu pełne zaduchu, potu i mdłych pachnideł budziło obrzydzenie”. I ja długo nie mogłem się oswoić z przebijającym wszystkie aromaty tępym fetorkiem kwasu mlekowego, który na poczatku mojego pobytu szedł od kierowców, ich niemytych po nocy ciał, noszonych przez kilka dni tych samych koszul. Obsesja jakaś? Tylko mnie on przeszkadzał? Ale nasi ambasadcy kierowcy pachna dziś czystością na całe Chanakyapuri.

A jak pachną podróże po Indiach? Podróżowałem od pierwszych dni pobytu sporo. Wiadomo, że spałem w hotelach lepszych niż przeciętne. Wszystkie dawały mi wszakże komfortowe tło zapachowe. A Terey tylko narzekał. W hotelu „poduszka pachniała odorem kamfory”, a „w pokoju pachniało flitem i stęchlizną, po prostu pustką”. Znowu jak miło odnotować mi postęp.

Kiedy zajrzał Terey do szpitala, rozglądając się za Margit, „owionął go duszący odór środków dezynfekujących, ropy, krwi i potu, jaki cierpienie wyciska z ludzkich ciał”. Potem „zaduch rozkładającej się ropy dławił lepką słodyczą”. A innym razem „szpital cuchnął z daleka jodoformem i ropą, jakby nagłe ulewy przyśpieszały proces gnilny”. Ja w placówkach służby zdrowia Delhi śladu już po tych zapachach nie znalazłem. A szukałem. Bo zacząłem chodzić śladami Tereya i gubiłem się – geografia zapachów z jego opisów jednak nie przetrwała.

O, kolejny przykład – zabytki, miejsca turystyczne. Terey odnotowuje, że w Pałacu Wielkiego Mogoła „z wnętrza biła piżmowa woń nietoperzy i moczu oddawanego ukradkiem przez pątników”. Czuć dziś mdło gołębie, ich zastygłe łajno, mocz bezpańskich, choć łagodnych psów, ale już bynajmniej nie pątników. Więc znowu odmiana. Na lepsze.

Terey natrafia na tłum. I tłum też powala go zapachem i to jakże kobiecym, bo to demonstrujące kobiety były. „Duszną falą przywalił ich zmieszany zapach mocnych perfum, pudru, jakichś korzennych odorów, potu i rozgrzanych ciał”. „W powietrzu stał jeszcze odór piżma, korzenna woń zgrzanych ciał”. Prawda, kobiety tu nadal lubią pachnieć. A już szczególnie pachnie „trzecia płeć”, czyli hidźry, co zbierają datki na dwóch czy trzech skrzyżowaniach w Delhi. Nie powiem, że żebrzą, bo eleganckie kobiece szaty mają na sobie, są starannie wymalowane. Perfumy ichnie przebijają pancerz drzwi i okien luksusowych limuzyn, które zatrzymują się tam na światłach. Ciągną się za samochodem.

Wyjechał Terey poza Delhi i nos mu cierpi jeszcze bardziej, przykre doznania atakują aparat węchowy non stop. Na drodze „czuł na twarzy ostrą woń bydlęcego potu i zeschłej mierzwy”. Od pobocza szedł „odór spracowanych bydląt, mierzwy i cierpkiego dymu, który snuł się z ognisk palonych przed lepiankami”. Natrafia się i zdechła świnia, więc „owionął ich mdlący smród rozkładu”. W chatach „pachniało swojsko dymem, mokrą słomą, mlekiem, a trochę i mierzwą”. „Między glinianymi ścianami chałup o płaskich dachach stał swąd spalenizny, kurzych odchodów i wysychającego błota”. Przy innym domu, innym razem „powietrze pachniało sianem, goryczą liści i smołą”. Wyszedł Radca na podwórze, a „wielkie blaszane kubły wydawały cierpką woń fermentujących łupin”. „Czuł mdlącą, słodkawą woń odchodów z otwartych rowów ściekowych”. A dziś? Co tu gadać, wieś nadal wrażeń zapachowych dostarcza mocnych i niepodrabialnych, także w Polsce.

