Współczesne zmagania z neutralnością, czyli bierność staje się „jazdą bez biletu”

Wspominałem tydzień temu, że po II wojnie światowej jałtański podział Europy nadał nowy kontekst doktrynie neutralności. Neutralność stanowiła element (flankowej) buforowości między oboma blokami. Wielowiekowe doświadczenia neutralności Szwecji i Szwajcarii dawały jakąś odpowiedź na wyzwanie, jak funkcjonować mniejszym państwom w warunkach totalnej konfrontacji międzyblokowej. Ale Finlandia i Austria musiały ją dla siebie od podstaw wykoncypować po to, aby uniknąć wpadnięcia w orbitę Sowietów. Dziś Szwecja i Finlandia dokonują historycznego zwrotu, żegnając się z neutralnością. Okazuje się, że w warunkach sąsiedztwa z agresywnym i łamiącym wszelkie zasady zmilitaryzowanym państwem, neutralność nie gwarantuje już bezpieczeństwa. Paradoksalnie więc Związek Sowiecki, mimo całej swej ekspansjonistycznej i cynicznej ideologii, był dla neutralnych sasiadów partnerem bardziej przewidywalnym niż dzisiejsza Rosja. Putin nieprzewidywalnością przebił samego Stalina.

Szwedzka neutralność wyrosła z traumy wojen napoleońskich. Ale wynikała z bezapelacyjnego uznania rosyjskiej dominacji na północy Europy. Rywalizacja z Rosją została w zasadzie rozstrzygnięta pod Połtawą w 1709 r. Szwedzi pogodzili się, że dać rady Rosji nie będą w stanie nawet z zewnętrzną pomocą. A w 1809 r. utracili jeszcze na rzecz Rosji Finlandię. Od 1812 r. za sprawą Jeana Baptista Bernadotte’a neutralność stała się oficjalną polityką kraju. Co prawda w latach 1813-14 r. uczestniczyła jeszcze Szwecja w wojnie przeciw Francji (i Danii), ale i po to, aby dać należyty sygnał, że jest po stronie antynapoleońskiej koalicji, mimo iż rządzona przez regenta „Napoleonidę”. A stratę Finlandii rekompensowała odebraniem (siłą) z rąk duńskich Norwegii, co potwierdził Traktat Kiloński z 1814 r.

Od tego czasu w żadnych działaniach zbrojnych nie uczestniczyła. Jedynym uznanym wyjątkiem było wsparcie Duńczyków w pierwszej wojnie z Prusami o Szlezwik w latach 1848-1851.

Swoją neutralność przyjęła określać jako zbrojną. Rozwijała potencjał militarny mający odstraszać potencjalnego agresora. I wyszła bez szwanku z obu wojen światowych. Po drugiej wojnie światowej zrezygnowała z ubiegania się o członkostwo w NATO, nie dążyła (aż do początku lat dziewięćdziesiątych) do członkostwa w Unii Europejskiej. Tym niemniej współpracowała w sferze wywiadowczej z Zachodem. I liczyła na to, że jeśli zaatakuje ją ZSRR, będzie mogła skorzystać z pomocy NATO. Owszem, w 1994 r. okazało się, że Amerykanie takie zapewnienie składali w latach sześćdziesiątych w kontekście rozmieszczenia przez USA rakiet balistycznych Polaris na łodziach podwodnych w akwenach okalających północną Europę.

A Szwedzi w obsesyjnym strachu tropili eskapady radzieckich okrętów podwodnych na ich wodach terytorialnych, zwłaszcza sztokholmskiego archipelagu. Szykowali kraj do rozległej wojny partyzanckiej utrzymując zakonserwowane czołgi, wozy bojowe i artylerię w stodołach, szopach, stajniach, licząc, że powstrzyma to Sowietów przed rozważaniem inwazji. Wizytowałem te stodolniane „centuriony” w 1993 r. w gronie ekspertów od środków budowy zaufania. Chciano nas przekonać, że państwa neutralne nie mogą sobie pozwolić na militarną transparencję.

W 1992 r. nową postacią neutralności stała się doktryna „militarnego niezaangażowania w czasie pokoju”. Szwedzi aktywnie wyszli ze swoją polityką na płaszczyznę globalną. Stali się awangardą myślenia o ekologii, pomocy rozwojowej, prawach kobiet. I wyraźnie osłabili swój wysiłek obronny. Uwierzyli w koniec historii? Członkostwo w Unii Europejskiej (i rozwój tożsamości obronnej Unii) postawiło ją przed dylematem, jak zdefiniować współcześnie jej neutralność. Dziś dylemat został rozstrzygnięty jednoznacznie poprzez decyzję o wstąpieniu do NATO.

