Postęp techniczny napędza historię. To, że dokonująca się obecnie rewolucja technologiczna zmieni świat, nie podlega dyskusji. Możliwości, jakie stworzyła cyfrowa technologia i Internet, były pierwszym impulsem uruchamiającym naszą wyobraźnię. Jeremy Rifkin przed laty do Internetu dodawał jeszcze jako faktor zmiany energię odnawialną. Miały nowe źródła energii zdemokratyzować energię, przeobrazić ekonomikę, społeczeństwo, politykę. Demokratyzacja energii zaś miała przeorganizować władzę. Potęga miała układać się horyzontalnie. Rifkin wprowadził pojęcie „lateral power”. Kapitalizm funkcjonowałby w sposób rozproszony. Mastodontowe twory gospodarcze i polityczne miałyby wymrzeć. Tyrania własności zastąpiona byłaby przez prawo dostępu. Gospodarka funkcjonowałaby na zasadzie współdzielenia. Prawo własności intelektualnej przestałoby obowiązywać. Któż by tego nie chciał? Nic tylko kibicować udanej realizacji ambitnych celów „Fit for 55”.
Jeszcze bardziej emocjonalnie poruszyło naszą wyobraźnię wykorzystanie możliwości „big data”. Społeczeństwo miałoby otrzymać narzędzia przewidywania przyszłości i kształtować ją z pomocą gotowych algorytmów.
Dziś wstąpiliśmy na wyższy jeszcze poziom rewolucji – poziom związany ze sztuczną inteligencją. Już Hawking zapowiadał, że rozwój sztucznej inteligencji oznaczać będzie kres rodzaju ludzkiego. Dekady temu Fukuyama chciał opisywać „post-ludzką cywilizację”. Kurzweil wieszczył, że około roku 2040 „osobliwość” wynikająca z organicznego połączenia sztucznej i ludzkiej inteligencji zacznie przejmować rządy nad światem. Nawet jeśli przyjąć, że znów zadziała prawo prognostyczne stanowiące, że wszystko stanie się później i inaczej niż planujemy, to wizja Kurzweila zmusza do zadumy.
Dziś badanie następstw cyfrowej rewolucji, big data i sztucznej inteligencji w odniesieniu do stosunków międzynarodowych skupia się na militarnym wykorzystaniu nowych technologii. Cyfrowe narzędzia wykorzystywane są już teraz do prowadzenia hybrydowych wojen. Automatyzacja wyboru celów, masowe wykorzystanie bezpilotowych statków i pojazdów, zdalne paraliżowanie sieci zarządzania i kluczowej infrastruktury stały się bazowymi elementami sztuki wojennej. Sprawdzono już w użyciu roboty-zabójców (Izrael zgładził irańskiego naukowca nuklearnego Mohsena Fakhrizadeha z pomocą automatycznej broni). Testowane są w praktyce autonomiczne pociski (które cel wybierają sobie same w sposób inteligentny). Dochodzą do tego nowe możliwości biofizycznego udoskonalenia zdolności bojowych żołnierza.
Nie dziw, że tuzy myśli strategicznej zaczęły badać skutki sztucznej inteligencji dla polityki międzynarodowej. Nawet sam Henry Kissinger dobiegający wtedy setki lat współfirmował znaczącą publikację poświęconą sztucznej inteligencji. Główne zmartwienie strategów sprowadza się do tego, że sztuczna inteligencja przyspieszy tempo decyzji militarnych, w tym dotyczących wydarzeń na polu boju, i wywoła nieznane w przeszłości ryzyko niezamierzonych uderzeń, zmasowanych odpowiedzi na fałszywe alarmy czy przypadkowe incydenty. Tempo wydarzeń wyprzedzać będzie sprawność ludzkich procesów decyzyjnych. Jeśli zaś wojna przejdzie pod dowództwo sztucznej inteligencji, nie będzie możliwości uruchamiania także niezbędnych mechanizmów politycznych i dyplomatycznych ją zapobiegających lub zatrzymujących.