I znowu te nuty agonalne u Tereya: „Ziemia wydawała suchy, głodny zapach więdnienia i zamierania”. Można go zrozumieć. Zdaje się, że permanentna chandra, jaka męczyła go przez długie miesiące pobytu na placówce, programowała mu pracę receptorów węchowych. Wszystko mu śmierdziało, cuchło, capiło, trąciło. Może więc fakt, że ja wielu tych zapachów teraz nie odnajduję, wynika z tego, że ja jadę jeszcze na entuzjazmie, zapasie nastrojów pozytywnych, że filtruję sobie zapachy w neuronach węchowych, blokuję zapachy przykre, a może nawet korę węchową mam uszkodzoną, na anosmię zapadłem. Pomyślałbym tak, gdyby nie rzucił mnie z powrotem do hallu smród zza drzwi, kiedy nasze stadko pawi obsrało nam wejście do rezydencji.

Upał przyspiesza gnicie, ale wysusza powietrze. Kiedy przychodzi monsun, zaczyna oddawać zapachy ziemia. Terey odnajduje w powietrzu nuty w końcu witalne. „Wpadał podmuchami mocny zapach pnączy, mokrego siana i murów, cwałował po płaskim dachu”. „Z ziemi bił syty odór bujnego życia pleniącego się w fermentującej warstwie rozkładu, słodkawa woń jak z wazonu, w którym dawno nie zmieniano wody”. „Wdychał narkotyczne wonie pomnażającego się życia roślinnego, nasłuchiwał grania owadów, zuchwałego furkotu wielkich chrząszczy, które buczały mu wprost w ucho i jak kamyki staczały się po blachach wozu”. A „od zdziczałego trawnika na placu bił zapach namokłej roślinności, duszny i osiadający mgiełką wilgoci”. „Powietrze lgnęło do skóry jak oliwa, od glinianych chałup niosło dymem mokrego drzewa, tlącymi się badylami i ciężkim oparem pralni, schnących szmat i ługu”.

Po monsunie nowa fala zapachów: „Całe miasto pachniało świeczkami, taniec światełek, ciepły, żywy płomień odmieniał budowle, przydawał mroku”, ale w starym Delhi – „dławiący odór rynsztokowy, uryny, trociczek, fermentujących łupin z owoców, pachnideł, swąd płonącego masła w wotywnych kagankach i kuchenny olej palmowy, który wżerał się we włosy, tkwił w odzieniu”. Zgnilizna wdzierała się nawet do placówek dyplomatycznych. W biurze drażniła Tereya woń „nawilgłych, pofałdowanych pism, popiołu z papierosów strząsanego na dywan i mdłego odoru DDT”. Kto dziś pamięta DDT? Może szkodliwe dla ludzi było, ale jakże skuteczne. Dziś co i rusz trzeba mury placówek dyplomatycznych odrobaczać i odkażać. I żadne wonne immunitety także wtedy ich nie chroniły. Poszedł Terey na przyjęcie do ambasady ZSRR w listopadzie. „Wieczór chłodnawy, powietrze o smaku lekkiego wina zostawia na języku cierpki ferment”.

Bo odnotujmy jeszcze, że Tereyowi każda pora dnia pachniała inaczej. „Zapamiętaj sobie tę cierpką woń – upomniał – to zapach Indii w porę wieczerzy”.

A gdy zapadła już noc – „gęste, dławiące od woni powietrze stało nieruchome”.

Musiały te wszystkie zapachy spajać się z krajobrazami, porami dnia, ludźmi, współtworzyć ściśle tożsamość Indii. Nawet pieniądze pachniały mu tu inaczej. Bo na pożegnanie: „zwinął pachnące swoiście, śliskie od świeżości banknoty…”

I chciał te swoje Indie zatrzymać w pamięci przez zapachy? A przecież tak odpychająco je opisywał. Ale przyrzekł sobie, aby „pamiętać zapach suchych liści, kurzu i mierzwy.”

Pamięć istotnie magazynuje zapachy, utyka je w szuflady związane z miejscami. Chodzę ja dziś po Delhi i niewiele z tego magazynu mogę odkurzyć. Dlaczego? Bo postęp, rozwój, modernizacja wyjaławia nam powietrze, wytrąca zapachy z atmosfery? Nie tylko w Indiach? Pojadę na urlop do Polski i sprawdzę na sobie.