W najbardziej ortodoksyjnej formie chciała praktykować neutralność Szwajcaria. Jej neutralność miała być neutralnością niewzruszoną i kategoryczną (integralną). Przyjęła Szwajcaria politykę neutralności po Kongresie Wiedeńskim, który Szwajcarię odrodził w znanym do dziś kształcie. Potwierdzona została w Akcie Paryskim z 1815 r. i wpisana do konstytucji Konfederacji. Akt Paryski przyjęty przez Austrię, Prusy, Rosję i W. Brytanię bynajmniej nie czynił ich gwarantami neutralności, ale raczej zdawał neutralność Szwajcarii na ich wyroki. Powodował, że w czasach Świętego Przymierza nie raz i nie dwa mieszały się mocarstwa w sprawy wewnętrzne Szwajcarii (np. w kwestii przyjmowanych przez nią uchodźców politycznych).

W praktyce Szwajcaria pozostawała neutralna od traktatu pokojowego z Francją w 1516 r. przyjętego po niesławnym laniu pod Marignano w 1515 r. Sprowadzała się w szczególności do niepakowania się w żadne intrygi wojenne, które Francja mogłaby traktować jako jej wrogie. I nie pakowała się Szwajcaria konsekwentnie w intrygi żadne.

Po I wojnie światowej jej neutralność zagwarantowała Liga Narodów, której siedzibę zresztą gościła Szwajcaria na swoim terytorium. Po II wojnie światowej neutralność stała się oczywistym aksjomatem. Najpełniejszą wykładnię kategorycznej (abstencjonalnej) neutralności Szwajcarii formułowała tzw. doktryna Bindschendlera (prawnika szwajcarskiego) spisana na czterech stronach maszynopisu w 1954 r. Nie została przełożona na instrumenty prawne, ale była stosowana w praktyce. Wykluczała ona udział Szwajcarii w jakichkolwiek porozumieniach i instytucjach mogących wpływać na jej politykę bezpieczeństwa. Szwajcaria nie wstąpiła początkowo do ONZ (uczyniła to dopiero w 2002 r.!). Do Rady Europy dołączyła dopiero w 1963 r. Uczestniczyła od zarania w procesie KBWE (OBWE), domagając się (z dobrym skutkiem) do zapisania swojego statusu neutralności w Akcie Końcowym KBWE z 1975 r. O wejściu do UE do dziś nie ma mowy. Ale pragmatyzm gospodarczy powodował, że do COCOM musiała przystąpić już w 1951 r. I wzięła pieniądze w ramach Planu Marshalla. Zawsze była gotowa świadczyć dobre usługi dyplomatyczne między państwami w stanie konfliktu. W wielu przypadkach reprezentowały jej ambasady zwaśnione strony przy zerwaniu stosunków dyplomatycznych, np. po wojnie rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r.

W sensie militarnym utrzymywała samowystarczalność militarną. Szkoliła powszechnie poborowych (słynne karabiny przechowywane przez rezerwistów pod łóżkiem), ryła schrony przeciwatomowe, utrzymywała do XXI wieku niesłychanie sprawne pułki piechoty rowerowej, ale liczyła, że NATO nie pozwoli wystawić jej na pastwę uderzeń sowieckich i przyjdzie z pomocą.

Dziś o porzuceniu neutralności jeszcze nie myśli. Ale konsekwentnie przyłączała się do sankcji unijnych wobec Rosji i w sensie polityczno-moralnym opowiedziała się jednoznacznie po stronie Zachodu w konflikcie na Ukrainie. Ma to geopolityczne szczęście, że żadnego zagrożenia w bezpośrednim otoczeniu nie doświadcza. Nadal w społeczeństwie utrzymuje się silna suwerennistyczna mentalność, co komplikuje elicie czasem relacje z Unią Europejską i temperuje zaangażowanie polityczne w świecie. Ale i w przypadku Szwajcarii neutralność z czasem może zawężać się i ograniczać jedynie do symboliki.

W przypadku Finlandii neutralność stała się sposobem na przeżycie państwa. Nie chciała po II wojnie światowej podzielić losu Polski, Czechosłowacji czy Węgier. Dzielną postawą w wojnie zimowej 1939-1940 r. oszczędziła sobie losu „Bałtów”. Chciała przetrwać jako państwo demokratyczne i zachodnie, niekomunistyczne i oferowała swoją neutralność jako gwarancję lojalności wobec Związku Radzieckiego.