Wysokie ryzyko nieopanowania skutków awarii nuklearno-rakietowych towarzyszy nam od wprowadzenia atomu na uzbrojenie armii. Incydentów, które mogły wywołać globalny konflikt nuklearny, było w minionych 60 latach co najmniej kilkanaście. Wszystkie udało się rozładować. Przede wszystkim dlatego, że sygnały alarmowe interpretował człowiek. W przyszłości jednak nie będzie dla niego już miejsca. Dobrze, że uznane mocarstwa nuklearne zdają sobie z tego sprawę. Mają procedury postępowania w przypadkach fałszywych alarmów. Ale co robić, jeśli grupy przestępcze, terroryści międzynarodowi, a nawet państwa występne zaczną czynić użytek ze sztucznej inteligencji, aby celowo zaśmiecić przestrzeń sygnałami o fałszywych atakach po to, aby zwyczajnie sprowokować algorytmy państw nuklearnych do wojny? Znamy taki scenariusz już od czasu „Żyje się tylko dwa razy” z serii filmów o Jamesie Bondzie.
Jednakowoż możliwe zastosowanie sztucznej inteligencji wykracza daleko poza sferę twardego bezpieczeństwa. Można ją stosować także w miękkich celach polityki zagranicznej. Także niestety w celach niecnych.
Technologie cyfrowe są już teraz wykorzystywane w sposób agresywny do osłabienia innych państw i społeczeństw. Z ich pomocą próbuje się wpływać na wyniki wyborów i nastroje społeczne. A co najgorsze, stosuje się te technologie dla autorytarnej kontroli nad własnymi społeczeństwami. Chiński system społecznego zaufania uświadamia, że jest czego się bać.
Cieszy, że w listopadzie 2023 r. udało się uzgodnić na spotkaniu w Bletchley pierwszą międzyrządową deklarację, pod którą podpisały się m.in. i Unia Europejska, i USA, i Chiny, analizującą ryzyka związane ze sztuczną inteligencją i sygnalizującą chęć współpracy międzynarodowej.
Chciałem się przekonać, co sama sztuczna inteligencja sądzi o swoim wpływie na dyplomację. Oto uzyskana już jakiś czas temu odpowiedź (po angielsku). Znamienne, że sztuczna inteligencja widzi głównie same pozytywy. Naiwność to czy dalekowzroczny podstęp?
„AI can influence diplomacy and international relations in various ways, such as:
- Improving national policymaking processes by using AI to identify problems, analyze data, generate solutions, and evaluate outcomes.
- Supporting diplomatic activities by using AI to assist in negotiations, research, communication, translation, and information management.
- Enhancing diplomatic security by using AI to monitor personnel, detect anomalies, and prevent cyberattacks.
- Creating new challenges and opportunities by using AI to disrupt the global balance of power, foster cooperation or competition, and raise ethical and legal issues.
A zachodni prorocy wpływu rewolucji technologicznej na świat opisują przecież od lat przyszłość w dystopijnych barwach. Jedni, jak kiedyś Robert Gordon, zapowiadają rozwojową stagnację, „gospodarkę post-wzrostową”. Już dziś sztuczną inteligencję widzi się jako czynnik upadku wielu dziedzin gospodarki, źródło masowego bezrobocia, obniżenia poziomu płac, zwiększenia nierówności społecznych. Piketty wystraszył nas parę lat temu wystarczająco perspektywą rentierskiego świata, w którym to renta z nagromadzonego bogactwa, a nie zysk i praca, staje się przepustką do dobrobytu. Tyler Cowen zaś opisując „społeczeństwo post-pracy”, oparte na tyranii kompetencji („tyrany of merit”), większą jego część traktuje jako ludzi zbędnych, wypełniających czas zajęciami społecznie zupełnie bezproduktywnymi. Fukuyama zapowiadał nowe podziały klasowe, wielkie pęknięcia na tle kryterium sprawiedliwości, związane z dostępem do technologii przedłużających życie.
Co pociesza, to fakt, że życie wnosi korekty do sporządzanych dekadę temu wizji przyszłości. Technologie cyfrowe jednak dają wzrost, nierówności aż tak nie rosną, pojęcie „zbędności” jest wysoce względne.
Zachodni badacze przyszłości nawet jeśli uznają, że nowe technologie zapewnią człowiekowi zdrowie, wydłużą mu niesłychanie życie do granic nieśmiertelności, napełnią (jak pigułki Huxleya) szczęściem, wyposażą w nadludzkie możliwości, to zawsze gdzieś znajdą „dziurę w całym”. Jak Harari, który wystraszył nas, że wszystkie te zdobycze okupimy utratą najwyższego dobra człowieka – utratą osobistej wolności. Algorytmy będą przewidywać, kształtować i zaspokajać wszelkie nasze potrzeby. Staniemy się kukiełkami w teatrze cyfrowych dyktatur.
Sławoj Żiżek radził wszakże nie traktować wolności jako absolutu. Pisał, że wolność to słaby fundament kapitalizmu, pusty w środku. Zachód wykoślawił pojęcie wolności, a zachodnie społeczeństwo zmusza nas do dokonywania „wolnych” wyborów.
Ludzie Zachodu uciekają więc od wolności, a nowe technologie tylko im w tym pomogą.
A tak na poważnie, będą ludzie gotowi ją poświęcić w imię wyższych wartości. Tak jak dla wyższych wartości są obecnie gotowi poświęcić poziom dobrobytu. Nie spełniła się przepowiednia konsumpcyjnego amoku. Czyste i bogate środowisko naturalne okazało się dla wielu ludzi Zachodu (zwłaszcza młodych) celem istotniejszym od konsumpcji. Nie chcą oni jeździć samochodami, jeść mięsa, latać samolotami, bo szkodzi to klimatowi.
Rewolucja technologiczna ma także wstrząsnąć kodeksami etycznymi. Harari prorokowal powstanie nowej (świeckiej) religii, czyli dataizmu.
Co ciekawe, opisy przyszłości w Chinach i innych państwach Azji, zamieszczane choćby w literaturze science fiction, barwy mają zdecydowanie bardziej różowe. Na Zachodzie dystopie bardziej dostrajają się do ogólnych nastrojów w społeczeństwie. Starzejące się społeczeństwa pełne są zmęczenia i strachu, co Bauman i spółka dawno już wnikliwie opisali. Jeśli pojawiają się nutki utopijne, to w wydaniu nostalgicznym jako retrotopia.
Społeczeństwo nowych podziałów, nowych konfliktów społecznych będzie musiało przebudować istniejące instytucje, w tym państwo i mechanizmy zarządzania, instytucje polityczne. Czy ostaną się nam partie polityczne? Czy parlament w takiej postaci, w jakiej uformował się trzysta lat temu, będzie miał w ogóle sens? Czy sens będą miały oparte na rywalizacji politycznej wybory?
A jeśli na nowo ułożą się mechanizmy funkcjonowania życia społecznego i politycznego w obrębie tradycyjnie pojmowanych państw, to jak wyglądać będzie współżycie międzynarodowe w epoce, którą Ayesha i Parag Khanna przed dekadą ochrzcili jako Pax Technologica? Czy państwa ją w ogóle przetrwają?
Czy rządy technologii mają być jedyną nadzieją na radykalną przebudowę porządku miedzynarodowego? Wielu sądzi, że tak. Bo tak same z siebie obecne elity polityczne kluczowych państw nic przełomowego nie wymyślą. W tytule wpisu dałem zresztą kilka alternatywnych określeń na nowy kształt porządku. Mnie najbliższy jest Pax post-humana.
Obietnica dobrej przyszłości w stosunkach międzynarodowych opiera się na kilku filarach.
Po pierwsze, wedle wielu prognoz, straci na znaczeniu przestrzeń, a tym samym – terytorium i imperatyw kontroli nad nim. Kluczem do bogactwa przestaną być fizyczne zasoby. Kluczem do społecznego szczęścia przestanie być fizyczny „Lebensraum”. Upadną więc główne przyczyny konfliktów i wojen.
Po drugie, potęga przestanie mieć znaczenie. Ulegnie rozproszeniu. W gospodarce i polityce dominować będą mikropotęgi (jak zapowiadał Moises Naim). Dominacje i hierarchie zostaną zastąpione przez sieci. Argument siły nie będzie przynosić zakładanych skutków.
Po trzecie, w decyzjach politycznych przeważać będzie racjonalność. Sztuczna inteligencja wyeliminuje z procesu decyzyjnego emocje, zwłaszcza te niedobre, jak gniew, strach, nienawiść, żądza zemsty. W stosunkach międzynarodowych zaniknie dyktat honoru, przymus wychodzenia ze sporu „z twarzą”. Czy dobre emocje, jak empatia i solidarność, uda się przemycić do maszynowych algorytmów, to wątpliwa sprawa. Bo maszyny zdaje się nie rozróżniają emocji dobrych od złych. Ale może te dobre emocje jakoś ocalić się uda. Przyzwyczaić się jednak trzeba, że komunikaty polityczne przypominać będą monologi kapitana Spocka ze „Star Treku”.
Po czwarte, zaniknie przemoc jako problem systemowy. Racjonalizacja zachowań politycznych spowoduje uznanie siłowych metod za nielogiczne i szkodliwe dla wszystkich stron konfliktu interesów. Przemoc przestanie się opłacać. Bauman twierdził co prawda, że dopóki istnieć będzie przymus, będzie konieczność przemocy. Ale przecież, jak pokazują to chociażby doświadczenia Unii Europejskiej, dla egzekwowania wyroków Trybunału Sprawiedliwości, czy dyrektyw Komisji Europejskiej nie trzeba używać argumentu czołgów.