Paryski Traktat Pokojowy z 1947 r. ograniczał rozmiar sił zbrojnych Finlandii, oddawał Sowietom Petsamo, a półwysep Porkalla czynił (w praktyce do 1956 r.) radziecką bazą. Do tego jeszcze narzucał Finlandii reparacje wobec ZSRR (spłacono do 1952 r. ponad pół miliarda USD ). Finlandia pokornie warunki te zaakceptowała. A w kwietniu 1948 r. zawarła Traktat o Przyjaźni z ZSRR. Zobowiązywał on Finlandię do stawiania oporu wobec ewentualnego ataku ze strony Niemiec i ich sojuszników. W rosyjskiej interpretacji, wykluczał ten zapis członkostwo Finlandii w NATO (przynajmniej dopóki członkiem NATO są Niemcy, ale Traktat utracił moc w 1992 r.).

W takich okolicznościach rodziła się doktryna Paasikivi-Kekkonena i pojęcie finlandyzacji jako sposobu na przeżycie. Skutkiem doktryny był brak udziału Finlandii w Planie Marshalla, nieobecność w NATO, Unii Europejskiej (do 1995 r.), a nawet aż do maja 1989 r. – w Radzie Europy. W polityce wewnętrznej wprowadzono po II wojnie światowej elementy cenzury. Wycofano z bibliotek książki wskazane przez ambasadę radziecką jako antysowieckie, nie zezwalano na pokaz niektórych zachodnich filmów. Nie można było kupić „Archipelagu Gułag”. Finowie niewiele wiedzieli z miejscowej prasy o inwazji sowieckiej na Węgry w 1956 r. czy Czechosłowację w 1968 r., a już, Boże broń, nie wyczytali tam żadnych uwag krytycznych pod adresem ZSRR. Ambasada ZSRR ingerowała w życie wewnątrzpolityczne tropiąc sowietofobów nawet na poziomie członków rzadu. A i tak Finowie żyli w strachu przed możliwą inwazją (nie tylko drogą lądową, bo planowano w Moskwie również zmasowany desant z Estonii).

Gra wszakże była warta świeczki. Finlandia ocaliła niepodległość i demokrację. A finlandyzacja stała się szczytem marzeń kręgów opozycyjnych w Polsce, Czechosłowacji czy na Węgrzech. Finowie terminu specjalnie nie darzyli sympatią widząc w nim ładunek pejoratywny – oportunizm geopolityczny. Współcześnie wróciła finlandyzacja jako model, który mogłyby przyjąć niektóre państwa postsowieckie, tak by pozwolono im budować zachodnią demokrację przy założeniu ich neutralności względem Rosji. W trakcie kryzysu wywołanego przygotowaniami do rosyjskiej inwazji na Ukrainę na początku 2022 r. nie brakowało na Zachodzie głosów, że tylko finlandyzacja może ocalić ukraińską niepodległość. W trakcie wymuszonych negocjacji z Rosją po lutowej inwazji, Ukraińcy przekazywali publicznie, że gotowi byliby zrezygnować z dążenia do członkostwa w NATO i przyjąć status neutralności, ale pod warunkiem odpowiednich gwarancji. Nie ulega watpliwości, że jedynymi skutecznymi gwarancjami mogą być tylko gwarancje zobowiązujące niektóre państwa NATO do okazania pomocy Ukrainie w przypadku pogwałcenia jej statusu. A więc pośrednio angażujące NATO. Czyli wiążące NATO z jej bezpieczeństwem. A już dziś państwa NATO okazują Ukrainie wsparcie zbrojeniowe, szkoleniowe, rozpoznawcze i polityczne na nieznaną w historii Sojuszu skalę.

A Finlandia wchodzi do NATO. Jak skwitował Prezydent Biden: chciał Putin finlandyzacji Europy, dostał jej natoizację.

Austria wybijała się po II wojnie światowej na neutralność najdłużej. Bo i trudniej jej było, biorąc pod uwagę, że okupowały ją wojska zwycięskich mocarstw, w tym i sowieckie. A przecież powiadał Stalin, że tam gdzie żołnierz sowiecki, tam i ustrój socjalistyczny. Neutralność stała się we Wiedniu sposobem na pozbycie się obcych sił zbrojnych i budowę demokracji.

Sytuacja polityczno-militarna Austrii pozostawała ku połowie lat pięćdziesiątych zakładnikiem nierozwiązania problemu niemieckiego. A politycznie obecność obcych wojsk nie miała większego sensu. Coraz bardziej więc nabierała dynamiki koncepcja neutralności. Sowieci chcieli wszakże, by wpierw zastosowano ją do Niemiec. Amerykanie zaakceptowali koncepcję austriackiej neutralności dopiero pod koniec Berlińskiej Konferencji w 1954 r., ale bali się użycia jej jako precedensu dla Niemiec. Uznali wszakże z czasem ryzyko sowietyzacji Austrii na wzór NRD za mało prawdopodobne. Austriackie siły wojskowe mogły zaś być cennym wsparciem w zatrzymaniu ewentualnego pochodu sił radzieckich z Węgier i Czechosłowacji.

Kiedy Sowieci zgodzili się oddzielić kwestię austriacką od rozwiązania problemu niemieckiego, sprawy potoczyły się szybko. Kończący okupację sojuszniczą Traktat Państwowy z 1955 r. nie zawierał wszakże żadnego odwołania do neutralności. Wprowadzono ją ustawą konstytucyjną z 26 października 1955 r. Austria ogłaszała wieczystą neutralność w celu zapewnienia nietykalności swojego terytorium i niezawisłości na zewnątrz. Zakładała ona nieprzystępowanie do sojuszy i niezezwalanie na funkcjonowanie obcych baz na jej terytorium.

Austria była jedynym krajem okupowanym w części przez wojska sowieckie, który skorzystał z Planu Marshalla. Nie wstąpiła do NATO i Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Do ONZ i Rady Europy przyjęto ją dopiero po zawarciu Traktatu Państwowego.

W latach dziewięćdziesiątych podlegała austriacka neutralność istotnej reinterpretacji. Doktryna Vedrossa z lat pięćdziesiątych zakładała, że austriacka neutralność dotyczyła w zasadzie wyłącznie sytuacji wojennych. Nie krępowała swobody w wyrażaniu poglądów politycznych, a zwłaszcza nie oznaczała tzw. neutralności ideologicznej. Ale w praktycznej interpretacji spowodowała trzymanie się z boku od procesu integracji europejskiej. Ostrożność tę zarzucono z upadkiem ZSRR i bloku komunistycznego.

Neutralność Austrii sprzyjała jej rosnącej aktywności na polu rozbrojenia globalnego.

W 1997 r. byłem głównym negocjatorem z ramienia Polski konwencji o zakazie min przeciwpiechotnych. Proces negocjacji zaczął się wtedy konsultacjami we Wiedniu, a podstawą rokowań był projekt oficjalnie firmowany przez Austrię. Decydująca rozgrywka miała miejsce na konferencji, która rozpoczęła się we wrześniu 1997 r. w Oslo. Zadanie miałem niełatwe. Przede wszystkim opierał się naszemu przystąpieniu do konwencji MON. Miał ku temu wprawdzie niebagatelne argumenty, ale silne impulsy z innych ośrodków władzy (w tym i Pałacu Prezydenckiego) kwestionowały kurs wojska. Urastały te kontrowersje do wymiaru doktrynalnego: czy konwencja jest przedsięwzięciem rozbrojeniowym czy też aktem prawa humanitarnego. Spór mógł zostać rozwiązany kompromisowo dopiero, kiedy po wyborach parlamentarnych szefostwo resortów objęli Bronisław Geremek (MSZ) i Janusz Onyszkiewicz (MON). Konwencję w Ottawie podpisaliśmy w grudniu 1997 r., choć nie spieszyliśmy się przez lata całe z ratyfikacją.

Na negocjacjach w Oslo miałem robić wszystko, by parametry konwencji nie komplikowały naszego ewentualnego przystąpienia. Musiałem więc atakować austriacki projekt, ale z pozycji konstruktywnych, czyli motywowanych troską, aby konwencja stała się szybko instrumentem uniwersalnym. Okazało się wszakże, że dla Austrii i wspierającej ją grupy państw projekt był w zasadzie nie negocjowalny. Kiedy zgłosiłem poprawkę dotyczącą rozluźnienia harmonogramu niszczenia min, wsparły mnie ledwie dwa czy trzy państwa, a Austria uznała, że nie ma nawet o czym rozmawiać. Nie chcieli nawet pójść na tzw. indykatywne głosowanie. Po sesji wszakże podeszło do mnie kilku dyplomatów, którzy nasze stanowisko po cichu popierali. Postanowiłem więc rozkręcić (wspólnie z ambasadorem Brazylii) akcję zmobilizowania poparcia. I przez noc udało się to zrobić. W głosowaniu następnego dnia opowiedziała się za naszym stanowiskiem co prawda mniejszość delegacji, ale była to mniejszość, z którą trzeba było się liczyć. W efekcie do stosownych zapisów projektu Austriacy zostali zmuszeni wprowadzić poprawkę. A my odnieśliśmy symboliczny co prawda, ale negocjacyjny sukces. Projekt okazał się być negocjowalny także w kluczowych kwestiach.