Po piąte, zbiorowością rządzić będą prawa, a nie narzucona moralność. Sztuczna inteligencja nie potrafi myśleć w kategoriach moralnych. Ale jednostka ludzka nie przestanie być istotą moralną. Uwolni się ona wszakże od balastu norm zbiorowej poprawności.
Po szóste, dominować będzie kultura współdziałania i wspólnej korzyści. Nie będą musiały czuwać nad nią instytucje, ani państwa światowego, ani państw narodowych (cokolwiek by się z nimi miało stać). Ludzie przestaną upatrywać w migracji jedyny sposób na zapewnienie sobie godnego życia.
Tę listę dobrych zmian można kontynuować. I stworzyć nawet katalog przykazań nowej religii technoutopijnej w stosunkach międzynarodowych.
Nie ma to jednak większego sensu. Przede wszystkim dlatego, że nie potrafimy stworzyć wspólnej marszruty prowadzącej nas do spełnienia owej obietnicy. Nowa rzeczywistość Pax technologica nie może liczyć na katalityczne działania ze strony istniejących struktur i instytucji. Ona będzie powstawać spontanicznie, częstokroć wchodząc z nimi w zwarcie.
Strategia przejścia nie została dotąd przez nikogo przekonująco przedstawiona. A musi ona podsunąć pomysły na rozwiązanie kilku co najmniej nierozwiązywalnych w dzisiejszych warunkach problemów.
Po pierwsze, musi pokazać, jak uwolnić świat od broni nuklearnej. Dopóki broń ta istnieje, zawsze będzie ryzyko, że do Pax post-humana nigdy nie dojdziemy. A nie pozbędziemy się jej (mimo pięknych wizji prezydenta Obamy z początków jego rządów), dopóki tak silny będzie pogląd, że to dzięki jej istnieniu świat nie pogrążył się w globalnej wojnie wszystkich ze wszystkimi w czasie zimnej wojny i do chwili obecnej. Nie pozbędziemy się jej, dopóki państwa upatrywać w jej posiadaniu będą jedyną solidną gwarancję własnego bezpieczeństwa, a nawet istnienia. Bo tak myśli już nie tylko Korea Północna, ale i Rosja, a z czasem tak myśleć będą Chiny, jeśli kontynuować będą kurs na konfrontację z Zachodem.
Po drugie, strategia przejścia musi dać odpowiedź na pytanie, jak zapewnić równowagę w środowisku naturalnym, zapobiec jego degradacji, uszczupleniu zasobów naturalnych niezbędnych do zapewnienia godnego życia cywilizacji, która za lat kilka-kilkanaście osiągnie maksymalny pułap z punktu widzenia wydolności Ziemi do podtrzymania jej funkcjonowania. Za 40 lat nie będzie już dostępnych, a nieodkrytych, zasobów ropy i gazu, nie będzie rezerw pól uprawnych, a przede wszystkim zasobów pitnej wody do zaspokojenia potrzeb dziesięciomiliardowej populacji. Oczywiście technologia pomoże. Ale turbulencje wywołane niekontrolowanymi zmianami klimatycznymi mogą rozkołysać cały system stosunków międzynarodowych, mogą podzielić i zbarbaryzować świat.
Względem zmian klimatu udało się społeczności międzynarodowej uzgodnić cel działania (powstrzymać wzrost temperatury nie wyżej niż o 2 stopnie Celsjusza, a jeśli się da, to o 1,5 stopnia) i stworzyć procedurę negocjacyjną (COP), ale zobowiązania podjęte przez państwa nie mają w pełni uniwersalnego charakteru, a co najgorsze, mimo ich prawnie wiążącego charakteru, są one dość miękkie, bo sankcji żadnych przecież nie zakładają. Może cel uda się osiągnąć, ale co, jeśli się nie uda? Czekają nas wstrząsy gospodarcze, przemieszczenia ludności, zniknięcie kilkunastu państw wyspiarskich z mapy świata? Czy rewolucja sztucznej inteligencji pomoże w poradzeniu sobie z tym wyzwaniem? Niektórzy twierdzą, że tak. Twardych dowodów jeszcze brak.