Negocjacyjna zdobycz cieszy o wiele bardziej, jeśli negocjowało się „pod górkę”, przekonując do siebie początkowo niechętnych partnerów. Bo, jak się gra „na wyjeździe”, z silniejszym przeciwnikiem, któremu jeszcze sprzyja ponadwymiarowo sędzia, pokazując naszemu zawodnikowi czerwoną kartkę i dyktując niezawinioną „jedenastkę”, przedłużając czas gry, to i remis może smakować słodziej niż zwycięstwo. Bo porażka to zawsze jednak porażka, nawet w najbardziej heroicznym stylu.

Austria kontynuując owe chwalebne globalne tradycje stała się jednym z głównych promotorów Traktatu o zakazie broni atomowej. Wszedł on w życie w 2012 r., a Austria wspólnie z Irlandią były pierwszymi spośród członków Unii Europejskiej, które stały się stroną Traktatu. I jak w przypadku Szwajcarii, neutralność stała się częścią austriackiej mentalności (podobnie jak oparcie armii na poborze powszechnym i prorosyjskie sympatie elit politycznych i gospodarczych). Nadal uważa sie tam, że może być ona dźwignią w promowaniu wizerunku kraju jako mediatora z Rosją. Złudne to wszakże w dłuższej perspektywie założenia.

Irlandzka neutralność nigdy nie została zapisana w akcie prawnym. Stanowi niepisaną polityczną dyrektywę honorowaną przez wszystkie rządy od czasów sprzed II wojny światowej. Jeszcze przy narodzinach Wolnego Państwa Irlandzkiego godziła się Irlandia na powierzenie Wielkiej Brytanii odpowiedzialności za obronę. Ta zależność wszakże kłóciła się z dążeniem do pełnej emancypacji.
Irlandia wybrała neutralność zarzucając opcję „neutralności zbrojnej”. Jej wojsko zawsze miało rozmiar symboliczny. Po wojnie nie wstąpiła do NATO (stała za tym i żółć związana z utrzymującym się podziałem wyspy). Ale była gotowa zawrzeć dwustronny pakt obronny z USA. Jest członkiem założycielem Rady Europy. Ale do ONZ przyjęto ją dopiero w 1955 r., choć wniosek złożyła jeszcze w 1945 r. Był on jednak blokowany przez Rosję (początkowo pod pretekstem braku stosunków dyplomatycznych).

Enda Kenny sprawujący w latach 2011-2017 urząd premiera uznawał, że Irlandia nie jest neutralna. Jest po prostu niesprzymierzona („unaligned”). Irlandia pozwala więc obcym samolotom wojskowym tankować w Shannon (pod warunkiem że są nieuzbrojone, ale po 11 września 2001 r. ten warunek złagodzono i nie dotyczy on samolotów operujących w ramach działań autoryzowanych przez Radę Bezpieczeństwa ONZ). Jej siły zbrojne mogą uczestniczyć w operacjach poza granicami kraju, ale pod warunkiem, że jest operacja prowadzona bądź autoryzowana przez ONZ, a udział irlandzki ma zgodę rządu i parlamentu.

Irlandia wszakże trzyma się z daleka od integracji obronnej w ramach UE. Jej konstytucja zabrania Irlandii uczestniczyć w decyzji przewidującej utworzenie wspólnej obrony UE. Ale partycypuje Irlandia w PESCO. Bierze też udział w Partnerstwie dla Pokoju sprzęgniętym z NATO.