Po trzecie, musimy mieć gwarancje zapewnienia wewnętrznej kohezji naszych społeczeństw w warunkach gwałtownych zmian technologicznych. Będą bowiem mieć miejsce poważne zmiany w strukturze siły roboczej. Nałożą się na to zmiany demograficzne, które mogą spowodować nie tylko kryzys w systemach emerytalnych. Spadek przyrostu naturalnego będzie dotyczył nie tylko Zachodu czy Chin. Najdłużej będzie mu się opierać Afryka Subsaharyjska. Ale nim sytuacja demograficzna się ustabilizuje, problem migracji i napięć na tle nierówności dochodowych będzie się pogłębiał. Teraz tzw. nawis migracyjny (liczba potencjalnych migrantów) przekracza miliard ludzi, i to w sytuacji, kiedy już prawie trzysta milionów ludzi w świecie to migranci. Będzie ów nawis rósł i się uwalniał? Bo COVID-19 dał tylko chwilowe osłabienie presji migracyjnej.
Większość analityków przyszłości uspokaja, że do rewolucji społecznych w świecie już nie dojdzie. Nie będzie erupcji gniewu na miarę rewolucji francuskiej 1789 r., a tym bardziej rewolucji bolszewickiej 1917 r.. Gniew się rozprasza, uziemia. Jak chciał Sloterdijk, przestał gniew podsycać zachowania społeczne. Ruchy protestu na Zachodzie po kryzysie 2008 r. okazały się efemerydą. Nawet masowe protesty we Francji w l. 2022-2023 (na tle reformy emerytalnej) były dla reszty świata widowiskiem stricte telewizyjnym. Tu i ówdzie mogą padać dyktatury, tu i ówdzie pobić się między sobą generałowie, tu i ówdzie wojna domowa może doprowadzić do rozkładu państwa. Ale rewolty mas na skalę powszechną na horyzoncie nie widać.
Całe też szczęście, że nie pojawiła się żadna ideologia, która rewoltę mogłaby podgrzewać. A kiedy sztuczna inteligencja zapanuje nad swiatem, to miejsca dla ideologii (i tak już dziś bezprecedensowo skurczonego) po prostu zabraknie.
Czy na tle skutków społecznych działania sztucznej inteligencji dojdzie do poważniejszych napięć? Raczej wątpliwe. Co bynajmniej nie powinno demobilizować społeczeństwa i polityków w opracowaniu zasad stosowania sztucznej inteligencji.
Po czwarte, powinniśmy mieć zabezpieczenia łagodnego przebiegu konwergencji kulturowej w świecie. Całe szczęście upadła przepowiednia Huntingtona o starciu cywilizacji. Konfrontacja na tle religijnym w świecie będzie prawdopodobnie tracić na ostrości. Głównym argumentem jest postępująca laicyzacja społeczeństw. Nikt, zdaje się, nie będzie w stanie jej się oprzeć, nawet kraje islamskie. Mogą oczywiście przejściowo nasilić się wojny kulturowe w ramach społeczeństw. Dziś niepokoi taka perspektywa w Stanach Zjednoczonych (podział na tle prawa do aborcji i nie tylko). W niektórych państwach część sił politycznych widzi w wojnie kulturowej sposób na sukcesy wyborcze (w Polsce, na Węgrzech), albo wręcz na legitymizację autorytarnej władzy (Rosja).
W polityce międzynarodowej aspekt ten jest marginalizowany. Być może słusznie. Być może da się zapewnić społeczeństwom poczucie bezpieczeństwa kulturowego bez uciekania się do regulacji międzynarodowych.
.
Z powyższego przeglądu wynika, że najważniejszym zagrożeniem dla Pax post-humana byłaby wojna nuklearna. No i oczywiście, uderzenie wielkiego meteorytu (atak ze strony pozaziemskiej cywilizacji w przewidywalnej przyszłości wykluczamy). Jacques Attali proponował zresztą kiedyś utworzenie światowej agencji, której zadaniem byłoby wczesne wykrywanie podobnych pozaziemskich zagrożeń i im zapobieganie. Nikt nie potraktował go poważnie. I nadal nie traktuje. W ten sposób godzimy się zdawać na potęgę technologiczną Stanów Zjednoczonych. Bez niej z meteorytowym zagrożeniem (nawet siłami Chin czy Rosji) rady sobie świat nie da. A i z zagrożeniem nuklearnym świat bez USA też sobie przecież nie poradzi.
Bez USA świat więc w dobrą stronę daleko nie zajdzie?
(Na podstawie wykładu na seminariumw Sztokholmie/Lidingö w maju 2015 r.)