Opisywane powyżej neutralnościowe polityki Austrii, a zwłaszcza Irlandii, a także innych państw o specyficznej polityce bezpieczeństwa są istotnym czynnikiem rzutującym na możliwości rozwoju tożsamości obronnej i bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Już Traktat Lizboński dla niektórych z nich okazał się nie lada wyzwaniem. Zawierał on bowiem m.in. tzw klauzulę solidarności i perspektywę tworzenia wspólnej tożsamości w dziedzinie bezpieczeństwa. W efekcie Unia Europejska musiała pójść na format współpracy zainteresowanych państw w sprawach obronnych (PESCO). W podejściu niektórych państw jakby oddawano prymat trwałości własnej polityki nad możliwie temporalną perspektywą istnienia Unii Europejskiej. Bo co jeśli Unia się rozpadnie, jeśli opuszczą ją państwa, które postrzegane są jako dostarczyciele bezpieczeństwa? Będzie trzeba wracać do neutralności, ale powrót to będzie mało wiarygodny. Strategiczny kompas, przyjęty przez Unię w 2022 r. dylematów tych nie rozstrzyga.

Gwoli sprawiedliwości odnotować należy, że w europejskich wydaniach neutralności nie chodziło wyłącznie o pozycjonowanie względem zagrożenia ze strony Rosji. Dobrym przykładem była Malta.

Malta wzięła kurs na neutralność w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Chciała, aby jej neutralność została zagwarantowana przez cztery śródziemnomorskie kraje – Francję, Algierię, Libię i Włochy. A gwarancje miałyby dodatkowo być wsparte pomocą finansową. Nikt z partnerów nie przejawił szczególnego entuzjazmu, zwłaszcza jeśli chodzi o aspekt finansowy. Jedynie Włochy szybko podpisały dokument z gwarancjami wojskowymi.

Ostatni brytyjski okręt wojskowy (HMS „London”) opuścił w 1979 r. bazę na Malcie, a 15 maja 1981 r. Malta ogłosiła neutralność, jeszcze tego samego dnia uznaną przez Włochy. W 1987 r. neutralność została wpisana do konstytucji. Malta zobowiązała się do prowadzenia polityki niezaangażowania i nieuczestniczenia w sojuszach wojskowych. Nie zezwalała na tworzenie obcych baz wojskowych na jej terytorium, a także żadnych instalacji wojskowych (jeśli nie służą obronie własnej).

Dołączyła wszakże do Partnerstwa dla Pokoju, uczestniczy w misjach stabilizacyjnych w ramach UE, ale nie zgłosiła się do PESCO (tłumaczyła, że musi poczekać i ocenić tego ewentualne skutki).

Malta została swego czasu przyjęta do Ruchu Państw Niezaangażowanych. Podobnie jak Cypr. Ten zresztą związał się z Ruchem u jego zarania. Wziął udział w założycielskiej konferencji w Belgradzie w 1961 r. (a arcybiskup Makarios uczestniczył nawet konferencji w Bandungu w 1955 r., czyli jeszcze przed formalną niepodległością). Nie przeszkadzał w tej polityce fakt, że na jego terytorium cały czas funkcjonują brytyjskie bazy wojskowe. Uczestniczy Cypr w PESCO i CSDP (wspólnej polityce bezpieczeństwa i obrony).
Wchodząc do UE w 2004 r. zarówno Malta, jak i Cypr opuściły Ruch Państw Niezaangażowanych.

Neutralność europejska, wydaje się, wyczerpuje swój potencjał. Jej grabarzem stał się niewątpliwie Putin. Nieprzewidywalność jego Rosji czyni gwarancje neutralności złudnymi. W konfrontacji z Rosją nie ma miejsca na strefy neutralne, a tym bardziej szare. Im silniejsza tożsamość Unii Europejskiej, im bardziej przekonująca misja NATO (vide madrycka koncepcja strategiczna z 2022 r.), tym zapotrzebowanie na realną neutralność mniejsze. Jeśli Ukraina wytrzyma napór Rosji i obroni niepodległość, zostanie członkiem Unii Europejskiej, wejdzie też do NATO.

A już globalnie neutralność bogatego europejskiego państwa, co to nie będzie doktrynalnie posyłać żołnierzy na misje wojskowe, potępiać przemoc, stosować kiedy trzeba uznane środki przymusu, musi budzić coraz większe wyrzuty sumienia. „Moja chata z kraja” nie jest moralnie zdrową filozofią na czas borykającego się z chaosem świata. Ale kiedy chodzi o kwestie bezpieczeństwa narodowego, parenetyczne wezwania skutek mają nadal ograniczony.


Świat nadal obchodzi dwunastego grudnia międzynarodowy dzień neutralności.

Tajemnica zawodowego sukcesu – pocałowałem Kamień z Blarney (w neutralnej Irlandii) i od tamtej pory nikt nie był w stanie przy stole negocjacyjnym oprzeć się mojej perswazji.